Aktualności

IMG_20240809_164253

Rozmawiamy z filozofem dr hab. Juliuszem Grzybowskim prof. UAM.

  • Czy w dzisiejszych czas trudno być tzw. człowiekiem renesansu, tzn. wszechstronnym, albo raczej – wielostronnym, niekoncentrującym się na jednej specjalizacji? Można tu przywołać legendarnego już specjalistę od lewej ręki, bo od prawej to kolega… A tak poważnie, to niewielu dziś ludzi ma czas na wszechstronne wykształcenie, zajmowanie się pracą, rodziną, kulturą wysoką, sportem czy rekreacją. Tak naraz. Więc chyba jednak trudno?

– Po pierwsze, musimy sobie zdać sprawę z tego, że te wszystkie podziały, wedle których świat składa się ze szczelnie od siebie pooddzielanych pól aktywności, jest wynikiem pewnego nieporozumienia. Po prostu w pewnym momencie swojego istnienia człowiek zdał sobie sprawę z tego, że nie da rady zajmować się wszystkim. Że, powiedzmy, jeden będzie kowalem, inny będzie skoczkiem narciarskim, a inny piosenkarzem. Oczywiście dobrze by było zajmować się wszystkim, ale zwyczajnie brakuje nam czasu i mamy za małe zdolności obliczeniowe, stąd sny o nieśmiertelności i sny o boskich mocach, które kiedyś tam w przyszłości mamy okiełznać i zdobyć, uobecniane chociażby w filmach o superbohaterach albo z drugiej strony, w szaleństwie skupionym wobec tego, co zwie się nieco na wyrost sztuczną inteligencją. I tutaj dochodzimy do nieporozumienia. Otóż najwyraźniej w pewnym momencie kilku zacnych bądź mniej zacnych świata obserwatorów posiadających niestety moc kreowania opinii albo najzwyczajniej posiadając władzę, uznało, że ten wynikający z ekonomii podział świata na części jest podziałem tkwiącym w samym świecie. Wedle tego sposobu myślenia moment, w którym, powiedzmy filozof, zaczyna wchodzić na obszar przypisany, zazwyczaj zresztą arbitralnie, powiedzmy kulturoznawstwu, to popełnia naukowy błąd, mało, popełnia błąd dyskwalifikujący go jako naukowca. Zamiast zatem pracować na rzecz jedności, zmierzamy w stronę jakiejś wersji solipsyzmu. Ale na tym nie koniec, zaczęliśmy mówić o nauce tak, jakby niczego poza nauką nie było. Tego typu sąd jest możliwy tylko przy szerokim rozumieniu nauki. Zwykle oddzielamy naukę od innych aktywności, od odpoczynku, życia rodzinnego itd. Tymczasem, kiedy przyjrzymy się na przykład greckim filozofom, okazuje się, że taki podział nie do końca posiada swoje uzasadnienie, nie ma bowiem takiego momentu, w którym filozof powinien przestać być filozofem. Ale też z drugiej strony nie widzę powodów, dla których miałbym, zostając filozofem, przestać być ojcem, mężem, ale też powiedzmy, gitarzystą, tancerzem czy karateką. Staram się zatem, żeby wszystko to, co robię jakoś się ze sobą łączyło, ponieważ wszystko jakoś się ze sobą łączy. Co do czasu, to oczywiście czasu brakuje, ale konia z rzędem temu, komu czasu nie brakuje, myślę, że to jest istotowa cecha czasu: „brakowanie”.

  • No to proszę teraz wymienić, czym Pan się zajmuje…

Zawodowo jestem wykładowcą akademickim, pracuję na WPA UAM w Kaliszu, dodatkowo prowadzę zajęcia zlecone na AMUZ w Łodzi. Skończyłem filozofię, z filozofii zrobiłem doktorat, habilitację jednak zrobiłem w dyscyplinie literaturoznawstwo. A zatem uczę studentów. Filozofii, łaciny, teorii tańca, a nawet prowadzę zajęcia ze sztuk walki. Mam żonę i dwoje studiujących już dzieci, córka dowiedziała się przed trzema dniami, że dostała się na grafikę na ASP w Łodzi, syn jest na trzecim roku twórczego pisania na UŁ, zdążył już wydać książkę, Pan Koniec, książka o przedwiecznych wojownikach zwanych zwiastunami. Czytałem, wszystkim polecam, chociaż z tego, co mi wiadomo, nakład został już dawno temu wyczerpany. Gram na gitarze, ćwiczę karate, byłem kilka lat zarządcą kamienicy.

  • Rodzina jest najważniejsza czy jednak filozofia? I dlaczego właśnie tak?

Co do zasady nie widzę tutaj różnicy. Różnice czy może poróżnienia pojawiają się w sytuacjach szczegółowych, powiedzmy, że mam napisać jakąś książkę, a akurat idę z żoną do kina albo mam córkę zawieźć na konie. Gdyby nie rodzina, byłbym wybrakowanym filozofem i gdyby nie filozofia byłbym gorszym mężem, ojcem, synem.

  • A co daje Panu, profesorowi filozofii, karate? Jakoś tak pozornie nie pasuje… Filozof karateka, to niemal lodowaty ogień… Albo ognisty lód, jak kto woli. Oksymoron wcielony.

W żadnym wypadku, gdyby przyjrzeć się ścieżce szkolenia filozofów w platońskim państwie to okazuje się, że sztuki walki są elementem tego szkolenia niezbędnym. Platon był, jest to jedna z kilku ale chyba najpopularniejsza wykładnia jego imienia, szeroki w barach, a Pitagoras podobno nawet był mistrzem olimpijskim w pięściarstwie, bardzo możliwe, że to legenda, ale legendy oddają pewien kierunek myślenia. Filozofowie sobie oczywiście zasłużyli. Właściwie wymyślili się filozofowie, by uratować świat, a mało kto się tak nie przysłużył ucieczce ze świata jak filozofowie właśnie.

