Rozmowa z Autorką naszego bestselleru – “Terapia lasem w badaniach i praktyce”.
Dr n. med. Katarzyna Simonienko – psychiatra, przewodnik kąpieli leśnych oraz Białowieskiego Parku Narodowego. Wieloletni pracownik Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, obecnie pracująca w poradnictwie psychiatrycznym, członek PTP, założycielka Centrum Terapii Lasem.
- Pandemia spowodowała, że nagle słowo „zdrowie” znalazło się na ustach wszystkich. Najwyraźniej wcześniej jakoś mniej przejmowaliśmy się kwestiami zdrowia jako rzeczami oczywistymi. Dokładnie jak w fraszce „Szlachetnie zdrowie” zajęliśmy się nim, kiedy się „zepsuło”. Tak faktycznie było, że nie szanowaliśmy swojego zdrowia i do kwestii zdrowotnych mieliśmy stosunek lekceważący?
Zdrowie to pojęcie dość szerokie. Często odnosimy je tylko do stanu naszego ciała lub psychiki. Okazuje się jednak, że jeśliby popatrzeć szerzej, to ważny jest również aspekt społeczny i ogólnośrodowiskowy. Wydaje mi się, że „zdrowy styl życia” od dawna jest dość popularny, choć ostatnio niewątpliwie na popularności jeszcze zyskuje – interesują nas diety, aktywność fizyczna, redukcja stresu – i jest to poniekąd odpowiedź na to, jak coraz bardziej niezdrowe staje się nasze środowisko. Wcześniej nie mieliśmy tylu problemów z zespołem metabolicznym i idącą za tym słabszą odpornością, co jest jednym z czynników gorzej rokującego przebiegu covid-19. Samochód mieli tylko niektórzy, jeszcze za czasów moich rodziców do pracy chodziło się pieszo lub jeździło autobusem, trzeba było się sporo ruszać. Uprawialiśmy ogródki, bo nie wszystko było dostępne na wyciągnięcie ręki. Żywność była bardziej ekologiczna, nikt nie miał komputera, za którym spędzał 8 godzin dziennie, a jeszcze wcześniej – nawet prądu. Siłą rzeczy stres codzienny, przewlekły stres był mniejszy, odporność większa, i nie było „mody” na zdrowy styl życia, ponieważ wymuszała go poniekąd rzeczywistość. Co do pandemii – w ciągu ostatnich dekad świat skurczył się i wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Wiele osób stać na podróże lotnicze, które niejako stały się standardem wakacyjnym, ludzie mieszają się, przemieszczają z zawrotną prędkością, a klimat zmienia się w kierunku coraz mniej chroniącego. Zanika bioróżnorodność, odcinamy się od „ubezpieczającego nas” od wieków środowiska naturalnego – chorób będzie niestety coraz więcej i obawiam się, że ich charakter będzie dryfował w kierunku globalnych, nowotworowych i autoagresywnych.
- Troska o zdrowie może bardziej uwidaczniała się poprzez troskę o wygląd fizyczny, kondycję, stąd – popularność klubów fitness i siłowni. Korzysta Pani z siłowni ćwiczeń w klubach fitness?
Nie. I nie mówię, żeby brać ze mnie przykład! Wiem, że to zdrowe, ale to nie dla mnie. Nie lubię ćwiczyć w zamkniętym terenie z obcymi ludźmi. Mam szczęście mieszkać pod lasem, tam chodzę biegać – sama lub z psami. Nie uprawiam sportu wyczynowo, ale zawsze stanowił on taki raczej naturalny element mojego życia. Na początku, jeszcze w szkole, to były to elementy sztuk walki, szermierka – w gronie przyjaciół z rekonstrukcji historycznej. Przez wiele lat tańczyłam w grupie wspaniałych kobiet – był to spory wysiłek fizyczny kilka razy w tygodniu połączony z wzajemną akceptacją, wsparciem, wypadami towarzyskimi, nie miał nic wspólnego z biciem rekordów – ale nie chorowałyśmy, byłyśmy szczupłe i łatwiej nam było pokonywać codzienne stresy. A ile frajdy podczas występów – kostiumy, dodatki, rekwizyty – można było na moment znów zanurzyć się w beztroskę i dzieciństwo. Obecnie mieszkamy w różnych miejscach, nawet krajach, więc mój sport odbywa się w towarzystwie drzew, saren i chrząszczy. Nadal w połączeniu, w grupie wsparcia, nadal bez presji. Kiedy mam dłuższą przerwę w bieganiu, czuję się źle nie tylko fizycznie, ale też mam mniej energii i radości. Sport to dbanie o siebie i wierzę, że nie musi być wyczynowy, ale każdy może znaleźć coś dla siebie, żeby nie popaść w „chorobę trzech krzeseł”- w domu przed telewizorem, w pracy przed komputerem i w samochodzie pomiędzy.
