Aktualności

—Pngtree—wooden window_5412460

Prezentujemy opowiadanie wakacyjne autorstwa prof. Krzysztofa Lipki, muzykologa, filozofa, etyka i estetyka. Opowiadanie w sam raz na wspaniały letni czas. Miłej lektury!

Nasza rodzina była najbardziej złożoną strukturą, z jaką miałem do czynienia od wczesnego dzieciństwa. Rozmaite ciotki i pociotki, kuzynki i stryjenki, krewni bliżsi i dalsi, powinowaci i familianci, odnogi i odgałęzienia rodu, a do tego jeszcze rozmaite kumy i „przyszywani”. Wszystko to, choć zdziesiątkowane, żywcem było przeniesione sprzed drugiej wojny światowej, dopokąd rodziny trzymały się w klanach, i jeszcze dogorywało w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Po domu kręciło się wiele osób mniej lub bardziej rozpoznawalnych, a mnie interesowali wszyscy. Genealogia, nazwiska, parantele i stopnie pokrewieństwa pasjonowały mnie jako przyszłego historyka.

– Kim jest wuj Celichowski? A kim była ciocia Rzączyńska? A kuzynka Ziebecker? A „Hrabina” to jak jest z nami spokrewniona? Czy jeszcze mamy rodzinną aptekę? A co się stało z fabryką wuja? A co z zakładami Zierquitzów? Kiedy Lul wyjechał do Kanady? I po co? A ciotka von Rosen-Schvede to była z domu von Rosen czy von Schvede? A czy praprababcia jeszcze żyje? A czy już wymarła linia ortelsburska? – wszystko to brzmiało dostojnie i pociesznie w ustach pięciolatka.

– Ortelsburga już nie ma, to miasto nazywa się dzisiaj Szczytno.

Do najbardziej niejasnych postaci należała ciocia Basia, córka mojej matki chrzestnej, młoda, atrakcyjna, zawsze bardzo zajęta, widywana niezwykle rzadko.

– A czym ciocia Basia jest tak ciągle zajęta? Co ona robi?

– Ciocia Basia występuje!

– Występuje?

– Tak, jest śpiewaczką.

– Czy to znaczy, że dużo śpiewa?

– Oczywiście.

– A ty też dużo śpiewasz. Jesteś śpiewaczką?

– A skąd! Ja sobie podśpiewuję chodząc po domu, a ciocia Basia jest śpiewaczką zawodową, artystką! Występuje, śpiewa i za to jej płacą.

– A ty nie jesteś artystką?

– Nie!

– To ona śpiewa lepiej od ciebie?

– Ale gdzieżby! – Mama się żachnęła, nigdy nie było wiadomo, czy robi to poważnie.

– To dlaczego tobie nie płacą?

– A kto ma mi płacić?

– No ci, co płacą cioci Basi!

– Jej płaci teatr, ona śpiewa w teatrze.

– W teatrze?

– No, przecież byłeś w teatrze, wiesz, jak to wygląda.

– Byłem, nawet dwa razy! Ludzie chodzą po scenie i gadają, nie bardzo wiadomo o czym.

– No właśnie, ciocia Basia gra w teatrze, w specjalnym teatrze, w operze.

– A co to jest opera?

– Nie wiesz? Przecież czasem słuchasz w radiu arii operowych!

– Bo to są arie operowe! Ale co to jest opera, to nie wiem!

– Opera to taki teatr, gdzie zamiast mówić to się do siebie śpiewa.

– Do siebie? Każdy do siebie? Tak jak ty?

– Nie, każdy do kogoś drugiego, zamiast mówić.

– Śpiewają zamiast mówić? Nie rozumiem! Po co?

– No, zamiast mówić, to się śpiewa, tak dla zabawy.

– Ciocia Basia śpiewa dla zabawy? I za to jej płacą?

– Na tym polega praca artystów. Teatr, cyrk, opera to są przedsiębiorstwa, gdzie ludzie gadają czy śpiewają, żeby się inni bawili, a tamci kupują bilety i z tych pieniędzy artyści żyją.

– Ale nie rozumiem, po co śpiewają zamiast mówić!

– Bo na tym właśnie polega ta zabawa, że rozmawiają ze sobą śpiewem.

– To my moglibyśmy też ze sobą rozmawiać śpiewając?

– Moglibyśmy, ale szybko by to nas zmęczyło.

– To ciocia się tak męczy?

– Wszyscy się pracą męczą. Choć w operze mniej niż w fabryce.

– Ale jak to oni ze sobą gadają śpiewem? Pokaż!

– Nooo… dajmy na to, tak to wygląda: „Otwórz pan okno!” – „A ja nie chcę!”

– I tak ze sobą gadają?

– Tak właśnie! To jest opera!

– I my byśmy mogli sobie w domu śpiewać taką operę? Otwórz pan okno!

– A ja nie chcę! Widzisz? Moglibyśmy.

– To dziwne…

– Rzeczywiście, opera jest sztuką dziwną.

– Otwórz pan okno?

– No, na przykład. A ja nie chcę!

– Ale dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego on nie chce otworzyć tego okna?

– Nie wiem! Trzeba pójść do opery, to się dowiemy!

Mama rzeczywiście niezwykle sugestywnie wyjaśniła mi sens opery, a scenka, którą zgrabnie zaimprowizowała, już na zawsze mi się skojarzyła z operą. Mama zaśpiewała najpierw swym czystym sopranem „Otwórz pan okno!” – Sol, sol, sol, mi, do! („mi” w górę), a potem naśladując męski niski głos odpowiedziała sama sobie „A ja nie chcę!” – Mi, sol, la, re! A dlaczego akurat wpadła na pomysł z tym oknem, nie mam pojęcia do dziś. Jednak kiedy miałem lat pięć, to okno wydawało mi się w operze zagadnieniem kluczowym.

– Otwórz pan okno! – Powiadałem i wyśpiewywałem, a Mama się cieszyła, bo jeszcze nie wiedziała, co ją z tym oknem czeka.

Wreszcie oświadczyłem kategorycznie:

– Chcę iść do opery! Chcę obejrzeć ciocię, jak otwiera to okno!

Rzeczywiście, niedługo poszliśmy do Opery Łódzkiej i usiedliśmy blisko sceny, żeby ciotkę dobrze zaobserwować. Całość była ciekawa, parę melodii rozpoznałem, mnóstwo bardzo eleganckich ludzi uwijało się po bardzo eleganckich salonach, był piękny i niebiańsko odziany Książę, a także sporo równie niebiańsko poubieranych dworzan i dam, wszyscy gadali ze sobą śpiewająco, także chóralnie, tylko nie wiadomo, po co pośród tego niezwykle eleganckiego towarzystwa kręcił się jakiś stary, brudny dziad, w dodatku cały w czerni, kulawy i garbaty. Co on tam miał do roboty?

– Patrz teraz, będzie Księżna Mantui! – Szepnęła Mama, ale było już za późno, poznałem ciocię Basię i narobiłem wrzasku.

– Jest, jest! Widzisz! Ciociuuu!

– Ciiicho… przeszkadzasz! – Mama uścisnęła mnie w ramię.

– Aj! Boli!

– Ciiicho…

Ciotka przetańczyła przez scenę w ramionach pięknego Księcia i znikła za kulisami. W tańcu wyśpiewała jakieś jedno niejasne zdanie, ale o oknie nic tam nie było. Garbus podejrzanie się wokół nich kręcił. Dałem wyraz niezadowoleniu po wyjściu ze spektaklu.

– Mamo, ale czemu oni nie śpiewali „Otwórz pan okno!”? Ani ciocia, ani nawet nikt inny?

– Pewnie dlatego, że byłeś niegrzeczny i wrzeszczałeś.

– Myślisz, że to za karę? Nie wypuścili cioci więcej na scenę?

– A może?

– To wielka szkoda, że nie było tam nic o tym oknie!

– Może tam po prostu nie było okna?

– Jak mogło nie być okna? U nas w domu jest tyle!

– U nas w domu jest wszystko, wiele rzeczy, których w operze nie było!

– Jak to?

– No, a widziałeś na scenie kredens? Albo sekreterę? A rower tatusia? Nie było! Więc mogło i okna nie być!

– Niemożliwe! Okna są wszędzie! Tam też być musiały!

– Nie widziałam.

– Nie, nie! Co to znów za opera! Jak nie zaśpiewali „Otwórz pan okno!”? Jakaś nędza! Chcę iść na inną, na lepszą! Gdzie będą śpiewali „Otwórz pan okno!”

– Pójdziemy na pewno, nie przejmuj się! – Obiecywała Mama z nadzieję, że zapomnę. – Tymczasem się dowiem, w której operze jest dużo okien.

Ja jednak o niczym nie zapomniałem. Sugestywność Mamy tak na mnie silnie podziałała, że opera z otwieraniem okna stała się moją typowo obsesyjną dziecięcą idée fixe.

– Dlaczego on nie chciał otworzyć tego okna? – zamęczałem Mamę pytaniami.

– Pewnie na złość! Ty też lubisz mi robić na złość? I gadać! I o wszystko pytać? Czy nie?

– Jasne, że nie! I ja zresztą nie jestem Księciem! Niestety!

– Dlaczego myślisz, że to akurat Książę miał otworzyć okno?

– Taką ważną rzeczą mógł się zajmować tylko Książę! Ale dlaczego nie chciał?

– Skąd wiesz? Tam przecież w ogóle nic o otwieraniu okna nie było!

– Tym gorzej!

– Mieszasz opowieści z opery ze swoim z otwieraniem okna! To są całkiem inne historie. Co innego działo się w operze na scenie, a co innego nasza zabawa w okno!

– Wcale nie co innego i ja ci to pokażę!

– No proszę, pokaż!

– Bo już wiem, że kłopot nie jest z tym, dlaczego on nie chciał otworzyć okna!

– A z czym?

– Z tym, żeby się dowiedzieć, dlaczego ona koniecznie chciała to okno otworzyć!

– Masz rację, trzeba się nad tym zastanowić! Jak coś wymyślisz, to mi powiedz – cierpliwość Mamy, zupełnie inna w stosunku do mnie niż w różnych życiowych kwestiach, była wręcz niewiarygodna.

– Wiem, wiem! Oni chcieli po prostu coś przez to okno wyrzucić!

– Ciekawe co takiego?

– Może… może tego garbusa? On im wciąż przeszkadzał.

– Ależ skąd! Ten garbus to najporządniejszy człowiek w tym towarzystwie!

– Nie wyglądał!

– Tak czy inaczej nikt nikogo w operze nie wyrzuca przez okno, w życiu też nie.

– Nawet garbusa?

– Tym bardziej! Dosyć mu jednego nieszczęścia.

Musiałem to przyjąć jako ostateczny werdykt. Co nie znaczy, że się z nim pogodziłem, poszukiwałem wciąż nowych wyjaśnień tej dziwnej perypetii.

– A może ona chciała po prostu przez to okno splunąć?

– A fe! Kto to pluje przez okno?!

– A Rysiek bez przerwy pluje! I to na ludzi! Choć są w przedszkolu spluwaczki!

– Bardzo, bardzo nieładnie!

– No właśnie! Na scenie nie było spluwaczki! To gdzie miała splunąć? Jeżeli musiała? Dlatego zaśpiewała „Otwórz pan okno!” A on, traki grzeczny, nie chciał do tego plucia dopuścić!

– To za mało poważne jak na operę. – Mama była nastawiona sceptycznie.

Nie ustępowałem i dalej poszukiwałem powodów otwierania okna i braku na nie zgody na wszelkie możliwe sposoby. Mamę zaczynało już to chyba męczyć, bo też starała się zamknąć sprawę.

– Daj już z tym raz spokój! Może ona po prostu chciała zaczerpnąć świeżego powietrza? Albo posłuchać śpiewu ptaków czy powąchać trochę bzu?

– Nie rozumiem, dlaczego oddychanie czy wąchanie ma być lepsze od plucia? To nie pasuje do jego sprzeciwu!

Wreszcie wpadłem na pomysł, który wydał mi się iście genialny.

– Mamo! Wiem! Ona się chciała zabić! Popełnić samobójstwo! To wszystko wyjaśnia! On nie chciał się na to zgodzić i odmówił otwarcia okna. Teraz wszystko się trzyma kupy!

– Ale dlaczego ona miałaby chcieć odebrać sobie życie? Ludzie tak po prostu nie wyskakują przez okno!

– Przecież wiesz, że tamta pani spod sto czwartego na naszej ulicy to wyskoczyła!

– Tak, bo jej się pomieszało w głowie!

– Tej pani z opery też się mogło pomieszać w głowie!

– Owszem, ale z jakiego powodu?

– No przez tego garbusa!

Mama już tyko kręciła głową. Ale ja nie ustępowałem.

– Teraz, kiedy już znamy powody otwierania i nieotwierania okna, mam operę gotową!

– I co z nią zrobisz?

– Jak to co? Zaraz ją wystawimy!

– Tutaj?

– No tak! Sama mówiłaś, że wystarczy śpiewać zamiast gadać i już jest opera!

– Jak się do tego zabierzesz?

– Wiesz, ile w mieszaniu mamy okien?

– Nie, ale zaraz policzę. Chwileczkę.

– Już policzyłem. Siedem.

– Taak… zaraz… Mnie wychodzi osiem.

– Bo liczysz też to okno w służbówce!

– Oczywiście!

– Nie można!

– Ale dlaczego?

– Poważne osoby nie wyskakują przez okno w służbówce! To okno dla służby!

– Niech będzie. I co dalej?

– Chodźmy! Wystawimy operę w siedmiu aktach!

Obeszliśmy po kolei wszystkie okna w mieszkaniu i przed każdym kazałem Mamie zaśpiewać swoja kwestię, a ja odpowiadałem swoją.

– Otwórz pan okno!

– A ja nie chcę!

Siedem razy.

– Tak! To prawdziwa opera! Najlepsza na świecie! – zawyrokowałem.

I muszę przyznać, że w gruncie rzeczy moje głębokie zainteresowanie operą raz na całe życie wówczas się wyczerpało. Nigdy więcej opery nie skomponowałem. A spektakle odwiedzałem też raczej rzadko.

Niedługo po wystawieniu naszej siedmioaktowej opery miałem już inne problemy muzyczne. Już wkrótce, razem z moimi rówieśnikami, wyśpiewywałem pieśń, które utkwiła mi w sercu głębiej niż wszystkie opery:

Otwarte okna w szeroki świat,

Otwarte oczy młode,

Otwarte serca…

I nagle pojąłem całkiem inny sens otwierania okien. Wyjrzyjmy na wielki świat! Nasyćmy oczy jego pięknem, jego dobrem, jego prawdą! Zobaczmy, jaka w świecie może panować wolność, jaka swoboda! Aż serce cieszy! Otwórz pan okno!

Dlaczego większość ludzi odpowiada „A ja nie chcę!”?

Krzysztof Lipka

Ustka, czerwiec 2022

Źródło grafiki – <a href=’https://pngtree.com/so/wooden’>wooden png from pngtree.com/</a>