Dexter i wymiar (nie)sprawiedliwości w oczach filozofa i etyka, ale także obywatela – w rozmowie z prof. Krzysztofem Lipką.
- Wiem, że nie jest Pan Profesor zwolennikiem ani wielbicielem seriali kryminalnych, ale właśnie chciałam po taki przykład sięgnąć. Amerykański serial o seryjnym mordercy, Dexterze, bije rekordy popularności, do tego stopnia, że producenci zdecydowali się nakręcić kolejną serię po 10-letniej przerwie. Seryjny zabójca, to zło wcielone, jakby z definicji. Ale jak sklasyfikować mordercę, który zabija tylko innych morderców, i to takich, którzy umknęli wymiarowi sprawiedliwości? Dexter właściwie wymierza sprawiedliwość w takim starotestamentowym rozumieniu – oko za oko, zabiłeś, to teraz sam oddasz swoje życie, nawet jeśli w sądzie ci się udało… Dexter jest dobry czy zły? Przywraca przecież sprawiedliwość i równowagę moralną w tym naszym współczesnym zepsutym świecie…
Morderca, który zabija innych morderców, to przecież to samo, co człowiek, który zabija innych ludzi. Nie, nie! Na to się nie zgadzam. Nie znam Dextera, chwała Bogu. I znać nie chcę. Nikomu nie wolno brać sprawiedliwości w swoje niepowołane ręce. To jest odpowiedź na zło złem. To jest samosąd, coś najbardziej obrzydliwego między ludźmi. Nawet jeżeli Pani ulubiony Dexter ma logicznie rację, to jest to tylko pozór. Prawnie nie może mieć racji. Rozwiązania starotestamentowe były dobre w czasach starotestamentowych. Zabójca jest zawsze zabójcą i tego typu działań nie można inaczej skwalifikować jak tylko jako najgorsze zło. Zło podwójne, bo do zbrodni mordu dodaje zbrodnię uzurpacji prawa. Wymierzanie sprawiedliwości przez instancję nieuprawnioną jest złem bezdyskusyjnym i powinno być karane surowiej niż zwykle zabójstwo. Tu bowiem dochodzi jeszcze dodatkowy czynnik, mianowicie świadomość, postanowienie mordu. Zabić można kogoś niechcący, z głupoty, w odruchu, w napadzie wściekłości etc. Wszystko to jest tak samo złe, choć zapewne dochodzą różne okoliczności łagodzące. Ale ten, kto bierze sprawiedliwość w swoje ręce, działa w pełni świadomie, nie pod wpływem chwilowo nawiedzającej go myśli, lecz na skutek świadomej decyzji. Działa z zimną krwią, metodycznie, stawiając się ponad innymi, ponad prawem i ponad sprawiedliwością. Tu nie może być okoliczności łagodzących. A czy Dexter jest jasnowidzem i zna wszelkie niuanse badane przez sądy? Niby skąd? Przecież całe jego działanie jest oparte na domniemaniu! Nawet najgorsze prawo jest prawem. A jeśli prawo jest rzeczywiście niezdarne, niesprawne i omylne, to proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby każdy, kto zauważył indolencję wymiaru sprawiedliwości albo mu się zdawało, że zauważył, działał tak jak ów Dexter? Ludzkość by się całkiem wybiła w dwa tygodnie. A tymczasem, jak Pani mówi, ów Dexter staje się bohaterem w oczach milionów oglądających ten film! Przecież takie kino to działanie skierowane przeciwko całej ludzkości. Traktowanie czegoś podobnego jako rozrywki powinno być natychmiast potępione i zakazane. To byłaby oczywiście cenzura, ale w imię dbania o wychowanie człowieka. Każde wychowanie ma coś w sobie z bardzo nawet silnej cenzury i tak musi być. Taki serial jest najlepszym dowodem na to, że świat zwariował. Że wszelkie wartości tracą znaczenie wobec pieniądza i to jeszcze pieniądza obracanego na korzyść osób bezkarnie czyniących powszechne zło. Nie mówiąc już o tym, że nazywanie czegoś takiego sztuką jest obelgą dla wszelkiej sztuki.
