Aktualności

Przechwytywanie

Rozmawiamy z autorką własnej biografii, rozliczającą się z traumami przeszłości, łapiącą chwile szczęścia czy dzielącą się swoimi refleksjami oraz drogą do odkrywania Boga. 

  • Właśnie wydaje Pani swoją pierwszą książkę, literacki debiut. Jak się Pani czuje w roli Autorki?
  • Nieśmiało. Terra incognita. Oswajam się, ale na razie to jeszcze na pewno nie mój teren.
  • O czym jest Pani książka?
  • O osobistym rozwoju, o tym żeby nawet przy kiepskich warunkach wyjściowych jednak „rozkwitnąć”, tzn. rozwinąć swój ewentualny potencjał, nawet jeśli mało kto, łącznie ze mną samą, jest w stanie się go dopatrzyć.
  • Co stanowiło inspirację do jej napisania?
  • Opisane przeze mnie różne drobne scenki z życia od lat we mnie tkwiły. Czasem, przy różnych okazjach, niektóre epizody opowiadałam. Do tego, żeby te historyjki otrzymały jednak formę pisemną, przyczyniła się pamięć moich dwu koleżanek, które się o to upomniały i potem, szczególnie jedna z nich systematycznie czuwała nad tym, żeby ta praca została doprowadzona do końca.
  • Czy to okazało się bardzo trudne, by poradzić sobie literacko z traumami przeszłości?
  • Raczej nie. Mam wrażenie, że ten tekst pisał się sam. Aż strach coś takiego wyznać, bo ponoć tylko grafomani nie męczą się nad swoimi „dziełami”. Nikt nie chce być zakwalifikowany do tej grupy, każdy chce być postrzegany jako oryginalny, dojrzały, błyskotliwy (przymiotniki można tutaj mnożyć) autor. Ale nie mam zamiaru opowiadać o „trudzie tworzenia”. Książkę napisałam w ciągu kilku głównie zimowych miesięcy, bo wtedy jest więcej czasu. Trzeba jednak dodać, że przedstawione historie „siedziały we mnie” od lat, musiałam je tylko wydobyć i poskładać w całość.
  • Pani tekst jest bardzo kobiecy, pełen emocji, brak tutaj kreacji, zakłamania. Książka jest szczera, chwilami do bólu, bo też porusza Pani bolesne sprawy. Czy traumy, które stały się Pani udziałem, są też przeżywane przez innych, na ile ma Pani świadomość i ogląd sytuacji i stanu faktycznego? Innymi słowy – napisała Pani o doznaniach i stanach emocjonalnych, z którymi także stykała się Pani u innych?
  • W prywatnych rozmowach ze znajomymi pojawiały się wątki sugerujące różne traumatyczne przeżycia, ale większość niekoniecznie chce publicznie o trudnych emocjach mówić, a co dopiero pisać, zwłaszcza kiedy dotyczy to relacji z osobami najbliższymi. Ja w końcu też robię to pod pseudonimem. Sama nie miałabym problemu, żeby podpisać się pod tym tekstem, ale muszę liczyć się z tym, że inne osoby rozpoznawszy się w jakimś fragmencie mogłyby uznać wzmianki o sobie za niewłaściwe, stąd przybrane nazwisko i konsekwentne unikanie podawania dokładniejszych danych.
  • Pani książka to refleksje i przeżycia człowieka poszukującego sensu życia. Udało się ten sens odnaleźć…?
  • Jak większość ludzi ciągle szukam. To, co do tej pory znalazłam, na pewno zawiera się w pojęciu „Bóg”. Chciałabym powtórzyć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 Tm 4,7). Żebym mogła u schyłku życia powiedzieć Bogu: „Panie, nie wszystko mi wyszło, ale na pewno widzisz, jak bardzo się starałam”.
  • Jak sama Pani pisze – zmierzała do stworzenia lepszej wersji samej siebie. Do czego konkretnie Pani dążyła w życiu?
