Rozmawiamy z Romanem Komassą, baletmistrzem, a obecnie poetą, autorem tomiku wierszy, wydanego przez nasze Wydawnictwo oraz książki “Ja, Spartakus”, która właśnie ukazała się drukiem.
- Czy lubi Pan tańczyć? Może to nieco przewrotne pytanie, bo kieruję je przecież do tancerza zawodowego… Ale po tych wszystkich latach tańczenia na scenie, dla publiczności, czy lubi Pan jeszcze teraz tańczyć? Może tak bardziej dla siebie, towarzysko?
- Jak najbardziej, przecież taniec wyssałem z matczynej piersi – bez niego jakże mógłbym określić świat i samego siebie? Oczywiście taniec w miłym towarzystwie i przy dobrej muzyce zawsze spełnia swoje zadanie. To forma relaksu – nawet przy gotowaniu jest jak rytuał. Choć czasem zapominamy o jego magicznej stronie, która może stać się formą terapii. Więc pomimo znamienia czasu i przynależności do profesji zawodowego tancerza, z tańcem jestem na ty – on pozwala mi żyć wśród przemijającego świata. Szczególnie kiedy staje się improwizacją i otwiera nieznaną przestrzeń.
- Pana życiorys zawodowy jest bogaty, wiele lat był Pan baletmistrzem i Pana portfolio może zachwycić. Właśnie na rynku księgarskim ukazała się książka pt. „Ja, Spartakus”. O czym jest ta publikacja?
- W mojej pracy chcę przede wszystkim przybliżyć namiastkę wielu odcieni zawodu profesjonalnego tancerza baletu. Wielowymiarowy obszar, po którym stąpa baletmistrz i na jaką drogę wyrzeczeń składa swoje ciało i duszę, aby spotkać wymarzoną rolę. Publikacja nie jest przewodnikiem czy formą instruktażu – lecz osobistą relacją minionych wydarzeń, które były w mojej ocenie czymś wyjątkowym. Jak sam tytuł wskazuje – ,,Ja, Spartakus” to subiektywna krótka analiza określonego czasu artysty baletu, którym jestem. Niepisane credo tancerza i jego szare godziny mozolnej pracy, to pragnę przekazać czytelnikowi – kiedy się zastanawiam, że w tej chwili tysiące młodych artystów baletu staje przy drążku lub śledzi swoje ruchy przed lustrem – tam, gdzie podąża niewidzialna nić wiodąca do nieuchwytnego piękna sztuki tańca. Książka ma zabarwienie historyczne i taki charakter spełniają w niej archiwalne zdjęcia ze spektaklu premierowego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, autorem tej wyjątkowej dokumentacji jest Mirosław Żukowski – były solista baletu w Gdańsku. Mam nadzieję, że ilustracyjny opis postaci Spartakusa w mojej pracy zainteresuje czytelnika i choć trochę odda atmosferę tamtego wydarzenia. Resztę pozostawiam dla Was, moi drodzy tancerze, wy sami podejmujecie ten trud, może moja praca będzie pierwszym zaczynem do kolejnych, które ukażą się na scenie literackiej.
- Książka powstała na bazie Pana pracy magisterskiej, która zachwyciła promotora. Dlaczego postanowił Pan studiować?
- To prawda, praca magisterska stała się gruntem do opracowania książki, a mój promotor, profesor Juliusz Grzybowski, stanął przy moim boku. To on podjął temat publikacji – w pierwszej wersji miał to być tylko krótki artykuł na pożytek studentów Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Lecz, jak widać, determinacja i pomoc finansowa z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego stały się źródłem realnego finału publikacji. Serdecznie dziękuję panu Juliuszowi, dzięki któremu takie marzenie stało się rzeczywiste. Dlaczego podjąłem się studiów na wydziale choreograficznym? Odpowiedź jest bardzo prosta i oczywista, tytuł magistra sztuki otwiera pewne drzwi do możliwości piastowania kierowniczych stanowisk. Ale jak się okazuje, to jest zawsze za mało i znajomość rzeczy i pasja studiowania nie idzie w parze z rynkiem i upodobaniem decydentów. Zawsze jest podyktowane układami personalnymi. Był taki czas, że moje plany zawodowe i osobiste doświadczenie chciałem ofiarować polskim artystom baletu. Obecnie pracuję w Niemczech. Lecz muszę przyznać, że z perspektywy minionych lat ten czas studiów był czymś wyjątkowym, miałem wrażenie wielkiego święta, w którym mogłem uczestniczyć – drodzy studenci i profesorowie. Dziękuję Wam za to spotkanie.
- Jest Pan także autorem wydanego właśnie tomiku poetyckiego. O czym Pan pisze?
- Piszę już od wielu lat – to moja druga pasja, która pozwala mi zapisać ulotne myśli i ruch, w którym nieustannie przebywam. O czym piszę ? Moi drodzy czytelnicy, o nas samych – o tym, kim jesteśmy – lub kim się stajemy na drodze obecnej konfrontacji z drugim człowiekiem. Może nie zawsze świadomi krzywd i nie zawsze świadomi swojej arogancji, która wiedzie w ślepy zaułek. W krótkich fraszkach – chcę Was, drodzy, trochę sprowokować do weryfikacji własnych postaw. Ocenę i kształt mojego pisania pozostawiam dla osobistych przemyśleń. W kolejnych edycjach – bo taki mam zamiar, będzie więcej o tańcu, który jest mi oddechem na lepsze jutro.