A przecież Dexter jest tylko jednym z dziesiątków podobnych przykładów. Co drugi film amerykański opowiada o tym, jak dzielna prostytutka wraz ze swym przyjacielem narkomanem bierze w ręce rozwiązanie sprawy, z którą nie poradziła sobie policja i wszystkie służby specjalne! A filmy o wampirach, które biją rekordy popularności wśród młodzieży? Czy to wszystko nie jest działaniem społecznie szkodliwym? To nie tylko działanie przeciw etyce, ale przede wszystkim przeciw zdrowemu rozsądkowi. Przecież opowieści o wampirach to nic innego jak opowieści o krasnoludkach. Różnica polega tylko na tym, że krasnoludki są zbyt poczciwe. Ale odmóżdżenie jest takie samo.
- Ale Pańska postawa, to tak jakby zgodnie z zasadą – nie wiedziałem, nie chcę widzieć, ale potępiam?…
Bardzo przepraszam, ale czy Pani sądzi, że ktokolwiek widział w rzeczywistości coś takiego, jak Dexterzy zabijający zbrodniarzy, prostytutki rozwiązujące najtrudniejsze zagadki kryminalne albo lirycznie nabuzowane wampiry? Myślę, że już naprawdę łatwiej spotkać krasnoludki. To są wszystko bajdy ciotki Adelajdy (jak się mawiało za mojej młodości). Poza wszystkim są także ucieczką od prawdziwego świata, od rzeczywistych problemów, od rzeczywistej prawdy o życiu i ludziach. Po prostu producenci tłuką forsę na ludzkiej naiwności. Gdyby tego typu głupota nie zalewała świata, to może i ktoś ciężko znudzony sięgnąłby po wartościową książkę. Czy nie jest przypadkiem tak, że ludzkości brak prawdziwej nudy? Gdyby tak trochę podręczyć nudą tych wszystkich wielbicieli Dextera, to może by im to wyszło na dobre. Wszystko to razem to kolejny przykład na starą prawdę, że pieniądze przewracają ludziom w głowie. Gdyby nie było łatwo zrobić kasy na tandecie, to może i któryś z pisarzy wymyśliłby jakiś lepszy scenariusz.
- Czy obelgą dla sztuki jest serial popularny, dla szerszej publiczności? Sama przyznam, że po wyczerpującej intelektualnie pracy sięgam po produkty rozrywkowe, niewymajające już większego wysiłku umysłowego, takie, które pozwalają odetchnąć, przestać myśleć. Nie ma Pan Profesor potrzeby, by przestać myśleć choć na chwilkę?…
Najgorsze jest to, że ma Pani rację. Nie ukrywam, że sam po nocach oglądam nieraz produkcję typu „zabili go i uciekł”, ale to dlatego (musze się usprawiedliwić!), że cierpię na bezsenność, a po całym dniu spędzonym przy poważnych tematach, nie stać mnie już na dalszą pracę. Przez wiele lat mogłem siedzieć nad trudnymi tekstami do rana, teraz już nie. Ale czy miałbym ochotę oglądać brednie, gdyby telewizja pokazywała wartościowsze obrazy? I tak zawsze staram się odnaleźć jakiś film obyczajowy, ale dzisiaj obyczajowe są jeszcze głupsze od kryminalnych. To prawda, że ciśnienie rzeczywistości jest obecnie tak potężne, że człowiek chciałby się oderwać od własnego życia, a nic tak spełnia podobnej potrzeby jak dobra fabuła. Rzecz jednak w tym, że musi to być naprawdę ciekawa historia, intryga, suspensy, efekty takie właśnie, a nie czysto techniczne, by widz odczuł chęć znalezienia się w oglądanym świecie. Tymczasem to co pokazują dzisiaj, to rzeczywistość jeszcze gorsza od naszej codzienności, taka że chciałoby się uciekać z tej planety z krzykiem. W telewizji brakuje kanału, który byłby poświęcony staremu kinu i odtwarzał dzieła Griffitha, Langa, w ogóle ekspresjonizm niemiecki, potem Wellesa i wreszcie cały dorobek lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, kiedy jeszcze wielkie kino istniało. Staram się jednak w moich wstydliwych wypadach telewizyjnych nie schodzić poniżej pewnego poziomu nawet przy współczesnym kinie amerykańskim. Kiedy natomiast mam szczególnie zły humor, to oglądam przez jakiś kwadrans (więcej nie wytrzymuję) pierwszą lepsza szmirę i się z niej natrząsam. Potrafię gadać do siebie wyśmiewając nieudolność reżyserów czy aktorów, ale głupota scenariuszy nie daje mi tej satysfakcji, raczej mnie wytrąca z równowagi.
