Rozmawiamy z Romanem Komassą, byłym znakomitym baletmistrzem, aktualnie – ekspertem tej dziedziny sztuki.
Kiedy uczeń przekracza progi szkoły baletowej, to spełnia raczej marzenia rodziców niż własne, choćby z uwagi na wiek. A jakie są konkretnie marzenia rodziców uczniów szkół baletowych? Czy inne rodziców dziewcząt, inne – chłopców?
W istocie, siedmio-, ośmioletnie dzieci nie mają świadomości, jaki ogrom pracy i ile wyrzeczeń ich czeka. Dzieci fascynują się ilustracjami o księżniczkach i księciach z bajek, jednak sala baletowa to zupełnie inny obraz. Pod okiem pedagoga baletu pierwsze pozycje nie przypominają w ogóle tego świata tańca, które został podsycony wyobraźnią. Może to „zasługa” rodziców, że dzieci odgrywają powierzone im role? Szkoła baletowa to nie zabawa, to szkoła życia i sztuki bez kompromisów. Komercjalizacja tego zawodu się nigdy nie sprawdza, wiedzą to absolwenci szkół baletowych. Arkana baletu to pragmatyczny przebieg prowadzenia kształcenia, do perfekcyjnej linii klasycznych postaw i techniki. Zapewne stymulowana motywacja pochodzi od rodziców, ale czy uszczęśliwia to dzieci? Przy braku świadomości dziecko zostaje w kleszczach decyzji, nie zawsze przyjemnych, co może spowodować okaleczenie w osobowości i całkowicie zniechęcić do zadań artystycznych w tańcu, zanim powstaną nawyki i wewnętrzna dyscyplina pracy. Na tym delikatnym polu wymagań i wygórowanych oczekiwań od pupili rodzice i pedagodzy powinni zwracać szczególną uwagę na wrażliwość dziecka i jego wrodzony talent do tańca klasycznego. Nigdy nie wypalisz pięknej amfory, nie mając odpowiedniej gliny… Wielu rodziców powinno zadać sobie pytanie, czy wybór dla ich pociech poprowadzi do szczęścia, czy udręki. Mamy przecież tyle innych dyscyplin sportu i sztuki. Balet jest piękny, tylko każdy rodzic powinien zastanowić się, czy przede wszystkim dla niego, czy dla dziecka.
A czego oczekują i czego spodziewają się same dzieci rozpoczynające naukę w szkole baletowej?
Zapachu sceny, gromkich braw albo po prostu zwykłej pochwały, że były dobre i spełniły oczekiwania przełożonych. Rozpromienionych twarzy rodziców, że ten czas nie został stracony. A koleżanki czy koledzy z podwórka z niedowierzaniem mogą spoglądać podczas zabawy, że ,Ania i Jasiek’ potrafią zrobić szpagat. Rzeczywistość sali baletowej to jednak inny świat: przy akompaniamencie fortepianu lekcja tańca klasycznego, w rytmie ciągłego powtarzania tych samych elementów ruchu – na dwa i na trzy. Przeszedłem ten etap edukacji od postaw i w odległych wspomnieniach widzę siebie z lekkim grymasem twarzy. Myślę, że dzieci w trakcie kształcenia powinno się motywować poprzez urozmaicone zabawy, w których można w dyskretny sposób przekazywać podstawy tańca klasycznego. Stosuję takie metody, tzw. miękki pedagogiczny progres przynosi skutki. Dzieci uczą się podstaw i otwierają się na wysiłek do klasyki. Proszę mi wierzyć: sama surowa struktura tańca klasycznego dla dzieci nie może spełnić ich oczekiwań. Tylko dorośli dostrzegają perspektywę sukcesu lub przegranej. Dzieci przecież ufają nam bezgranicznie. Niestety, świat baletu to nie zabawa i mam nadzieję, że obecna wiedza i pomoc zawodowych psychologów w szkołach baletowych wystarczająco wzmacnia i chroni dzieci przed głębokimi depresjami.
Jak uczniowie reagują na zderzenie wyobrażeń z realiami trudnej pracy i żmudnych, ciężkich ćwiczeń w sali baletowej?
