Aktualności

IMG_0550

Rozmowa z prof. Krzysztofem Lipką, filozofem, estetykiem, etykiem, muzykologiem. 

  • Ludzie często nie radzą sobie z życiem, z przeciwnościami, nie godzą z tym, co to życie przynosi. Uciekają. Uciekają od życia wybierając śmierć, bo życie stanowi dla nich nieznośny ciężar. Namawianie, by po prostu żyli, niewiele daje. Częstokroć też nie próbują, czy nie są w stanie, poszukiwać pomocy. Życie to dla nich matnia.

Jak świat światem zawsze było sporo ludzi nieradzących sobie z życiem, lecz dzisiejszy problem na tym polega, że liczba tych ludzi systematycznie rośnie i będzie rosła zapewne w przyspieszonym tempie. Kiedyś nie radzili sobie rozmaici nieudacznicy, nieszczęśnicy czy nadwrażliwcy, dzisiaj natomiast nie radzą sobie z życiem ludzie zwyczajni i to nieraz także najbardziej zaradni. Po prostu rzeczywistość staje się trudna do zniesienia, a narastające komplikacje powodują takie ciśnienie na stronę fizyczną, a jeszcze bardziej na psychikę człowieka, że trudno to znieść. Otaczający nas świat wymaga coraz więcej i wywiera coraz uciążliwszy nacisk. Nie tylko polityka czy ekonomia komplikuje życie codzienne, także biurokracja, elektronika, tempo zmian, a ostatnio, jakby nam było mało, jeszcze klęski epidemiologiczne. Nie ma już przyjaznej, spokojnej codzienności, nie ma ustabilizowanego bytowania. Ludzie się załamują pod ciężarem nieprzewidywalnej i kapryśnej rzeczywistości.

Wszystko, co się dzieje wokół nas, budzi w nas coraz większe niezadowolenie, a skoro człowiek myśli o świecie negatywnie, myśli tak ciągle i coraz poważniej, to nieszczęście wisi na włosku, wystarczy jedna więcej chwila rozpaczy, a już gotowy krok od przygnębiającej refleksji do działania. Dlatego, powtarzam, liczba samobójstw wzrasta i będzie wzrastać w tempie przyspieszonym, na pewno.

Samobójstwo jest zjawiskiem bardzo złożonym i trudnym do jednoznacznej oceny, ponieważ każdorazowo mamy do czynienia z innym człowiekiem, innymi motywami, inną sytuacją, a najczęściej jeszcze dodatkowo z tajemnicą.

  • Według statystyk z 2020 roku w Polsce ponad dwa razy więcej osób zginęło z powodu zamachu samobójczego niż w wypadkach samochodowych. W 2020 r. z powodu samobójstwa zginęło w Polsce 5165 osób (4386 – mężczyźni, 778 – kobiety), a w wypadkach drogowych – 2491. Liczba zgonów z powodu zamachu samobójczego przekracza liczbę zgonów w wypadkach drogowych nieustannie już od 2012 roku. Pandemia samobójstw… Choć, jak podkreślają eksperci, poza nielicznymi przypadkami, pandemia nie ma na to wpływu. Ale co? Co takiego dzieje się z człowiekiem, że wybiera śmierć? Skąd wynika taka absolutna negacja życia, wybór śmierci?…

Góruje Pani nade mną wiedzą na ten temat, nie znam statystyk, ale potwierdzają one tak moje przeczucia, jak i prognozy. Nie zgadzam się z poglądem, iż te targnięcia się na siebie nie mają wiele wspólnego z pandemią, to jest myślenie bez wyobraźni. Nie sądzę, oczywiście, by ktokolwiek myślał tak: Oho, pandemia jest przeraźliwa, to lepiej uciec w samobójstwo. To działa inaczej, jest łańcuch przyczyn i okoliczności. Przychodzi fala wirusa, za nią lockdown, zamknięcie i samotność, podwyższony stan nerwowy przeobrażający się w psychozę, depresję, agresję pomiędzy najbliższymi i w sumie konflikty kończą się samobójstwem. Nie ma nic bardziej prawdopodobnego. Korzystniej jako przyczynę wymienić to ostatnie ogniwo łańcucha i tłumaczyć tak, by fałszywie uspokajać tłum. To jest oczywiście szkodliwe, bo w sytuacji zagrożenia zawsze uspokoić może tylko prawda. A jeżeli się weźmie pod uwagę dalsze impulsy do stresu, wymienione już przeze mnie powody codziennie się wzmagającego ciśnienia, pognębiające powszednie troski i nałożenie na to niespodziewanej klęski pandemicznej, to chyba efekty są oczywiste.