- Może Pan Profesor w ramach relaksu, raczej tego w ciągu dnia, sięga po Kanta czy Mahlera… Sztuka, ta wysoka, ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu, wymaga nie tylko przygotowania, ale i skupienia. Nie każdy miał to szczęście, by wyrastać w domu, w którym od śniadania toczą się intelektualne dysputy, a Chopin uznawany jest za muzykę lekką i łatwą. A nawet jeśli jest się przygotowanym intelektualnie do odbioru tej prawdziwej sztuki – to już na to skupienie nie ma siły… Ponadto, definicja sztuki „wysokiej” ewoluuje z czasem. To, co kiedyś w dawnych wiekach było muzyką lekką, rozrywkową, dziś – jest klasyczną. Jane Austin też przeszła do klasyki…
Nie ze wszystkimi tymi tezami mogę się zgodzić. Przede wszystkim, moim zdaniem, takie zjawiska jak odbiór „wysokiej” sztuki czy skupienie nie zależą od wykształcenia, lecz od dobrej woli. Przerobiłem ten temat bardzo solidnie swego czasu w radiu. Prowadziłem tam niegdyś cykl audycji ze znanym kompozytorem Piotrem Mossem, który mnie namówił do szeregu prezentacji najnowszej poważnej muzyki francuskiej, która była naprawdę trudna i wymagająca napiętej uwagi. Tymczasem otrzymaliśmy sporo listów od słuchaczy, którzy okazywali autentyczne zaciekawienie tą twórczością. Pamiętam jeden list od młodego człowieka, nie jakiegoś specjalisty, lecz całkowitego amatora, który był do tego stopnia zafascynowany tym cyklem, że nagrywał wszystkie utwory, słuchał ich wielokrotnie i twierdził, że dzięki tej twórczości porzucił całkowicie rozrywkę i zagłębił się na dobre w muzyce klasycznej. To jest przykład na dobrą wolę. Wiem, że to nieczęste, ale jednak można. Trzeba po prostu podjąć decyzję: jestem ambitny, mam zamiar i obowiązek poznać poważny dorobek twórczy i sprawdzić, czy i co jest w nim takiego, że znajdują się ludzie, którym to się podoba. To jest kwestia nastawienia. Młodym ludziom trzeba po prostu tłumaczyć, że podstawowym obowiązkiem człowieka jest zapoznać się z poważnym dorobkiem ludzkości w każdej dziedzinie. Bez wątpienia wówczas przekonaliby się, jakie to wszystko ciekawe i porzucili wszelką łatwiznę. Czy to idzie o muzykę, czy o literaturę, o kino czy o malarstwo, trzeba zawsze wykazywać to samo nastawienie: jeżeli mnie ta dziedzina interesuje, to muszę przede wszystkim poznać szczyty jej osiągnięć, a nie masową produkcję. Jeżeli ktoś się interesuje architekturą, to czy jedzie na nowe osiedla oglądać współczesne czworaki dla gawiedzi, czy też chciałby ujrzeć katedry francuskie i nowoczesne arcydzieła Gaudiego albo Fostera? Przecie nie będzie się lubował w chatkach bazujących na tandecie. To dlaczego w innych sztukach nie postępować tak samo? Trzeba szukać arcydzieł, a nie przeciętniactwa.