Fizyczna część z góry prowadzi do założeń tańca klasycznego. Każda klasa ma programową dyscyplinę, którą przekazuje pedagog baletu. Jeśli w trakcie edukacji okazuje się, że rocznik jest słabszy, muszą być wprowadzone zajęcia uzupełniające. Wyobrażenia o sielance na lekcji baletu nigdy nie pokrywają się z trudem, który musi być włożony do opanowania podstaw baletu. Niekiedy klasy są dzielone na dzieci, które mają lepsze predyspozycje do baletu, i te, które w przyszłości może zasilą zespoły folklorystyczne, gdzie balet zdecydowanie ma drugoplanową rolę. Predyspozycje i normy anatomiczne to chyba klucz do odpowiedniego formownia dziecka, aby mniejszym kosztem uzyskać efekt i spełnić wymagania techniczne tańca klasycznego. Kiedy rozwarcie, stawów biodrowych nie odpowiada wystarczająco w pozycji andorre, nic nie można zrobić, kiedy podbicie stopy przypomina haczyk, wyklucza to ucznia z grupy klasycznej. Krótkie ścięgno Achillesa to kolejna przeszkoda w amortyzacji skoku, który zazwyczaj kończy się na wykręconych stopach w piątej pozycji, gdy stopy są bardzo blisko siebie. Wielu uczniów odpada, po roku czy dwóch i wracają do szkół podstawowych i liceów. Niektórzy po latach wspomną pewnie próbę z tańcem klasycznym jako zły sen. Innym z kolei w głębi duszy pozostanie ciągle nieugaszone pragnienie do tego pięknego ogrodu sztuki.
Nie można pominąć okresu dojrzewania, obu płci. Dziewczynki w 13.–14. roku życia przeobrażają się w młode kobiety i niejednokrotnie proporcje ciała, ulegają drastycznym zmianom, co utrudnia wykonywanie prawidłowo kroków w tańcu klasycznym i co gorsze burzy linię estetyczną. U chłopców ten okres dojrzewania przebiega 3–4 lata później, zmiany motoryczne też ulegają przeobrażeniu. Kończyny dolne i górne zmieniają kształt i długość, wrodzona gibkość może ulec zesztywnieniu, co może być powodem do słabszych wyników w nauce tańca klasycznego.
Warto też wspomnieć o buncie dzieci, które protestują przeciw rygorowi nauczania baletu. Wtedy, po konsultacji z rodzicami, rada nauczycielska zmuszona jest wydalić ucznia. Czasami lepiej wcześniej reagować, aby potem nie żałować straconego czasu.
Jak wygląda codzienność szkolna uczniów szkół baletowych?
Codzienność w szkole baletowej chyba nie uległa zbyt dużym zmianom od lat. Credo szkoły to taniec klasyczny. Godziny zajęć są dopasowane do liczby sal baletowych i grafiku przedmiotów ogólnokształcących. Są też inne tańce: ludowy, charakterystyczny, współczesny, do tego rytmika, partnerowanie, historia tańca i zajęcia pozalekcyjne. Są zajęcia repertuarowe do konkursów baletowych. Na dokładkę całego szkolenia dochodzą oczywiście wszystkie przedmioty z puli edukacji licealnych kierunków nauki. Języki obce, matematyka, język polski, geografia, przyroda, fizyka, chemia i niekiedy gra na instrumencie. Tak było za moich czasów, kiedy dyrektor Bronisław Prądzyński zażyczył sobie na apelach szkolnych fanfary. Prawdziwe fanfary, jak na dworze królewskim. Ubrani w jednolite mundurki z czerwonymi chustami odgrywaliśmy hejnały wojska polskiego. Cóż to był czasami za ubaw, gdy któryś z kolegów parsknął w ustnik i całą aulę przeszył dźwięk przypominający ten wydobywający się czasem z tylnej części ciała. Wtedy dyrektor robił się czerwony jak burak i dawał nam jednoznacznie znać, żeby to było ostatni raz.
Obecnie szkoły wystawiają swoje spektakle, co wiąże się z dodatkowymi godzinami pracy, warsztatami pomocniczymi w szkoleniu nowych trendów tańca, takich jak hip-hop, a także w ćwiczeniu akrobatyki, improwizacji ruchowej, pilatesu. Na nudę nie można narzekać, przeładowany program może powalić z nóg. Kto wytrzyma cały proces kształcenia, może zbliżyć się do zawodu profesjonalnego tancerza i tancerki. Uhonorowaniem są dyplom i matura. To jeden z etapów do świata sztuki. W późniejszych latach absolwenci podejmują studia pedagogiczne, ewentualnie choreograficzne.
Wiadomo, że przeważają dziewczęta. Jak radzą sobie chłopcy na tej sfeminizowanej planecie? Są chyba uwielbiani i hołubieni?
To prawda, dziewcząt jest zdecydowanie więcej, w mojej ocenie średnio na jednego chłopca przypada około 4–5 dziewcząt Wizerunek księżniczki, koronki i falbanki wirującej sukienki… – to je przyciąga bardziej niż chłopców rycerz w rajtuzach, w dodatku tylko z atrapą miecza. Może ta pasja tańca potrzebuje większej uwagi mediów albo po prostu ta dziedzina sztuki nie spełnia oczekiwań młodzieńców.