  • Żeby stać się atrakcyjną, rozumną i dobrą istotą, i w taki sposób być też postrzeganą przez innych. Pozostać przy tym szczerą wobec siebie i Boga, starając się przy tym przejść przez życie zadając innym możliwie najmniej bólu, bo całkiem uniknąć się tego nie da, choćby z racji niedoskonałości (przynajmniej mojego) charakteru.
  • Duża część Pani zwierzeń i przemyśleń dotyczy Boga i przemiany duchowej. Pani się udało, pisze Pani o łasce nawrócenia, łasce, która nie każdemu jest dana. Jak się ta łaska objawia w życiu codziennym?
  • „Raz wybrawszy, ciągle wybierać muszę” (św. Augustyn). Codziennie rano jeszcze przed wstaniem z łóżka modlę do Ducha Św., żeby wszystkie sprawy, z którymi zetknę się danego dnia, prowadziły mnie do dobrego rozwoju, a w przyszłości do Zbawienia. I wydaje mi się, że przynajmniej jeśli chodzi o to pierwsze, to tak się dzieje. Bóg stawia na mojej drodze ludzi, niekoniecznie bezpośrednio, dużo częściej na przykład w formie nagrań na You Tube, które są dla mnie bardzo inspirujące, często dają nadzieję w jakimś gorszym nastroju i na pewno pozwalają mi się duchowo rozwijać. I takie zupełnie praktyczne sprawy. Kiedy np. jadę na zakupy „odzieżowe”, to zawsze przedtem modlę się, żeby odpowiednia sukienka, czy buty już na mnie w tym sklepie czekały. I czekają! Jeśli nie zauważę ich od razu, to ponawiam modlitwę i w efekcie opuszczam sklep z towarem, z którego na pewno będę zadowolona. Kiedy czuję początki jakiejś dolegliwości, np. przeziębienia albo zaczyna się problem z jakimś stawem, zaczynam się modlić o uzdrowienie, bo Bóg powiedział przecież „Ja Pan chcę być twym lekarzem” (Wj 15,26) i dolegliwość zwykle szybko mija. Zdarza się, że gdzieś się spieszę i jestem w „niedoczasie”, mówię do Boga: „Panie, Ty jesteś też Bogiem czasu, spraw, żebym dała radę to wszystko załatwić”. I tak się dzieje, bo coś się przesunie, ktoś się spóźni i jednak ze wszystkim zdążę. Przed zwyczajną pracą, jak choćby w ogrodzie też zwykłam się modlić o to, żebym miała dobre pomysły, jak coś rozmieścić czy usprawnić. I nie zapominam później podziękować widząc, że rezultat przewyższył moje oczekiwania, a już na pewno umiejętności w tym zakresie. Kiedyś przewoziliśmy naszym autem starą zabytkową maszynę do szycia. Przekazujący jakoś ją wcisnął na tylne siedzenie, ale w żaden sposób nie dawało się jej wyciągnąć, bo się zaklinowała. Próbowaliśmy chyba z pół godziny i w końcu mąż zrezygnowany powiedział, że nie damy rady i że będzie zmuszony jechać z tą maszyną na następny dzień do Warszawy. Chciałam tego uniknąć, pomodliłam się żarliwie i po chwili udało się nam wydostać ten sprzęt z auta. I tak się dzieje ze wszystkim. Po prostu proszę o Boże błogosławieństwo w każdej, także najzwyklejszej, sprawie bez tego niepojętego dla mnie teraz, choć kiedyś też powielanego nastawienia, żeby „Panu Bogu nie zawracać głowy drobiazgami”. Teraz zawracam głowę wszystkim i to na ogół z pożądanym skutkiem.
  • Dość zabawne są fragmenty o tym, jak pragnęła Pani dzielić się swoim nawróceniem z innymi, z koleżankami, które patrzyły na Panią dziwnym wzrokiem. Nie udało się nikogo przekonać do przemiany duchowej?
  • Niestety nie, choć próbowałam. Składam to jednak głównie na karb moich nikłych zdolności ewangelizacyjnych. Gdybym patrzyła na siebie z boku i słuchała tego, co mówię, też raczej nie poczułabym się przekonana. Z podziwem obserwuję – co prawda głównie wirtualne – różne wystąpienia ludzi opowiadających publicznie o swoim nawróceniu. Ja chyba nie dałabym rady.