Skupienie to jest tylko kwestia prostego ćwiczenia. Po całym męczącym dniu nic tak nie odświeża i nie relaksuje jak skupione obcowanie z arcydziełami. Odcinam się od świata, nic mnie już nie obchodzi, co się za oknem dzieje, siedzę pięć minut z zamkniętymi oczyma i po chwili biorę do ręki Dostojewskiego. Wchodzę w inny świat, od którego nie ma wspanialszego! To samo z Mahlerem, Rembrandtem czy Rilkem. Nie jest trudno odkryć, że Mahler jest ciekawszy od disco polo, tylko trzeba się zainteresować. Powiedzieć sobie: spróbuję poważnie wsłuchać się w tę kompozycję i sprawdzić, czy mnie ona wciągnie. Oto całe przygotowanie. A jeśli ktoś z góry odrzuca rzecz, której nie spróbował, to niech się pogodzi z myślą, że jest kretynem. Ja w ogóle nie mogę pojąć takiej postawy, że ktoś nie chce poznać największych osiągnięć ludzkości. Ktoś taki chyba nie wie, po co się urodził. Przecież żyjemy po to, by podziwiać! Zachwycać się tym, do czego zdolny jest człowiek! I kto potrafi, kto czuje w sobie tę siłę, powinien powiedzieć sobie: także pokażę, co potrafię! Może zrobię coś w tej wspaniałej dziedzinie jeszcze lepiej. Tą metodą i żadną inną, rozwija się ludzkość. Kto nie próbuje wziąć w tym ogólnym doskonaleniu wspólnego dorobku udziału, ten od razu sam siebie skazuje na przeciętniactwo i odstawanie od drogi postępu. Osiągnięcia ludzkości nie polegają tylko na tym, by wyżej skoczyć czy szybciej pobiec, lecz przede wszystkim na próbie sił intelektu. Napisać takie dzieło jak Beethoven czy Dostojewski to większe osiągnięcie ludzkości niż wylądować na Marsie. A kwestia ewoluowania poglądów na literaturę to z kolei rzecz względna. Dla mnie Jane Austin to pisarka mniej wyrafinowana niż Conan Doyle, który też już został klasykiem.
- Wracając do wspomnianego serialu… Dexter jest laborantem i technikiem kryminalistycznym, po studiach medycznych, pracuje w policji w Miami. Skrupulatnie bada ślady, dowody, nie zabija nikogo, zanim nie zyska pewności winy sprawcy. Działa zgodnie z prawem, choć poza systemem, bo indywidualnie, w ramach godzin społecznych. Za swoje usługi „kata” /a to przecież profesja z tradycjami/ nie pobiera żadnego wynagrodzenia. Działa na rzecz społeczeństwa, można rzec, charytatywnie. Wbrew pozorom, to bohater pozytywny. Ze swoich obowiązków w policji wywiązuje się wzorowo, dba o swoją rodzinę, walczy o nią. Wiele kobiet chciałoby mieć tak oddanego i troskliwego brata, a policja – tak profesjonalnego analityka śladów krwi…
Dobrze, że teraz już wszystko wiem. Będę omijać Miami! Dexter nie działa „zgodnie z prawem”, bo prawo zabrania samosądów, samorzutnego podejmowania decyzji o karze śmierci i działania poza procedurami. Z punktu widzenia prawa jest przestępcą i to bardzo groźnym, seryjnym mordercą. Ma do tego jeszcze dodatkowe psychiczne predyspozycje, nikt, kto nie ma silnego pociągu do zbrodni, nie podejmie takiej akcji jak Dexter. A to, że morduje wyłącznie morderców, jest tylko wygodną przykrywką i samousprawiedliwieniem, można by nawet orzec – nie bez pewnej dozy ironii oczywiście – że mordując morderców dodatkowo kala własne gniado. A jako człowiek wzorowy i kompetentny pracownik organów ścigania, powinien w kwestiach działania systemu tym bardziej dbać o praworządność postępowania. Dodatkowo w oczach osób przytomnych wystawia fatalne świadectwo policji. Można też sprawę postawić nieco przewrotnie: nie znam Dextera i go znać nie chce, ale Pani, jako osoba, która go zna i wie o jego działalności, ma obowiązek złożyć na niego donos, a skoro tego Pani nie robi staje się osobą współwinną. Cha, cha, cha! Ale poza tym z powodu „charytatywnego mordercy” należy się Pani nagroda literacka za pomysłowość. A nie sądzi Pani, że Dexter się poświęca mordując, że jest wręcz męczennikiem? I może powinien zostać świętym? To konkluzja w stylu Jonathana Littella.
- Ale może przede wszystkim Dexter naprawia „system”, który nie działa. Wymierza sprawiedliwość mordercom, pedofilom, gwałcicielom, którzy uniknęli kary i wymknęli się wymiarowi sprawiedliwości. Czy więc nie robi dobrze? Wyręcza tych, którzy dopuścili się prawnych zaniedbań i pozwolili na to, by przestępca, zabójca, gwałciciel, pedofil chodził po wolności i dalej popełniał swoje zbrodnie na niewinnych ofiarach.
Wie Pani co? Skoro tak stawiamy sprawę, to mam lepszy pomysł. Niech Dexter za jednym zamachem zlikwiduje cały system sprawiedliwości, jednym, no, powiedzmy trzema ładunkami wybuchowymi, a potem niech się sam ogłosi jedynym sędzią narodu. Czy to nam czegoś nie przypomina?