Moje doświadczenia ze szkoły są takie, że dla chłopców przewaga liczebna dziewczyn była super. Trudno mi ocenić, czy koleżankom z klasy też było przyjemnie, ale chyba tak – zainteresowanie nimi odwzajemniały wdziękiem bez kaprysów. Oczywiście jak wszędzie bywają sympatie i antypatie, z których rodzą się konflikty i miłosne umizgi.
Jak Pan sam wspomina swoją edukację, zwłaszcza jej początki, w szkole baletowej?
Szczerze mówiąc, byłem rozczarowany i codzienność rytmu szkolnego mnie przytłaczała. W codziennym drylu brakowało mi tańca, samego tańca, który pozostał gdzieś w domu, gdzie mogłem swobodnie podrygiwać w takt muzyki hollywoodzkich filmów, jak mój idol Fred Astaire. Pierwsze laty w szkole baletowej nie spełniały więc moich marzeń. Pozycje tańca klasycznego i ich wynaturzająca forma odpychała od pracy. Kiedy lekcje się kończyły, biegłem co sił na podwórko do kolegów z dzielnicy, aby zapomnieć o bólu i surowej dyscyplinie baletowych ram. W efekcie moje wyniki były słabe bądź średnie. Miałem temperament tygrysa w klatce, który kiedy miał chwilę luzu, ukazywał pazury i kły. Niestety, nie miałem dobrych ocen ze sprawowania i mama niejednokrotnie musiała się stawiać na dywaniku u dyrektora. Ale jakimś cudem przetrwałem, może z powodu tego ciągłego braku chłopców, a może pod wpływem innych czynników, o których nie wiem. Przełom, czyli mobilizacja do pracy nad sobą, nastąpił sportowi. W trakcie edukacji baletowej równolegle trenowałem wyczynowo kajakarstwo w gdańskim klubie Stoczniowiec. To tam nauczyłem się szacunku do trenerów i starszych kolegów. Walka o medale podczas zawodów dodawała mi wigoru, dostarczała adrenaliny. Pojawiły się efekty: dwukrotne mistrzostwo Polski na dwójce w kategorii juniorów. Kolega z osady, Wojtek Kreft, był superkompanem, jego sumienność udzieliła mi się i stworzyliśmy megaduet. Wszystkie osady w Polsce podziwiały nas i czuły respekt przed każdymi zawodami. To było gigantyczne uczucie i odpowiedzialność wobec trenerów i seniorów w klubie.
Z różnych filmów, choćby takich jak Czarny łabędź, może wynikać, że w szkołach baletowych panuje surowa dyscyplina i wręcz mordercze ćwiczenia fizyczne. Tak jest naprawdę?
Bez pracy nie ma kołaczy, profesja zawodowego tancerza, a zwłaszcza początek i kształtowanie artystycznych narybków, wymaga poświęcenia, nie ma drogi na skróty. Nawet przy predyspozycjach fizycznych każdy adept tej sztuki musi liczyć się z fizycznym bólem, strona mentalna też ma duże znaczenie. Artystyczna motywacja zawsze wzrasta z upływem nowych doznań tańca. W innym przypadku ten trud stałby się labiryntem bez wyjścia. Każdy uczeń szkół baletowych musi przejść tym szlakiem: poznać własne słabości i cenę, którą trzeba za to zapłacić.
Czy wręcz mordercza praca nie powoduje degeneracji ciała? W przypadku ekstremalnych i nieumiejętnych działań pedagogów może tak być, że dzieci młodzież doznają uszczerbku na zdrowiu. Zbyt forsowne ćwiczenia mogą być powodem trwałych kontuzji. Kiedy widzimy w przekazach medialnych, jak chińskie dzieci są katowane w gimnastyce sportowej, to włosy stają dęba. Na szczęście w krajach europejskich są przestrzegane pewne zasady. Dzieci nie powinno się zmuszać do notorycznego fizycznego obciążenia. Strona psychiczna oczywiście zawsze pozostaje nie do końca rozwiązana. O tym czasami się nie mówi, a jeśli się mówi, to za zamkniętymi drzwiami. A przecież w wierze piękna tańca powinno się z całych sił chronić wrażliwe istoty. Dzieci kochają taniec, wystarczy tylko poruszyć ich wyobraźnię, reszta dokonuje się samoistnie..
Jaki procent uczniów rozpoczynających naukę w szkołach baletowych finalizuje ten etap i dociera do końca edukacji baletowej? Jakie są przyczyny rezygnacji?