A czy wypadki samochodowe nie są wynikiem tych samych okoliczności, wiecznego niepokoju i dyskomfortu? W tym także pandemii? Bez znajomości statystyk jestem pewien, że i one narastają, choć ruch był ostatnimi czasy znacznie ograniczony. Eksperci mówią zwykle to, co im wygodnie. Wystarczy obejrzeć bodaj jedną audycję telewizyjną z kilkoma ekspertami, by zauważyć, że każdy z nich mówi co innego i w sumie wygłaszają poglądy sprzeczne. A przecież wszyscy są ekspertami! Tylko każdy z innej strony panoramy politycznej.

Zastanawiają mnie natomiast podane przez Panią liczby od innej strony, duża rozbieżność pomiędzy liczbą samobójstw kobiet i mężczyzn. Prawie sześć razy więcej mężczyzn… O czym to świadczy? Z jednej strony bez wątpienia o tym, że kobiety bardziej mogą zdać się na mężczyzn licząc na to (jakże naiwnie!), że mogą na nich polegać. Z drugiej zaś, że mężczyźni, często obarczeni rodziną, mają silniejsze poczucie bezradności i niemożności znalezienia wyjścia. Dlatego łatwiej poddają się, a to znów bardzo niemęska cecha. To oczywiście takie chałupnicze tłumaczenie dysproporcji płci samobójców, ale przecież jakieś wnioski trzeba z tych liczb wyciągnąć.

Co innego, że ludziom do reszty przewraca się w głowach, co też jest przecież symptomem kłopotów z rzeczywistością… Odchodzą od zmysłów, bo już nie wiedzą, co wymyślić, wszystkie znane metody i środki zostały wyczerpane, pozostaje beznadziejność. Pani pyta o to, co się dzieje z człowiekiem, że wybiera śmierć… Od tego wyszedłem, że w każdym wypadku jest inny splot okoliczności. Mówiąc o samobójcach nie chcę się wdawać w dyskusje o modach, narkotykach, kłopotach z prawem, chorobach psychicznych itp., tylko myślę o zwykłych ludziach. Samobójstwo jest nie tam najstraszniejsze, gdzie dotyczy nawiedzonego geniusza czy niedocenionego gwiazdora, ale tam, gdzie zjawia się wśród najzwyklejszych osób jako ostatni środek… ratunku? Czy można w ogóle użyć tego słowa? Zagłada jako ratunek? Żeby tak postawić sprawę, trzeba dojść do ostateczności.

  • Jak filozof podchodzi do kwestii samobójstwa? Czym jest akt odebrania sobie życia dla filozofa?

Zdarzają się w życiu takie sytuacje, wobec których łatwiej jest teoretyzować, niż się w nich odnaleźć. Na pewno właśnie samobójstwo do nich należy. Filozofowi łatwo stawiać problemy i wysnuwać wnioski, ale nie sądzę, żeby filozof swoją wiedzą i całym kunsztem zaradził zamiarowi popełnienia bodaj jednego samobójstwa. Filozofowie też czasami są bliscy takiego rozwiązania, ale też lepiej od innych rozumieją i sens, i przebieg takiego aktu. A jeżeli się jest Seneką, który otworzył sobie żyły na rozkaz Nerona, w dodatku na odległość… To był częsty, rzec by można „ulubiony” sposób Rzymian na zadanie sobie honorowej i godnej śmierci, bardzo często stosowany, nieraz w sytuacjach, w których dzisiaj nikt by nie przejawił takiej desperacji. Seneka miał zresztą solidny podkład do podobnego rozwiązania, bo jako myśliciel bliski stoicyzmu wiele pisał o śmierci i z samym jej faktem był jak mało kto spośród filozofów pogańskich oswojony. Ale samobójstwo należy niewątpliwie do typowych zjawisk, które mogłyby służyć za koronny przykład rozziewu pomiędzy teorią i praktyką. To tak jak z chęciami Platona do rządzeniem państwem, była już o tym mowa. Co innego jest być geniuszem teorii, a co innego sprawnym czy twardym praktykiem.