- I właśnie w tym problem, że wymiar sprawiedliwości nazbyt często okazuje się bezmiarem niesprawiedliwości. Dexter ujmuje to słowami, że gdyby system działał, to on nie byłby taki zajęty. Czy zdaniem Pana Profesora „system” działa? W sądzie otrzymuje się niesprawiedliwość, a urzędy służą obywatelom w rozwiazywaniu spraw, politycy służą dobru społecznemu i tak dalej?…
Aparat sprawiedliwości i aparat administracji działają kiepsko. Nie wiadomo, który gorzej. Ale po pierwsze, nie jest to wina wyłącznie tych struktur, bo to jest prosty efekt przerostu cywilizacji nad humanizmem. I tego się poprawić nie da, będzie coraz gorzej. Po drugie, Dexter nie jest lekarstwem na ten stan urzędów, tu jest potrzebna gruntowna przebudowa całego systemu społecznego. To są chyba rzeczy tak oczywiste, że szkoda o nich gadać. Ale to nie koniec, we współczesnych społeczeństwach nie działa źle taki czy innym system, taka czy inna dziedzina. Działa źle wszystko, bo wszystko bez wyjątku jest oparte na złych zasadach. Dlatego mianowicie, że zbytnio odeszliśmy od tradycji i od utrwalonych przez wieki wartości. Ale to już banały. Co do systemu sprawiedliwości, to nie mam z nim osobiście żadnych doświadczeń, ale dobrze wiem to, co wiedzą chyba wszyscy, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, tylko po wyrok. A to są dwie różne rzeczy. Kto chce faktycznie sprawiedliwości, temu pozostaje tylko modlitwa. Trzeba sobie chyba zdawać z tego sprawę, że społeczeństwa nie działają na zasadach sprawiedliwości, bo mniej czy bardziej wciąż jednak wzorują się na przyrodzie, a przyroda takiego pojęcia jak sprawiedliwość w ogóle nie zna. Sprawiedliwość jest sposobem działania wymyślonym sztucznie przez człowieka i jak wszelkie sztuczne twory wymaga szczególnie upartego i zdeterminowanego działania, czyli kształcenia, wychowywania i wdrażania do postepowania zwanego sprawiedliwym. Innej drogi nie ma. Tymczasem ogólna beztroska, jaka zupełnie niespodziewanie i nieodpowiedzialnie opanowała ludzkość w ostatnich dziesięcioleciach, doprowadza do lekceważenia wszystkich podstawowych zasad. A prym w tym wiodą oczywiście media, bo mediom wszystko wolno. Mówi się, że media, to któraś tam władza (trzecia czy czwarta?), ale to nieprawda, obecnie media stoją ponad wszelką władzą i to właśnie jest postawieniem społeczeństwa na głowie. Bo doszło do tego, że nie media służą społeczeństwu, tylko społeczeństwo służy rozbuchanym i bezkarnym mediom. Jeżeli nie wprowadzi się ostrej cenzury antymedialnej, i to na całym świecie, to właśnie media doprowadzą do ostatecznego krachu ludzkości.
- Czyli nie występował Pan Profesor nigdy w sądzie z powództwa cywilnego, chcąc w ramach wymiaru sprawiedliwości rozwiązać swój problem? Bo jeśli nie, to wiedza Pana Profesora na temat funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości jest czysto teoretyczna i z realiami nie ma nic wspólnego. A jeśli się udało, to naprawdę jest Pan szczęściarzem…
Tu wyznaję moją winę! Rzeczywiście nigdy nie miałem do czynienia z sądami z żadnego powództwa. Bardzo za to gorąco przepraszam! Moja wiedza na te tematy jest na szczęście ściśle teoretyczna i mam nadzieję, że taka pozostanie. Sam rozwiązuję wszystkie swoje problemy, co nie oznacza, że jestem podobny do Dextera. Powiem więcej, jestem w każdej dziedzinie, także w życiu, czystym teoretykiem i ciężko musiałem na tę pozycję zapracować. Nie wiem, czy jest ona szczęściem, bo dla każdego szczęściem jest inna sytuacja, a teoretyków bardzo wiele z życia przeciętnego człowieka, niestety, omija. Mnie moja czysto teoretyczna postawa daje po prostu wolność. Działam w takiej dziedzinie, gdzie sprawiedliwość nie ma nic do powiedzenia, podobnie jak sądy, podobnie jak Dexter. Niestety tylko mediom się wydaje, że mają wiele do powiedzenia wszędzie. Szczególnie tam, gdzie się na niczym nie znają.
- Poruszmy kwestię prawnego usytuowania określonych grup zawodowych. Bo tak naprawdę, w wymiarze praktycznym, ponad prawem są wszyscy ci, którzy mają immunitet – np. sędziowie czy prokuratorzy… Kiedy nie podlega się określonym sankcjom prawnym to w praktyce jest się ponad prawem. Po latach traci kontakt z rzeczywistością. Jest Pan Profesor zwolennikiem immunitetu?
Nie mogę orzec, czy jestem zwolennikiem czy przeciwnikiem immunitetu. Bo teoretycznie immunitet jest rzeczą konieczną i świętą (z którą na szczęście nie mam do czynienia), ale mówi się, że w praktyce jest ponoć wręcz odwrotnie. Musiałbym przeprowadzić długie i poważne studia nad tym problemem, żeby na Pani pytanie odpowiedzieć z całą powagą i sumiennością.
- Zwykłym ludziom, gdy zderzą się z „systemem”, nie pozostaje za wiele. Czy ogląda Pan Profesor czasem programy interwencyjne typu „Alarm”, Expres Reporterów”, „Interwencja”, „Państwo w państwie”, program Elżbiety Jaworowicz… Już sama liczba tytułów wskazuje na to, że nie jest dobrze… Ale może lepiej nie oglądać programów interwencyjnych czy wiadomości, nie bywać w sądach ani na policji, wówczas można żyć w przekonaniu, że system działa i że żyje się w państwie prawa. Znam osoby, które celowo nie oglądają telewizji, zrezygnowały z tego świadomie, by zmniejszyć poziom stresu w swoim życiu. Bo z ekranu niesprawiedliwość aż się wylewa…
Zacznę od Elżbiety Jaworowicz. Znam ją (nieosobiście), podziwiam i bardzo szanuję. To jest osoba, która znalazła swoje miejsce w najokropniejszej domenie okropnego świata. Pewnie i w piekle znalazłby dla siebie najbardziej odpowiednie miejsce. Mówię to bez ironii, z podziwem. Nie każdy ma jednak szczęście, a może nawet łaskę, być obdarzony takim temperamentem, taką pasję, taką nieustępliwością. Zazdroszczę tych cech.
Moja postawa jest nieco zbliżona do opisywanej przez Panią przed chwilą. Przyznaję, celowo unikam wiadomości we wszelkich mediach. Z dwóch powodów. Przede wszystkim, jak już wielokrotnie podkreślałem, jestem zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich mediów w tym kształcie, w jakim się one od dawna już prezentują. To znaczy, podając głównie informacje w tonie sensacji podjudzającej społeczne nastroje. Setki lat ludzkość żyła w niewiedzy na temat tego, co się dzieje w sąsiedniej wsi, a obecnie media doprowadziły nas do stanu wpadania w histerię z powodu tego, co zaszło na drugiej półkuli. Takie sterowanie nastrojami prowadzi do całkowitego wytrącenia człowieka z równowagi. Dzisiejszy świat jest wystarczająco stresujący, wystarczy wyjść na ulicę (nie tak dawno jakiś furiat na mojej ulicy wbił kobiecie wychodzącej ze sklepu nóż w brzuch). Ludzi trzeba raczej uspokajać niż stresować, a ponieważ media działają przeciwnie, to każdy sam musi zadbać o to, by sobie starannie dawkować obcowanie z mediami i dzięki temu nie wpadać w stany lękowe czy wybuchowe. No więc dbam, odcinając się od wszelkich wiadomości. Dzięki temu mogę spokojnie pracować nad zajmującymi mnie problemami, a najważniejsze informacje i tak docierają do mnie w znacznie bardziej wyważonej relacji znajomych. Tak więc podkreślam, że w telewizji nie oglądam absolutnie niczego poza kiepskimi filmami w nocy z powodu bezsenności i dodam, że bardzo się tego wstydzę. Nie mam jednak innego wyjścia. Naprawdę od całkowitego zawrotu głowy ratują mnie najczęściej kanały Mezzo, z muzyką klasyczną i jazzem (który bardzo lubię). Wiem, że Pani od razu mi zarzuci, i słusznie zresztą, eskapizm albo chowanie głowy w piasek, ale mam wymówkę, że moja praca, polegająca na abstrakcyjnym myśleniu o bardzo spekulatywnych problemach, do tego mnie zmusza. Przyznaję, że ta konieczność raczej mnie cieszy niż smuci, a na pewno chroni moje zdrowie, głównie może psychiczne.