- „Nurtem, który równolegle zyskuje coraz większą popularność, jest ekologia życia codziennego. Ma to związek z postępującymi zmianami klimatycznymi i zanieczyszczeniem środowiska” – to cytat z Pani książki o terapii lasem. Jak bardzo trend ekologiczny staje się widoczny i słyszalny?
Wprost proporcjonalnie do degradacji środowiska. Zaczynamy odczuwać na sobie ciężar tego, co zrobiliśmy środowisku w imię własnego, krótkowzrocznego komfortu – jednorazowych opakowań, regularnych samolotowych podróży emitujących znaczny ślad węglowy, masowych hodowli i konsumpcji na ogromną skalę itd. Z jednej strony cieszę się, że ludzie stają się bardziej świadomi, z drugiej obawiam, czy zdążą jeszcze cokolwiek zdziałać, zanim życie w oceanach wymrze z powodu ton pływającego tam plastiku, klimat podgrzeje się od nieustającego eksploatowania i korzystania z energii elektrycznej, wyginą tysiące gatunków, a las będzie można oglądać jako kuriozum, bo zastąpią go plantacje i osiedla. Nie jesteśmy gatunkiem samowystarczalnym. Żyjemy, zanurzeni w sieci połączeń z wieloma organizmami – od bakterii występujących tylko w kompleksach roślinnych, przez drzewa, ssaki, ptaki – na poziomie żywnościowym, ale też komunikacji biochemicznej, wzajemnego wspierania procesów życiowych, jak chociażby immunologicznych. Przyroda to nie tylko to, co można zjeść. To makrobiom i mikrobiom, to terpeny, fitoncydy, bodźce zmysłowe i uwarunkowania ewolucyjne. Podcinamy gałąź, na której siedzimy. Dosłownie.
- Ale ludzie w większości nie rozumieją, że środowisko i jego stan, to stan naszego zdrowia. Plastiki, mięso faszerowane antybiotykami, lekomania… Co jeszcze?
Dieta na pewno – nie tylko jakość żywności, ale też to, jak ona jest pakowana (mikroplastik, czyli cząsteczki tworzyw sztucznych o średnicy mniejszej niż 5 milimetrów, przenika do pożywienia. Zdziwiliby się Państwo, ile plastiku znajduje się wewnątrz ciał naszych dzieci!), jak ona powstaje – karmienie zwierząt lekami, nawozy sztuczne, dodatki, polepszacze smaku i zapachu, które np. w Polsce są dopuszczalne, ale w innych krajach już figurują na liście substancji toksycznych. Źle pojęta ucieczka do przyrody. Zawłaszczanie dzikich terenów w imię „miłości do natury”. Najprostszym sposobem wydaje się budowanie całych osieli szeregowców pod lasem (który trzeba w tym celu wyciąć) – podczas, gdy mnóstwo starych chat stoi pustych, spędzenie czasu w kurorcie w dzikości – tego obawiam się najbardziej w związku z prywatyzacją terenów leśnych. Obserwuję to zjawisko na przykładzie podbiałostockich wiosek, które powoli zmieniają się w konglomeraty willowe z własnymi supermarketami, stacjami paliw i wszystkie romantycznie pasące się sarenki wynoszą się coraz dalej i dalej. Jeśli każdy zechce postawić sobie hotel w puszczy – to tej puszczy nie będzie – będzie skwer i osiedle hoteli. Czasem mniej znaczy lepiej – potrafię odmówić sobie dalekich podróży do egzotycznych krain na rzecz spaceru po okolicy w skali mikro, która potrafi być równie fascynująca. Kochać oznacza czasem zostawić w spokoju, nawet jeśli nas to pociąga. Może właśnie tak będzie lepiej dla kochanego obiektu. Utrata relacji z przyrodą to kolejny aspekt niszczący nasze zdrowie. Mało osób zdaje sobie sprawę, że w toku ewolucji wytworzyliśmy połączenia, tak jak drzewa i grzyby, niosące wzajemne korzyści. Mamy takie relacje z drzewami – wydzielane przez nie terpeny stymulują naszą odporność i wpływają kojąco na układ nerwowy. Maleńkie bakterie glebowe pobudzają nasze mózgi do produkcji serotoniny. Jeśli stracimy zainteresowanie ogrodnictwem, zbieraniem grzybów czy byciem z ziemią w kontakcie, odcinamy kolejną nić, która naturalnie wspiera nasze zdrowie. Osłabiamy się w ten sposób. Jak zatem być blisko natury, skoro to budowanie osiedli w naturze jest dla niej niedobre? Zmienić kierunek. Nie wchodzić do natury z cywilizacją, żeby być bliżej niej. Zapraszać ją do cywilizacji. Kwietne łąki w miastach, skwery, parki, lasy podmiejskie i miejskie, starodrzewy na skwerach, bujne, dzikie ogrody, ogródki, balkony, to jest dobry kierunek.