  • Tak, filozof kojarzy się z zadumą, refleksją i spojrzeniem utkwionym gdzieś w nieboskłonie… A może i stąd poezja, która nie jest Panu obca. Napisał Pan Profesor słowo wstępne do tomiku poetyckiego, zawierającego kilkadziesiąt krótkich utworów wierszowanych o charakterze fraszek autorstwa Romana Komassy. Lubi Pan wiersze z ironią ujmujące życie i nasze sprawy codzienne?

Lubię Romana Komassę, był moim studentem i był bardzo dobrym studentem. Poezja nie jest mi obca i są wiersze, które znam na pamięć, Moskwa Karczemna Sergiusza Jesienina uratowała mi kiedyś jeśli nie życie, to na pewno uzębienie, stąd z jednej strony moc poezji znam, powiedziałbym z własnego doświadczenia, z drugiej boleję nad tym, że poetów jest za mało. Dała się poezja zepchnąć, razem z tańcem zresztą i chyba nawet z filozofią, do grona zajęć niedojrzałych i niepoważnych, którymi owszem można się trochę pozajmować w młodości, ale kiedy człowiek chce się stać poważnym człowiekiem, czyli po prostu chce dorosnąć, to powinien przestać robić głupoty, czyli na przykład powinien przestać pisać wiersze. Cenię sobie to, że Roman Komassa mimo tego, że dorósł, tego typu decyzji nie podjął.

  • A który z tych wydanych w tomiku spodobał się Panu najbardziej i dlaczego?

Oj teraz już nie pamiętam tytułów, raczej wszystko mi się miesza, ja lubię, kiedy człowiek ma do siebie dystans i te momenty, w których ten dystans udało się w wierszach znaleźć, te momenty podobały mi się najbardziej.

  • A jakie miejsce w życiu Pana Profesora zajmuje taniec?

Tańczyłem kiedyś w teatrze tańca Alter. To był jeden z lepszych zespołów w Polsce, ja nie byłem bynajmniej nigdy jednym z lepszych tancerzy, raczej byłem jednym z gorszych, ale w bardzo dobrym zespole. Tak się złożyło, że w tańcu odnalazłem później temat filozoficzny, na tyle duży temat, że tańca u Arystotelesa dotyczył mój doktorat, a tańca u Platona moja habilitacja.

  • Pytamy o ten taniec nie bez powodu– obecnie zajmuje się Pan Profesor popularyzacją sztuki tanecznej. Proszę opowiedzieć o przygotowywanym projekcie.

Roman Komassa, ten sam o którym mówiliśmy przed chwilą, przede wszystkim był baletmistrzem. Na studia choreograficzne przyszedł już po zakończeniu kariery solowej. Był bardzo dobrym studentem, rozumiem, że to brzmi cudacznie, bo przychodzi na studia taneczne człowiek, który już się w życiu natańczył, utytułowany i czego może się niby na tych studiach uczyć. No więc okazuje się, że może i generalnie okazuje się, że człowiek się może uczyć zawsze. Zwykle powtarzamy to bezmyślnie, a jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że już jesteśmy bardzo mądrzy i nie da się nam niczego wytłumaczyć. Mało, generalnie obserwuję, że ta potrzeba uczenia się jest w odwrocie i na studia przychodzą czasem ludzie zdawałoby się młodzi i nieposiadający ani wiedzy, ani doświadczenia i już są bardzo w swoim poczuciu mądrzy. No więc Roman Komassa się chciał uczyć. Tak też napisał pracę magisterską. To jest bardzo przyzwoity tekst dający dostęp do pewnego zamkniętego świata tańca klasycznego. Znamy ten świat z widowni, ale gorzej jest z wiedzą sceniczną. Artyści mówią o sobie rzadko, a jak mówią, to często wpadają w nieznośne koleiny. Romanowi Komassie udało się tych kolein uniknąć. Pewnie trochę pomógł promotor, czyli ja. W każdy razie pomyślałem, że praca mogłaby zostać wydana, ze zmianami oczywiście i po przeróbkach, no i udało się znaleźć zacne wydawnictwo, które podjęło się ryzyka, udało się do tego ryzyka przekonać NIMiT / Narodowy Instytut Muzyki i Tańca / National Institute of Music and Dance/, dostaliśmy dofinansowanie i jesienią ukaże się książeczka Romana Komassy Ja Spartakus. Wpływ choreografii na osobowość i kreację twórczą tancerza w oparciu o własne doświadczenia w pracy nad tytułową rolą w balecie Spartakus Arama Chaczaturiana. Z jednej strony, oczywiście, publikacja ma wartość popularyzatorską, ale też źródłową, będzie stanowić, mam nadzieję, znakomite źródło do badań nad baletem i w ogóle nad tańcem. Mam nadzieję, że ta praca stanie się początkiem prac następnych, to znaczy chciałbym, żeby w przyszłości ukazywały się inne książki pisane przez artystów tańca. O polskim tańcu wiemy wciąż bardzo mało, wielu najważniejszych twórców polskiego tańca wciąż nie doczekało się nie tylko monografii, ale w ogóle chociażby artykułu.

Dziękując za rozmowę życzę, by ten cel udało się osiągnąć i by popularyzacja polskiego baletu i tańca w ogóle stała się owocna.

Pytania zadawała P.M. Wiśniewska