  • Dyskusje o śmierci z wyboru toczyły się od starożytności. XIX wiek przyjął dopuszczalność samobójstwa. W gorącej dyskusji brali udział filozofowie, także ci najwięksi: Artur Schopenhauer, Fryderyk Nietzsche oraz Søren Kierkegaard. Problematykę podjął współczesny egzystencjalizm reprezentowany przez takich myślicieli jak: Martin Heidegger, Karl Jaspers, Jean Paul Sartre, Albert Camus. W XX w. Émile Durkheim, który zajął się typologią samobójstwa. Z polskich filozofów zajmujących się tym aktem ostatecznym wymienić można: Władysława Witwickiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Stanisława Ignacego Witkiewicza, a w nurcie chrześcijańskim Józefa Tischnera czy Tadeusza Ślipkę. To ważny dla filozofii temat.

Z wielu punktów widzenia samobójstwo jest godne potępienia, przede wszystkim z perspektywy chrześcijańskiej. Odebranie sobie życia jest skierowane przeciwko wszystkim podstawowym zasadom religii, przeciw Boskiemu planowi. Jaspers powiada wręcz: samobójstwo popełnia się w bezpośrednim odniesieniu do boskości. Ale jest także antyhumanistyczne, zwrócone przeciwko istocie człowieczeństwa. Jest aktem niezgody, protestu, sprzeciwu na życia. Niektórzy twierdzą, że wymaga wiele odwagi, lecz wydaje się wręcz przeciwnie, jest aktem tchórzostwa, eskapizmu, ucieczki przed życiem. Filozofia wielokrotnie i bardzo różnie się na ten temat wypowiadała, bo samobójstwo jest aktem dwu- czy wieloznacznym. Samobójcy podobno często uważają, że wybierają wolność, ale z kolei sądzę, że jest całkiem przeciwnie, to jest protest przeciw wolności, oczywiście specyficznie ludzkiej, ograniczonej wolności, w ramach pewnego wyboru. Ta nasza rzekoma wolność okazuje się bowiem takim zniewoleniem, że niektórzy porzucają ją dla innej wolności, takiej, która nie zna ograniczeń. Powinniśmy wykazywać więcej szacunku dla samobójców, bo proszę pomyśleć o tej nieprawdopodobnej rozpaczy, determinacji, udręce, braku wszelkiej nadziei, jaka musi towarzyszyć temu aktowi. To są sytuacje, z których nie ma wyjścia, kiedy nikt nie jest w stanie pomóc, gdy tylko ostateczne porzucenie świadomości może przynieść ulgę. Najsmutniejsze jest to, że dzisiaj samobójcy to często nie ludzie, których do odebrania sobie życia skłania jakaś ostateczna tragedia, tylko właśnie to, o czym wspominałem na początku, najzwyklejsze codzienne bytowanie, które wydaje się bez ratunku dosłownie bez najmniejszej nadziei.

Żeby dać odpowiedź na pytanie o stosunek filozofii do samobójstwa, należałoby zrobić przegląd wszystkich kierunków, ponieważ jest to problem, do którego można podejść z każdej strony. Żaden filozof, a szczególnie chrześcijański, nie może pochwalać aktu porwania się na własne życie. Etyka zawsze musi zdecydowanie samobójstwo potępić, choć niekoniecznie z odruchem obrzydzenia. Były oczywiście próby dociekania racji samobójczych, stawianie pytań o usprawiedliwienie, o kwalifikacje moralne, o szkodliwość społeczną. Były dyskusje, w których sam Kant brał udział; Hume i Schopenhauer poświęcili temu tematowi odrębne eseje. Freud wypowiadał się z punktu widzenia psychologii, Durkheim z pozycji socjologii, zawsze poszukując raczej przyczyn i kwalifikacji moralnych niż sensu ontologicznego. Mimo pewnych nawet sympatii co do samej postawy, trudno zdecydować, czy osiągnęliśmy jakiś stopień zgodności, co do oceny tego ludzko-nieludzkiego postępku. Zajmuje się nim prawo, choć i co do tego można wytoczyć poważne wątpliwości. A końcu człowiekowi powinno przysługiwać prawo naturalne do odejścia ze świata. Zdarzają się także tak skrajne opinie, że, na przykład, śmierć męczenników jest odmianą samobójstwa czy że zdarza się ono jako przywilej szlachetnych bohaterów. Również zjawisko eutanazji jest łagodną odmianą samobójstwa. A jako dodatkowy argument, niezwykle trudny do zinterpretowania, są znane przypadki samobójstw wśród zwierząt. Jak to odnieść do człowieka? Czy człowiek postępuje nieludzko, czy raczej zwierzę wykazuje ponadzwierzęcą wrażliwość?