- Jak ocenia Pani dietę i sposób odżywiania przeciętnego Polaka i Polki?
Są naprawdę różne. Od ortoreksji, przez tradycyjną kuchnię, po fastfoody. Na pewno ogólnie dużo mięsa i jeszcze więcej plastikowych opakowań. Bez tego nie da się obecnie zrobić zakupów. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że im więcej roślin mam w diecie, tym czuję więcej energii na co dzień. Mięsa unikam, mam kilku znajomych weterynarzy, którzy mówią, co tam jest w środku, bo je badają. Sami nie jedzą. Świetnym źródłem białka i aminokwasów egzogennych w ogóle są np. grzyby. W tym roku uprawialiśmy (w domu!) boczniaki. Spaghetti z boczniakami do dziś jest hitem kulinarnym naszej kuchni.
- Kto bardziej zwraca na te aspekty życia uwagę – kobiety czy mężczyźni?
Z moich doświadczeń wynika, że są to głównie kobiety w przedziale wiekowym 27-50. Świadome, które już wiedzą, czego chcą, często mają dzieci, ale też nie zawsze, rozwijają się zawodowo i w swoich pasjach. Mają szerokie horyzonty, myślą przyszłościowo, z troską i odpowiedzialnością. Z tego czerpią siłę i frajdę. Robią świetną robotę.
- Propaguje Pani popołudniowy odpoczynek, ale to przecież strata cennego czasu… Nie wygra się wyścigu szczurów z poobiednia drzemką…
Gdzieś kiedyś usłyszałam „w żadnym wyścigu nie biorę udziału, a do szczura też raczej nie jestem podobna”. Wyścig szczurów to mit. To archetyp poszukiwania świętego Graala sukcesu, który na koniec okazuje się i tak niewystarczający. Zawsze będzie ktoś gorszy i lepszy, a porównywanie się do innych budzi tylko frustrację. Tak się nas szkoli, ale warto czasem zmienić paradygmat. Mam ostatnio w życiu bardzo zajęty czas. Nie ścigam się z nikim. Mam natomiast mnóstwo wspaniałych możliwości współpracy. I w wieku około 40 lat doszłam do czegoś, co chciałabym przekazać młodszym, żeby wiedzieli dużo wcześniej. Czasem odpuszczenie fajnej, korzystnej i niosącej różne atrakcyjne możliwości okazji jest OK. Prestiżowej, dobrze płatnej, ze świetnymi ludźmi. Jest naprawdę w porządku. I taka decyzja, jeśli wynika z troski o siebie, nie powinna budzić wyrzutów sumienia na resztę życia. Doba jest jedna. Życie też. Niestety, nie będę miała drugiego na chodzenie po lesie, trzeciego na czytanie książek, czwartego na zabawę z dzieckiem, mężem, przyjaciółmi, psami.
- Jakie techniki dbania o własne zdrowie są najważniejsze? Na czym polegają?
Ja zaczęłabym od podstaw. Zdrowe relacje międzyludzkie – w rodzinie i pracy. Jeśli na tym polu nam nie idzie – baaaardzo warto pójść na psychoterapię. Nie dlatego, że zaraz musimy być zaburzeni. Ale żeby poprawić jakość życia, odporność, stworzyć lepsze warunki dla siebie i swoich bliskich, rozwinąć się i poznać swoje możliwości, ale i ograniczenia. Zaakceptować niedoskonałości. Polubić mrok. Umieć stawiać granice. Kolejne sprawy to styl życia, dieta i proporcje – praca – wypoczynek – relacje społeczne – frajda. Na tę ostatnią sobie często nie pozwalamy. Np. w imię tego, ze musimy się poświęcać dla innych. Człowiek niespełniony nie będzie miał energii, żeby dzielić się nią wokół. Porządne zadbanie o świat, to też porządne zadbanie o siebie.