  • Zwierzęta są Pani miłością. Uratowała ich sporo, całkowicie odmieniając ich świat. To piękne i wzruszające psie i kocie historie. Może to przekona kogoś, by nie kupować, tylko jednak ratować? Jakiemuś cierpiącemu bezdomnemu psu czy kotu odmienić okrutny los?… No bo czy musi być koniecznie rasowy z /pseudo/hodowli? U nas to jednak bardzo popularne. Taka moda, a za modą każdy tak bezrefleksyjnie podąża. Wolimy być chyba modni niż dobrzy.
  • Wydaje mi się, że jednak całkiem sporo osób bierze zwierzęta ze schroniska. Przy wszystkich zwykle bolesnych dla mnie wizytach w tym miejscu zawsze widywałam osoby zainteresowane adopcją. Przyznam też, że kiedy widzę na spacerach takie dobrze ułożone, reagujące bez agresji psy – z pewną zazdrością myślę o tym, o ile łatwiej mają ich właściciele, którzy zajmowali się swoimi pupilami od szczeniaka i mogli je po prostu lepiej wychować. Nasze zwierzaki były zawsze problemowe. Wszystkie nasze psy mając za sobą traumę reagowały agresywnie na innych przedstawicieli swojego gatunku. Na spacerach oznaczało to – przy każdym spotkaniu z innymi „psiarzami” – schodzenie ze ścieżki w głąb lasu i trzymanie zwierzaków na krótkiej smyczy, której w zapiekłej nienawiści o mało nie zrywały. O problemach w domu typu biegunki, różne alergie skórne, nietrzymanie moczu i inne już nie wspomnę. Jednak w takim „miłosiernym” podejściu do zwierząt jest w tym też na pewno jakaś forma podnoszenia samooceny. Skoro jestem w stanie robić bezinteresownie dla jakiejś innej istoty coś dobrego, to może przynajmniej we własnych oczach jestem nie najgorszym człowiekiem. Taki niewolny od poświęcenia stosunek do „braci mniejszych” to też jedna ze składowych nadawania sensu własnemu życiu i radzenia sobie z jego różnymi niespełnieniami.
  • Pięknie Pani pisze o rodzinie, o relacjach z mężem i synem. A jak rodzina przyjęła Pani książkę i Pani nową rolę życiową – jako Autorki?
  • Ignorując ten fakt. Nie doczekałam się jakichś gratulacji. Nie oczekiwałam ich z tej przyczyny, że oto napisałam jakieś dzieło, ale z powodu, że udało mi się doprowadzić tę pracę do końca. Przez tak wiele lat pełniłam rolę żony, matki i zawodowo – nauczycielki, że domownikom ciężko przychodzi przestawić się na nowe tory, dostrzec że obok moich zwykłych zadań jestem jeszcze w stanie otworzyć jakiś następny „front robót”. Nie jest to miłe i nawet dopatruję się w tym pewnej małości charakteru. Bardzo doceniam, kiedy widzę, że komuś udaje się różne takie małości w sobie pokonać, bo to świadczy o świadomej próbie walki z naszymi bardzo ludzkimi przywarami. Sama kiedy modlę się za kogoś, komu jednak trochę czegoś zazdroszczę równocześnie proszę też Boga, który widzi przecież moją intencję, żeby przy tej okazji umniejszał małość mojego charakteru. Wracając do moich domowników – prawdopodobnie potrzebują czasu, żeby oswoić się z moją nową „działalnością”. To się już może nawet powoli dzieje, bo pojawiają się czasem przychylne żarty dotyczące mojej „twórczości”. Jestem jednak na tyle typowa, że dużo bardziej wolałabym, żeby ich reakcja też była standardowa, tzn. właśnie taka z pogratulowaniem. Może się jeszcze kiedyś doczekam…

Ja gratuluję, bardzo. I dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska

Książka będzie niebawem dostępna w naszej e-księgarni oraz księgarniach stacjonarnych.

Z Rudim