Mówi się jednak na te tematy zawsze poważnie i z szacunkiem, nawet w wypadku zdecydowanego potępienia. Czasem nawet z nutą sympatii czy podziwu. Tak czy inaczej jest to jedno ze zjawisk, z którymi ludzkość nie potrafi sobie poradzić, nawet w teorii. Prawo jest w stosunku do ofiar zbyt bezwzględne i okrutne, warto, by je zrewidować. Ale proszę powiedzieć, czym są te wszystkie słowa, rozważania, debaty wobec każdej pojedynczej tragedii, w której człowiek czuje się zmuszony od odmowy uczestnictwa w świecie? Bo nie ma takich przypadków, że ktoś nie chce żyć! Może być tylko przez innych czy przez okoliczności do odejścia zmuszony.

  • Wielu wybitnych ludzi wybrało taki rodzaj śmierci. Mądrych, uczonych, światowych. Sokrates, Ernest Hemingway, Sylvia Plath, Marina Cwietajewa, Witkacy… Jeżeli wybitne umysły wybrały samobójstwo, czy to cokolwiek znaczy, czy można wysnuć z tego jakiekolwiek wnioski?

W wypadku sławnych ludzi mamy do czynienia z zupełnie innym zjawiskiem. To często neurastenicy, histerycy, nadwrażliwcy, tacy, których dziś nazywamy szurniętymi, pozerzy, skłóceni z życiem, nałogowcy, o mniej typowej orientacji seksualnej, przeżywający załamania na tle artystycznym, twórczym, cierpiący na brak poklasku itp. W tych wypadkach, tak jak nigdzie indziej, zaznaczają się indywidualne różnice. Wśród pisarzy samobójców są tak odległe osobowości jak Hemingway, Monthertant, Mishima czy Kosiński. Wiele też jest wśród wielkich ludzi samobójstw wątpliwych, Sokrates tyko poddał się bez protestu wyrokowi, malarz Nicolas de Staël wypłynął w morze bez komentarza, o Witkacym mówi się, że żył jeszcze za długo po własnym samobójstwie…

Znamiennym przykładem jest Jan Potocki, autor Pamiętnika znalezionego w Saragossie, wszechstronny twórca, podróżnik, historyk, archeolog, etnograf itd., który ponoć uważając się za wampira, wypiłował srebrną kulę z cukiernicy (najbardziej skuteczny środek na wampiry) i się nią zastrzelił. Dzisiaj mówi się, że to tylko wypreparowana legenda, bo obecny badacz czułby się źle, gdyby czegoś nie podważył. Ale trzymając się tradycyjnej wersji, proszę pomyśleć, wielki arystokrata, któremu niczego nie brakowało, wyrafinowany i niezwykle oryginalny umysł, przecież Rękopis… to jedna z najbardziej oryginalnych książek w literaturze światowej, a napisał sporo innych prac. I cóż powiedzieć o takim samobójstwie? Rzecz jasna, że geniusz często graniczy z szaleństwem, a nawet z patologią.

Jest jeszcze jeden specyficzny rodzaj samobójców, takich którzy odebrali sobie życie, żeby (to nie żart) znaleźć się w gazetach. Ale dla tych nie mam współczucia, zawsze powiadam: jednego kretyna mniej na świecie.

  • Chrześcijańskie przykazanie nakazuje – nie zabijaj. Czyli – także siebie? Życie jako wartość bezwzględna?

Gdyby wszyscy zgadzali się jednomyślnie z tezą, że życie jest wartością bezwzględną, to świat byłby niewątpliwie uboższy. Nie tylko w przypadki szczególnie spektakularne, jak Jan Potocki, ale nie byłoby wojen, zamachów, morderstw etc. Życie jest wciąż wartością bezwzględną w etyce i we wszelkiej innej teorii. W praktyce jest lekceważone jak dzisiaj wszystko (oprócz „kasy”). Dowodem na to fakty zaistnienia w XXI wieku nieznanych przedtem powodów mordowania ludzi, jak choćby dla zdobycia organów do przeszczepów czy masowe samobójcze zamachy. Podobnie lekceważy się przykazania. Gdyby przepytać młodych o ich zestaw, to sądzę, że większość by nie potrafiła wiele wyrecytować. Żyjemy ponoć w postkulturze, gdzie wartości znalazły się nawet nie w muzeum, a w lamusie. Fanatycy walczą dzisiaj o życie robactwa różnego rodzaju, a nie o życie człowieka, które stało się mniej warte od zwierząt doświadczalnych czy hodowanych dla futer. Nie oznacza to, że jestem za mordowaniem zwierząt, przeciwnie, ale chyba należy pomyśleć o zachowaniu pewnych proporcji.

Czy przykazanie Nie zabijaj! rozciąga się na samobójstwo, to kwestia interpretacji i rzecz do dyskusji. Osobiście uważam, że się nie rozciąga, bo szanuję samobójców (czyli jestem stronniczy). Trzeba zwrócić uwagę na to, że w sytuacji bez wyjścia samobójstwo jest jakimś ostatecznym ratunkiem, a nie można odmawiać człowiekowi ostatecznego ratunku. To nieludzkie i niehumanitarne. Choć może humanistyczne.

  • Kulturowo jednak samobójstwo jest mocno ugruntowane, zwłaszcza w kontekście honoru, choćby japońskie honorowe harakiri.

Właśnie! Jeżeli mamy do czynienia ze zjawiskiem kulturowym, ugruntowanym od wielu wieków, to powinniśmy do niego podchodzić z pewną estymą. Z drugiej jednak strony, wspaniała i gigantyczna kultura japońska bywa etycznie mocno dyskusyjna, czego przykładem do niedawna jeszcze w ukryciu funkcjonujące domy publiczne z dziećmi. Jednak harakiri nie należy lekceważyć, podobnie jak kamikadze (dalekich od dzisiejszych zamachowców). Harakiri jest japońskim przykładem samobójstwa honorowego, jak słusznie Pani zauważyła, które w Europie było jeszcze całkiem do niedawna w pewnych sprawach wręcz obowiązujące. To zwyczaj może okrutny, lecz szlachetny. Jest to rodzaj ukarania samego siebie, pozwalający uniknąć kary mniej honorowej. Człowiek, który decyduje się na ten postępek, przynajmniej w opinii powszechnej odzyskuje honor, który utracił z powodu niehonorowego zachowania. Dzisiaj to jednak historia, co tu mówić o honorowych samobójstwach, kiedy samo pojęcie honoru należy do kategorii anachronicznych. Nie wiem zresztą, czy japońskie harakiri także nie przeżywa czasów zmierzchu. W końcu wpływy kultury zachodniej są tam bardzo silne, a jak wiadomo, najłatwiej rozprzestrzenia się wszystko, co najgorsze. Nie mam na myśli pochwały harakiri, tylko odwrót od tradycji. Wiem, że to jest uproszczenie i pewien schemat myślowy, ale nie umiem się pozbyć wrażenia, że człowiek był dopóty w miarę szczęśliwy, dopóki trzymał się tradycji, utartych form i zwyczajów. Kiedy w ciągu kilku dziesięcioleci niemal wszystko zakwestionował i obalił, jego świat zaczął się sypać. To zbyt szybkie tempo na całkowitą przemianę mentalności gatunku. Sami kopiemy sobie dołki pod nogami. Na razie jeszcze może tylko dołki, ale warto by się nieco opamiętać.

  • Filozofia zatem często podejmowała problematykę wyborów ostatecznych. Jednak bez wniosków, które mogłyby się okazać pomocne. Nie jest to możliwe?… Jakie są sposoby na wyciągnięcie siebie samego z pustki, beznadziei, tej czarnej wciągającej dziury? Czy filozofia daje na to odpowiedź?

Jeżeli mamy do czynienia z sytuacją bez wyjścia, to jakże tu mówić o pomocy? Zapewne w każdym indywidualnym przypadku można próbować pewnych środków, ale w żadnym razie nie dadzą się one ustalić zbiorczo jako jakaś recepta. Wiele istnieje problemów, które setkami lat nie doprowadzają do ostatecznych wniosków i dlatego właśnie od drugiej połowy XX wieku filozofia się plącze w mniejszych czy większych problemach marginalnych, bo podstawowe okazują się coraz bardziej wieloznaczne.

Mogę tylko odwołać się do własnego doświadczenia. Wiem, że młodzi ludzie często myślą o samobójstwie (przeżyłem to także), bo w młodym wieku, kiedy zapewne daleko do śmierci, myśl taka kusi przy każdym poważniejszym niepowodzeniu (głównie sercowym), pociąga romantyką i tajemnicą. Lecz w takim wypadku dość łatwo oduczyć się poważnego traktowania sprawy. Gorzej w późnym wieku, kiedy pojawiają wcześniej nie przewidywane czarne myśli i najgorsza ze wszystkiego przejściowa utrata sensu, która na szczęście tylko wydaje się ostateczna. To są poważne lęki egzystencjalne, a co gorsza mają niejasne przyczyny. Ucieczką bardzo dobrą, w młodszym wieku, jest zanurzenie się w poważną sztukę, co preferował Schopenhauer, albo w późniejszym – co mnie w najtrudniejszym momencie życia podźwignęło – ucieczka w filozofię. Kiedy człowiek zaangażuje się w problemy o naprawdę dużym ciężarze gatunkowym, własne kłopoty ukazują się w innej perspektywie. Bardzo dobrym remedium na opór rzeczywistości jest lektura poważnych dzieł z odległych epok, na przykład literatura, szczególnie historyczna, antycznego Rzymu, Tacyt, Seneka, Swetoniusz, Liwiusz pokazują nam świat fabularnie dalece odmienny, a jednak uwikłany w niemal nasze etyczne kłopoty. To bardzo uspokaja.

  • Czyli działalność charytatywna, wolontaryjna czy choćby pomoc sąsiedzka schorowanej osobie potrafią ukazać tę właściwą perspektywę i pomóc? Teraz nie brakuje stowarzyszeń czy fundacji, w których można się wykazać, mierząc się z nieszczęściami innych ludzi, prawdziwymi nieszczęściami, wielkimi…

Przyznam, że mam bardzo nieufny stosunek do wszelkiej działalności charytatywnej w zinstytucjonalizowanej postaci. Wiadomo, że te fundacje muszą z zebranych funduszów utrzymywać także samą siebie. A wiemy przecież, że się zdarza, iż utrzymują siebie przede wszystkim, a reszta jest tylko pretekstem. To jest jeden z najbardziej ohydnych sposobów okradania społeczeństwa. W pytaniu Pani ukrył się bardzo trafmy paradoks, trzeba nieco przeformować zdanie i orzec, że „można się wykazać mierząc się nieszczęściami innych ludzi” – tutaj to oczywiście znaczy „wykazać się pomysłowością i sprawnością nabierania innych”. Kiedyś było to inaczej rozwiązywane. Pochodzę z rodziny o tradycjach ewangelickich, gdzie dużą estymą darzono pracę duszpasterską i dobroczynną w kościele, którego duchowni żyli na tej samej stopie, co przeciętni, a nie bogaci, wierni. Mój pradziad, pastor, prowadził taką wieloletnią działalność misyjną, zbudował szereg budynków w mieście dla potrzebujących, a jego jubileusze były w Łodzi traktowane jak narodowe święto; za jego trumną szły wszystkie instytucje i wszystkie szkoły. Dzisiaj więcej się mówi o marnowaniu i sprzeniewierzaniu zebranych środków. Oczywiście podkreślam, że bez wątpienia nie tyczy to wszystkich placówek tego typu, niemniej wszystkim trzeba patrzyć na ręce ze szczególną uwagą.

Te stowarzyszenia, które rzeczywiście uczciwie pomagają w najcięższych sytuacjach, niewątpliwie uprawiają najwspanialszą działalność, jaka istnieje na ziemi. Ci ludzie, którzy poświęcają swoje życie na pomoc innym, to są prawdziwi święci. Ale dzisiaj na pewno nie oni będą kanonizowani. Co do sąsiedzkiej pomocy, to myślę, że ma szanse układać się obecnie całkiem dobrze, co jednak zależy oczywiście od środowiska, miejsca, domu etc. Wierzę w ludzi, którzy chcą pomóc innym, znam takich; mniej wierzę w pomoc szumnie organizowaną.

  • Wspomina Pan Profesor o własnym doświadczeniu. Czy zechciałby Pan o nim opowiedzieć?

Nie, nie, dziękuję. Powiedziałem aż za dużo. W każdym razie nie miałem na myśli próby samobójczej. Chęci nieraz owszem, ale zbyt dużo zwykle jest argumentów za i przeciw, co nie ułatwia ostatecznej decyzji.

  • Czy życie zmusiło Pana do stawienia czoła samobójstwu bliskiej osoby – rodzina, przyjaciele? Jakie były powody ich ucieczki od życia? I jak Pan Profesor poradził sobie z tym wydarzeniem ostatecznym?

To znowu bardzo niejednoznaczny temat i miałem z nim wiele do czynienia. Znałem dobrze aż siedmioro samobójców, w tym tylko dwie dziewczyny. Podaję według wersji oficjalnej, bo w wypadku trojga krążyły różne podejrzenia i słuchy. Trzech z nich należało do moich najbliższych przyjaciół. Zawsze jednak tak się układało, że wiadomość o tym ogromnie mnie zaskakiwała. Ani jednego z tych trzech (i pozostałych zresztą też) nigdy bym o to nie podejrzewał. Wszystkich siedmioro widziałem naprawdę niedługo przed końcem, a jednego dosłownie przed dwoma dniami i umawialiśmy się wówczas co do wspólnej pracy w najbliższych miesiącach. Wszystko to dzisiaj dotyczy odległej przeszłości i wydarzeń następujących w ciągu paru lat.  Wszyscy trzej to ludzie wówczas młodzi. Jeden był uroczym obibokiem, wyjątkowo lubianym w towarzystwie, drugi bardzo zdolnym artystą, któremu kariera niezbyt się układała, ale nigdy nie robił wrażenia specjalnie tym zmartwionego. Najdziwniejszy trzeci, człowiek w średnim już wieku, wówczas starszy ode mnie, wybitnie inteligentny pracownik naukowy, na wysokim stanowisku i z dużym mirem w świcie. U tego jedynie mógłbym podejrzewać jakieś polityczne kłopoty, ale to wyłącznie domysł.

Zniosłem te wydarzenia rzeczywiście bardzo źle. Kiedy człowiek wie, że zabił się własnoręcznie ktoś, kogo widywał niemal na co dzień, to jest to dołujące i zawsze dręczy nas pytanie, dlaczego, czy nie było innego wyjścia? A czemu się nie zwierzył? Przecie byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi! Zdawało mi się, że wiem o tych trzech wszystko. A tu taka tragedia…

Natomiast na pytanie, jak sobie poradziłem, mogę dać tylko odpowiedź, z której nie jestem dumny. Jak powiada książę de La Rochefoucauld, zawsze mamy dość siły, żeby znieść cudze nieszczęście. A druga jego maksyma mówi: o naszym szczęściu czy nieszczęściu nie decydują wielkie tragedie i wielkie radości, tylko szereg codziennych drobnych wypadków mniej lub więcej nieszczęśliwych. I to są dwie wielkie prawdy. Życie musi się toczyć dalej, a ja sam nie mogę się uskarżać na los, zawsze byłem dzieckiem szczęścia…

Dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska

Fot. Andrzej Pietrzyk