- Leczenie lasem, czy to się przyjmie?
Przyjmie się, już się przyjęło. Dzisiaj miałam przyjemność uczestniczyć w międzynarodowym spotkaniu poświęconym tej tematyce, a jest ich coraz więcej. Pandemia pokazała nam, że bycie w przyrodzie niesie nam odporność fizyczną i psychiczną – co też sprowadza się do sprawniejszego funkcjonowania immunologicznego.
- Kąpiele leśnie mają swoją długą historię, ale dlaczego tak niewiele o tym wiemy?…
Pomimo publikacji w indeksowanych czasopismach, badań klinicznych, nawet metaanaliz na ten temat, chyba nie byliśmy jeszcze na Zachodzie na to gotowi. Baliśmy się zarzucenia nierzetelności naukowej, hochsztaplerstwa, bycia niepoważnym. Japonia i Korea mają zupełnie inną mentalność i tam o kąpielach leśnych od początku mówiło się w kontekście medycyny akademickiej, a nie alternatywnej. U nas trzeba było zaryzykować. Głównie reputację szanującego się lekarza i porządnego gabinetu. Jak się okazało – ryzyko popłaca, medycyna akademicka zaczyna włączać ekopsychiatrię, ekopsychologię i podejście interdyscyplinarne w swój codzienny nurt. Trwają wspaniałe badania nad bioróżnorodnością, odpornością i zdrowiem psychicznym. Międzynarodowe – Polska też bierze w nich udział. Oczywiście o kąpielach leśnych piszą też ludzie spoza środowiska medycznego, włączają je do praktyk ezoterycznych, medytacyjnych. Z mojego punktu widzenia – to nadal w porządku Jeśli ktoś promuje zdrowy styl życia i udowodnione naukowo praktyki w innej grupie odbiorców niż fani danych naukowych, to tylko poszerzy grono zainteresowanych tematem. Fakty bronią się same, z wynikami badań się nie dyskutuje, więc nie boję się, że ktoś zarzuci kąpielom leśnym bycie parapsychologią. Las jest dla wszystkich, nie legitymuje z podejścia do życia, nie zadaje pytań.
- Co medycyna mówi o leczeniu lasem, o terapii leśnej?
Bardzo dużo i wciąż coraz więcej, Znamy wpływ środowiska leśnego na komórki NK, produkcję granzymów i granulizyny, na normalizację ciśnienia krwi i tętna, aktywację metaboliczną kory mózgowej, czynność bioelektryczną mózgu, balans układy współczulnego i przywspółczulnego, poziom kortyzolu, adrenaliny – jest tego cała masa. Najciekawsze jest to, że las działa kompleksowo. Jak – to dopiero odkrywamy. Kilka dróg już znamy – biochemiczną, biofizyczną, percepcyjną, teorię przywracania uwagi i miękkiej fascynacji – mnóstwo jeszcze przed nami do okrycia.
- Medycyna to farmacja i szpitale. Pani dowodzi, że medycyna wywodzi się z lasu.
Zanim zbudowano szpital, pacjentów trzeba było gdzieś leczyć. Zanim wynaleziono aspirynę, salicylany pozyskiwano z kory wierzby. Nie rozgraniczałabym tego drastycznie. Lubię spotkania wpół drogi z możliwością opracowania trzeciej. Szpitale z dobrą ekspozycją na tereny zielone – wewnątrz czy z widokiem przez okno, mają szanse na lepsze prosperowanie ekonomiczne. Badania dowodzą, że pacjenci pozostający w trakcie procesu zdrowienia, np. pooperacyjnego w kontakcie z naturą w warunkach szpitalnych zgłaszają mniej skarg, mniej zatem angażują personel, potrzebują mniej środków przeciwbólowych i są szybciej wypisywani do domu. Czemu nie skorzystać?
- Czym jest ekopsychiatria?
Termin wprowadziło w latach 70-tych Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów (American Psychiatric Association). To myśl ekologiczna przyświecająca pogłębianiu wiedzy i prowadzeniu praktyki w zakresie psychiatrii, branie pod uwagę otoczenia pacjenta, jego środowiska życia i relacji społecznych oraz tego, gdzie na co dzień żyje, jakie relacje międzygatunkowe go dotyczą. Ekologia otoczenia to bardzo silny czynnik warunkujący zdrowie psychiczne: zanieczyszczenie powietrza, ruch, przeludnienie, gęsta zabudowa wpływają na problemy społeczne, jak bieda, bezdomność, przestępczość, bezrobocie, co wiąże się z funkcjonowaniem psychicznym. Podobnie ważną rolę odgrywa nasz biotop – środowisko wysoko zurbanizowane jest dla nas stresujące, zanieczyszczone, pogłębiające choroby cywilizacyjne, infekcje, alergie , zwiększające śmiertelność. Bioróżnorodność jest gwarantem stabilności – opierania się klęskom żywiołowym, chorobom zakaźnym, wkluczeniom społecznym również.