- Pana wiersze są przewrotne, takie niezbyt grzeczne, stąd może i tytuł „Wiersze niegrzeczne”. Ale chyba takie jest właśnie życie – kroczymy z głową w chmurach, a tu – proszę! – wdepnęliśmy w jakieś nieczystości… Sacrum i profanum jako motyw przewodni Pana wierszy?
- Ha, ha… jakże nieczęsto i w sposób nieoczywisty lubimy brylować – a i z pewnością być na świeczniku – przemożnej świadomości, że to my mamy rację i nie mylimy się w sądach lub osądach drugiego. Pęd do dominacji i akceptacji drugiego człowieka w ramach pocieszenia, że tylko mi się zdawało, a jednak wyszło na moje. Oczywiście żonglerka słowna jest każdemu znana i kierunek, który obierzemy i do kogo w określonej okoliczności się zwrócimy, przyniesie zamierzony skutek. Używam w swojej wypowiedzi archetypy, do których mam wrażenie, że trzeba się odnieść – bo w tej codzienności „buty stają się za ciasne i czasem dobrze pobiegać po rosie, gołymi stopami’’.
- Życie w całym swoim bogactwie, nieco żartobliwie. Skąd czerpie Pan pomysły na kolejne fraszki?
- Przyznam szczerze, że odkłada się to chyba w podświadomości i leży na wybranej szufladzie i czeka, aż przychodzi proces manifestacji. Określam to stanem automatycznego pisania. Ludzie, których napotykam lub których napotkałem, filmy muzyka i cała paleta świata to istna kopalnia inspiracji – to źródło, które pozwala ugasić swoją ciekawość i wyrazić siebie.
- Czy zapowiada się kolejna odsłona wierszowanego cyklu?
- Tak, jak już wspomniałem piszę już od kilku dekad – wiersze i krótkie opowiadania czekają na publikację – a będą to tematy nie tylko wesołe. Obecnie jestem zajęty pisaniem cyklu wierszy o tańcu i kolejnej edycji dyrdymałek – tym razem na tapecie jest sport i zwierzęta oraz postawy ludzi.
- Gdyby miał Pan dać syntetyczną definicję życia i kondycji ludzkiej, to jak by Pan to ujął?
- Życie to wypadkowa zdarzeń, gdzie my się znajdujemy w danym czasie i miejscu. To zbiór decyzji i konsekwencji, w których uczestniczymy – czasami jako bezpośredni sprawcy sytuacji – a czasami jako obserwatorzy. Więc człowiek ma w tym przypadku swój udział, w selekcji natury, która i tak przemawia swoimi prawami. Bardzo ubolewam, że historia ludzkości ciągle się powtarza na niekorzyść naszego gatunku. Gdzie władza i egocentryzm niszczy ciągle sen o prawdziwej miłości. Więc cóż, jeśli to tylko możliwe, niech nadal sztuka manifestuje i w tym manifeście odsłania najpiękniejsze oblicze człowieczeństwa. Bo tylko ona może wystawić świadectwo prawdy o nas samych.
- Czego można Panu życzyć, jakie Pan ma marzenia do spełnienia? Bo jak na razie, to chyba wiele z nich faktycznie udało się zrealizować… Marzenia ! jak się do nich nie uśmiechasz i nie działasz w ich kierunku to nic z tego nie będzie. Praktyka życia i obcowanie z materią może spełnić jakiś procent marzeń – to kwestia priorytetów, jakie się postawi przed sobą. Spotkanie z drugim człowiekiem, to chyba istotny element tej układanki życia, tego prawdziwego spotkania bez fałszu i obłudy. Jak mało ludzi potrafi dzisiaj sobie patrzeć w oczy, ciągle są zajęci.
- Tylko z marzeniami trzeba ostrożnie, bo przecież nigdy nie wiemy, kiedy się ostatecznie zmaterializują i jaką przybiorą formę. W sumie, też dobry temat na wiersz. To trochę tak jak w dowcipie o życzeniu do złotej rybki, by zostać księciem. Życzenie się spełnia, rybak budzi się w wykwintnej pościeli, wchodzi lokal w liberii rzecze „Arcyksiążę, czas wstawać, czeka powóz do Sarajewa”. Będzie Pan też pisał o spełnionych marzeniach, tych przewrotnych i nieoczekiwanych?
- To dobry pomysł – marzenia są jak ocean, który zmienia się nieustannie – konfrontacja z rzeczywistością wystawia nas na gwałtowne zmiany – może okazać się, że jedynym rozwiązaniem jest odludna wyspa – gdzie marzenia nikomu nie przeszkadzają i świat fantazji będzie tylko akceptowany przez nas samych. Więc pozostawię to kwestię w sferze spekulacji – a raczej moje osobiste marzenia niech się objawiają w literze i choreografii.
- A my życzymy tylko tych marzeń spełnionych w najlepszy w możliwy sposób.
- Dziękuję i nie – bo przecież próg postanowionych marzeń jest nieokreślony i dzięki nim życie nabiera odpowiedniej dynamiki samorozwoju. Każde kreatywne działanie poniekąd rodzi się z marzeń – aby potem stąpać po twardej ziemi z poczuciem boskiego objawienia. Nie jestem przesądny – ale zawsze przed premierą nie dziękuję – by nie zapeszyć.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała P.M. Wiśniewska