Jeszcze tylko słowo o zderzaniu się ludzi z systemem. To jest zjawisko stare jak świat i zawsze kończy się tak samo: człowiek który zderzył się z systemem, kiedykolwiek i gdziekolwiek, i bez względu na rodzaj sprawy i rodzaj systemu – z reguły przegrywa. Tak było zawsze i tak zawsze będzie. Systemy są między innymi po to, żeby z takimi ludźmi – najbardziej kłopotliwymi, ale i często najbardziej twórczymi – wygrywać, a ludzie, jeżeli są mądrzy, to starają się działać nie spektakularnie, tylko skutecznie. A w zderzeniu z systemem nie ma skutecznych działań, żadne działanie skuteczne być nie może. To oczywistość.
- To prawda. Przykładów na bezmiar niesprawiedliwości w samym wymiarze sprawiedliwości nie brakuje. I to wcale nie jest taka polska specjalność, choć tutaj mamy naprawdę sporo do zaprezentowania. Sprawa Tomasza Komendy, z tych ostatnich ludzkich dramatów, kiedy to fałszowano dowody, pomijano dowody… Głośna też była sprawa Arkadiusza Kraski. W USA z kolei sprawa pisarza Michaela Persona, niesłusznie oskarżonego o zabicie żony – w więzieniu spędził 8 lat, a potem okazało się, że proces był farsą, dowody preparowano, prokurator powoływał się na kłamstwa, o których wiedział; został zresztą potem sędzią. Na bazie tej sprawy nakręcono głośny dokument „Schody”. Przykładów jest ocean… W wielu krajach działają fundacje na rzecz niesłusznie oskarżonych, którzy odbyli długie wyroki albo cudem uniknęli kary śmierci. Z drugiej strony nierozwiązane sprawy morderstw choćby generała Papały czy premiera Jaroszewicza, których zabójcy chodzą sobie na wolności. Naprawdę wierzy Pan Profesor w wymiar sprawiedliwości?… I w to, że tam należy jej szukać, w sądach?
Czy ja mówiłem, że wierzę w sprawiedliwość? Mówiłem, że są dwa pewniki. Pierwszy, że sprawiedliwości nie ma w naturze. Drugi, powtórzę z całą mocą, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, tylko po wyrok. To są wskazówki pragmatyczne. Ale – Pani wie dobrze, że jestem ciężkim idealistą – muszę tu zaznaczyć moją totalną niezgodę na taki świat. Wbrew tym życiowym poglądom wierzę w coś zupełnie innego. Wierzę, że idea sprawiedliwości istnieje jako byt typu platońskiego, wieczny, niezmienny, nienaruszalny ideał, którego – niestety – ludzkość nigdy nie doścignie, nigdy nie wcieli w życie społeczne. Niestety ludzkość nie jest zapatrzona w idee. Dlaczego? Nie dlatego, że ludzie są z natury źli, bo właśnie z tym się nie zgadzam. Ludzie są z natury, ze swej najgłębszej, najprawdziwszej natury, dobrzy. Niestety nie potrafią się dobrze zorganizować, czego dowodzą dzieje wszelkich możliwych cywilizacji. Dlaczego nie potrafią? Najprawdopodobniej dlatego, że są zbyt różnorodni. Chyba już o tym mówiłem, że cała przyroda jest totalnie zindywidualizowana (nie ma na świecie dwóch identycznych liści na wszystkich możliwych drzewach), ale w gatunku ludzkim ta indywidualizacja albo została ze zbytnim rozmachem zaplanowana, albo zbyt silnie się rozwinęła. Poszła za daleko. W efekcie nie ma i nie może być zgody, nigdzie, bo ludzie są zbyt różni i zbyt różnych rzeczy chcą. A w dodatku wydaje im się, że ich koniecznie potrzebują. Efektem jest pleoneksja: każdy uważa, że należy mu się więcej niż otrzymał, bez względu na to, ile otrzymał. Na to i przez to właśnie nałożyła się i rozwinęła cywilizacja, tak samo niepotrzebnie, zbytnio i bezplanowo rozbuchana jak ludzkie pragnienia. W sumie świat się stał zbyt skomplikowany, by w nim żyć. Nie umiemy już tego znieść, nie potrafimy tego wytrzymać. To wszystko prowadzi do tego, o czym już wspominałem, że nasz gatunek, jako doświadczenie na naszym globie (w tym naszym kosmicznym laboratorium) jest eksperymentem nieudanym. Tak. Ludzkość to eksperyment chybiony. I prędzej czy później czeka go los dinozaurów. Natura poszuka innej drogi. Dość prorokowania, filozofia tego nie lubi. Mówię to wszystko jako człowiek prywatny.
Ale co do wiary w sprawiedliwość, to wierzę jeszcze w coś innego. Wierzę, bo dobrze to wiem, że są, zdarzają się – ludzie sprawiedliwi. W to wierzę najmocniej i wielokrotnie się z takimi spotkałem. Przyznam też, że im jestem starszy, a świat okropniejszy, tym pojawianie się ludzi sprawiedliwych wydaje mi się coraz mniej wiarygodne. A jednak wciąż na nich natrafiam. Nie wiem, skąd oni się biorą. Czy to są tacy, którzy się zbytnio przejęli istnieniem szlachetnych idei? Czy to są ludzie głęboko wierzący? Czy naiwni? Ale jedno jest pewne, są to ludzie wychowani w tradycyjnym systemie wartości. I jeżeli do niego nie wrócimy, lepiej nie będzie. Nawrót do tradycyjnego systemu wartości to jedyne, co może nas uratować. I proszę nie myśleć, że absolutnie wszystkie tradycyjne wartości są mi na rękę, przeciwnie, ale jednak wiem, co jest ratunkiem. Ale – teraz ja pytam – czy taki nawrót, do tradycyjnych wartości, jest jeszcze możliwy? I jak do niego doprowadzić? Kto da odpowiedź?
- Uparcie powtórzę, że wiara w wymiar sprawiedliwości może wynikać tylko z jednego – z niewiedzy… Przykro mi to stwierdzać, też chciałabym, żeby było inaczej, ale sprawiedliwości nie ma i nie będzie, zwłaszcza w sądach, co sam Pan Profesor potwierdza. I Dexter to zmienia. Wyłapuje tych, którym się udało oszukać policję, albo skorzystali z niedoskonałości prawa, luk w systemie, „kruczków” prawnych. Są złoczyńcami na wolności i dalej czynią zło. Dexter wymierza im zasłużoną karę. Dalej Pan Profesor uważa, że czyni zło, eliminując zło?
W zasadzie już na to odpowiedziałem. Czy nie uważa Pani, że to jest także dowodem upadku kultury, że rozmawiamy o jakimś Dexterze, kiedy bohaterami podobnych rozważań mogliby być Jean Valjean, Vautrin, Stawrogin czy Moosbrugger?
- Jednak spora grupa osób uwielbia Dextera, o czym świadczą liczne fan cluby. Miłośnicy serialu doprowadzili do jego wznowienia, na krótko wprawdzie, bo producenci nakręcą tylko jeszcze 10 finałowych odcinków. W poprzednim zakończeniu Dexter stracił wszystko i wszystkich, których kochał. Może teraz chcą mu to wynagrodzić?… Może jednak Pan Profesor się skusi na Dextera?… Choćby po to, żeby wiedzieć, co Pan potępia…
Ooo! Bardzo dobrze. Fan kluby wszystkiego na świecie, co najgłupsze. Bardzo to lubię. Wolałem co prawda w dzieciństwie Związek Zbieraczy Kitu niż obecnie Brytyjskie Stowarzyszenie Wampirów, ale Związek Dexterowców może być naprawdę niebezpieczny. Czy oni mają zamiar naśladować swojego bohatera? I uśmiercić wszystkich, których kochają? Czy nie widać tego gołym okiem, że jeżeli Dexter „stracił wszystkich, których kochał”, to wynikło to właśnie jako efekt jego działalności? Odbita piłeczka przez Los?
Swoją drogą dziesięć odcinków finałowych to rzeczywiście króciutkie zakończenie. Prawdziwe dzieła sztuki mają zawsze tylko jeden finał.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska
Zdjęcie: Filip Klin