- A jak ocenia Pani kondycję psychiczną Polaków?
Pandemia dała nam w kość i nie da się tego ukryć. Jest źle, zwłaszcza wśród młodych osób – maturzystów, młodych studentów. Podobnie osoby pracujące zdalnie czy te, które pracę straciły – trzymają się coraz gorzej. Nie wiem, ile jeszcze to potrwa. Dlatego przyroda jest teraz tak szczególnie dla nas ważna.
- Jest Pani autorką książki o terapii lasem. Proszę opowiedzieć o swojej książce, dla kogo Pani ją pisała i co pragnie nią osiągnąć?
Ta książka dedykowana jest osobom pracującym z tematem zdrowia w kontekście środowiska przyrodniczego. Mogą sięgnąć po nią lekarze, psychologowie, naukowcy, pracownicy społeczni, terapeuci zajęciowi, nauczyciele, edukatorzy, pracownicy takich placówek, jak sanatoria, SPA, domy opieki, ośrodki wychowawcze, właściciele agroturystyk, przewodnicy kąpieli leśnych, psychoterapeuci – to konkretne dane, uporządkowane, zestawione w tabelach. Chciałam stworzyć rzetelne kompendium wiedzy, gdzie informacje byłyby zebrane w jednym miejscu, przetłumaczone na język polski i z odnośnikami do piśmiennictwa międzynarodowego. Takie praktyczne narzędzie z możliwością inspiracji do dalszej pracy zawodowej. Jeśli ktoś chciałby zapoznać się z tematem kąpieli leśnych od strony mniej naukowej, a czysto praktycznej lub przyjrzeć się niuansom psychologicznym , kulturowym filozoficznym – zapraszam do lektury innych moich książek. Polecam też książki Qinga Li, Clemensa Arvaya, Petera Wohllebena czy Florence Williams. Książkę Florence „Natura leczy” najchętniej polecałabym w pakiecie do tej mojej tutaj. Ja piszę o badaniach – a Florence Williams opisuje tych właśnie cytowanych naukowców od strony bardzo ludzkiej – pojechała się z nimi spotkać. Dzięki temu dowiedziałam, się, który z tych badaczy uwielbia kawę, ma specyficzne poczucie humoru, mamrocze, śmieje się sam do siebie czy uwielbia ekstremalne wypady w góry.
- Książka stanowi wynik Pani doświadczenia zawodowego i specjalizacji. Jest Pani też „leśną aktywistką” i społecznikiem. Proszę o tym opowiedzieć.
Żyję zanurzona w relacjach, w sieci połączeń między ludźmi, krajobrazem, ziemią, na której się wychowałam, innymi gatunkami, które zjadam, uprawiam, szanuję, zaprzyjaźniam się z nimi albo po prostu z nimi współistnieję. W lesie wszystko działa ku utrzymaniu jak największej stabilności, jedne organizmy dbają o drugie, w ten sposób uzyskując korzyść dla siebie, swego potomstwa i stabilizacji środowiska. Wydaje mi się, że jako element Puszczy mam zakodowany ten sam mechanizm. Postrzegam siebie nie tylko w kontekście pojedynczej osoby czy rodziny, ale też społeczności i ekosystemu, do którego przynależę i istot, z którymi go buduję. Jeśli mam czas i siłę, staram się angażować w społeczne inicjatywy ochrony lokalnej przyrody, organizowania zajęć w terenie na rzecz osób, które szczególnie tego potrzebują, zagrożonych zwierząt. Bywało tak, że w mojej rodzinie ilość zwierzaków przewyższała ilość ludzi. Teraz mamy równo pół na pół. Bardzo fajne stado. Skąd to się bierze? Może to efekt biofilii? A co to takiego znowu ta biofilia? Chyba z tym pytaniem Państwa zostawię, czasem ciekawość to najfajniejszy motor do odkrywanie różnych rzeczy. A kiedy to robić, jak nie wiosną, kiedy wszystko tętni życiem?
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska
Czytaj także: