Obecnie często używanym słowem jest słowo – kryzys. Mówi się, o kryzysie finansowym, kredytowym, humanitarnym, mówi się też o kryzysie psychicznym. Ten ostatni często odnosi się do osób indywidualnych, ale ostatnio także do psychiatrii dziecięco-młodzieżowej. Czyli placówki, których zadaniem jest pomaganie osobom w kryzysie psychicznym, same się w nim znalazły. To tak jakby chirurg operujący pacjenta zaniemógł, zasłabł, zwijał się z bólu i sam wymagał pilnej medycznej interwencji. Ale nie zaniemógł nagle i nieoczekiwanie, bo na bóle skarżył się od dawna. A skarżył się przełożonym, skarżył się też publicznie i medialnie, skarżył się pacjentom potencjalnym. Że boli go ręką, którą operuje, bolą go nogi, na których stoi przy operacyjnym stole, boli go głowa z przepracowania i przemęczenia. Skarżył się, że stołów operacyjnych jest za mało, że coraz więcej pacjentów potrzebuje pilnych operacji, że nie ma miejsc by ich przyjmować i leczyć, że sale trzeba powiększyć, że chorzy nie mogą leżeć na materacach położonych na podłodze, że nie sam i nie tylko skalpelem, chirurg pracuje itp. Na te skargi słyszał, wiele zrozumienia i współczucia, w mediach o kryzysie mówiono i pisano, na debatach rozmawiano, nowe budynki są budowane. Tyle, że chirurg już nie daje rady, nie może tak dłużej pracować, bo grozi to błędem lekarskim, a standardy pobytu pacjentów w szpitalu dawno nie są spełniane. Dłużej tak się nie da.
Psychiatria dziecięco – młodzieżowa nie potrzebuje drogiego sprzętu medycznego, kosztownej aparatury, psychiatria potrzebuje “tylko” czasu, miejsca i wykwalifikowanych ludzi.
Zbieranie wywiadu od rodziców nie trwa 15 minut, tylko co najmniej godzinę, rozmowa z pacjentem podobnie, psychoterapia indywidualna i rodzinna to minimum 50 minut. Terapia grupowa trwa zwykle kilka godzin. Każda z tych form kontaktu z pacjentami dziecięco – młodzieżowymi i ich rodzinami wymaga miejsca, nie może odbywać się na korytarzu szpitalnym, sali na której przebywają inni pacjenci, czy stołówce lub świetlicy, gdzie od ruchu, drzwi się nie zamykają. A specjalizujący się lekarze psychiatrzy czy psycholodzy potrzebują wykwalifikowanej kadry nauczycieli, ale potrzebują też miejsca i czasu na kontakty z pacjentami.
Kryzys psychiatrii dziecięcej trwa od kilku lat, o tym się pisze i mówi, tyle tylko, że słowa, tak ważne jako jedna z form terapii w leczeniu kryzysów indywidualnych czy rodzinnych, miejsca, czasu i kadry nie dodadzą, nie powiększą. Kryzys w psychiatrii dziecięcej więc trwa.
A profilaktyka kryzysów psychicznych u dzieci i młodzieży to odrębny temat.
Klinika Psychiatrii Dzieci I Młodzieży Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu (wcześniej był to oddział psychiatrii dziecięcej) to miejsce, któremu od 1988 roku poświęciłam sporą część siebie. To miejsce, w którym zdobywałam nieocenione doświadczenie kliniczne: diagnostyczne i terapeutyczne, a pracując kształciłam się zdobywając kolejne kwalifikacje – specjalizacje i certyfikaty. To też miejsce, w którym zajmowałam się edukacją – będąc kierownikiem specjalizacji wielu specjalizujących się psychologów i prowadziłam zajęcia ze studentami medycyny. To miejsce, w którym poznałam wyjątkowych, wspaniałych ludzi, moje koleżanki i kolegów, a przyjaźnie z kilkoma trwają do dzisiaj. I chociaż od kilku lat nie pracuję już w Klinice na etacie, nie przeprowadzam badań diagnostycznych, nie prowadzę terapii indywidualnej i grupowej na oddziale, bo pracuję na kontrakcie prowadząc ambulatoryjnie sesje terapii rodzinnej (z wymuszoną przerwą na czas pandemii), to cały czas jest to miejsce, w którym zostawiłam tak wiele myśli i serca. Ale czy nadal będzie? To bardzo trudny czas dla Zespołu, a siłą rzeczy też dla pacjentów.
Może Ministerstwo Zdrowia podejmie w końcu konkretne działania ratujące Klinikę Psychiatrii Dzieci i Młodzieży w Poznaniu, miejsce tak ważne dla pacjentów i ich rodzin, ważne dla kształcących się lekarzy i psychologów, czyli ważne dla przyszłości.
dr Małgorzata Talarczyk