Fakty są brutalne – około 80% uczniów odpada w procesie profesjonalnej edukacji szkół baletowych, a bywa, że więcej. Przyczyny są bardzo proste: słaba odporność psychiczna i brak fizycznych warunków (które swoją drogą powinny się rozwinąć podczas codziennych ćwiczeń baletu). Problemy zdrowotne, zmiany anatomiczne wywołane okresem dojrzewania, brak dyscypliny na lekcjach zawodowych, problemy rodzinne, nieodpowiedni pedagodzy baletu, którzy zastosowali niewłaściwe metody edukacyjne w przedmiotach zawodowych – to kolejne powody rezygnacji. Świadomość artystycznego rozwoju potrzebuje wyjątkowych warunków, aby zaistnieć. Każda rezygnacja uczniów i odejście ze szkoły może być porażką wykładowców. Choć wiele łez zostanie wylanych, to raczej powrotów nie ma. Zresztą finał, w klasie maturalnej, nie musi być ocaleniem. Wśród absolwentów, szkół baletowych są tacy, którzy po zakończeniu edukacji artystycznej zmieniają kierunek studiów i nigdy nie pojawiają się na scenie. Przyczyn może być wiele, np. strach, który zadomowił się w tyle głowy, ten krzyk pedagoga, że „nic z ciebie nie będzie”. Choć dni i lata spędzone na salach baletowych są zawsze podobne do siebie, to jednak każdy uczeń pozostaje wyjątkową indywidualnością, która mogła być zaproszona do ołtarza tańca. Ale świat na tym się nie kończy, tańczyć można wszystko i wszędzie. Najważniejsze to poczucie pozytywnej energii, ruch to zdrowie, a taniec spełnia taką funkcję od zarania dziejów.
A jak wygląda współpraca szkół baletowych z rodzicami uczniów?
Na tym polu procedury raczej są stałe i spełniają założenia struktur szkolnictwa. Wywiadówki mają motywować uczniów do lepszych wyników w nauce. W sytuacjach dyscyplinarnych, bo takowe też się zdarzają, musi nastąpić szybki kontakt z rodzicami. W celach organizacyjnych rady rodzicielskie mają swój głos w projektach pozalekcyjnych, takich jak wycieczki i udział uczniów w spektaklach baletowych poza murami szkoły. Może to być teatr albo opera. Do takich projektów można też zaliczyć warsztaty letnie, które są nieobowiązkowe. Koszty za udział w dodatkowych zajęciach pokrywają rodziny wychowanków. Kto chce wzmocnić swój potencjał, musi płacić. Sam talent nie wystarczy. Dotacje i stypendia dla wybranych jednostek są minimalne wobec potrzeb. Zawsze trzeba też dopłacać do konkursów baletowych. Układ choreografii dowolnej kosztuje dodatkowo, kostium sceniczny to kolejny wydatek, a wszystko to z rodzinnego budżetu. Nie wiem, czy obecnie za baletki do ćwiczeń uczniowie muszą płacić z własnej kieszeni. Kiedyś było to za darmo. Zadłużone państwo komunistyczne fundowało nam ułudę dobrobytu, podsycaną czerwoną propagandą. Ale to były inne czasy, dziś w dobie demokracji baletnice i adepci baletu muszą płacić za wszystko sami.
Czy wszystkim absolwentom szkół baletowych udaje się zdobyć pracę w swoim wymarzonym i zdobytym podczas wielu lat edukacji zawodzie?
Oczywiście, że nie. Rynek pracy zawodowych tancerzy to twarda konkurencja, nabyte umiejętności w szkołach baletowych czasami są niewystarczające do uzyskania wymarzonego etatu w operze. Liczba wakatów jest ograniczona, a państwowe instytucje kultury liczą do tego każdy grosz. Kokosów nie ma. Mamy więc ciągłą rotację na rynku, kontrakty tancerzy przeważnie trwają tylko rok i są przedłużane po skończonym sezonie lub nie. Repertuar weryfikuje przydatność artysty baletu. Kierownik i dyrektor decydują, kto i kiedy ma prawo pozostać na scenie. To oczywiście koszmar i dramat, dla tych którzy zostają zwolnieni. No ale już tak jest, na ich miejsce przychodzą inni, którzy liczą na upragnione role. Zasada całej machiny weryfikacji kompetencji zawodowych wymusza reakcję młodych artystów, którzy są skonfrontowani z tą rzeczywistością. Doprowadza to do rezygnacji z zawodu artysty baletu. Dziesięć sezonów w jednej instytucji staje się wyjątkiem.
Kiedy następuje ten moment, że uczeń przekształca się w artystę? I czy zawsze tak się dzieje?
Można by podejść do tego pytania z drugiej strony. Uczeń bez artystycznej iskry nie mógłby chyba podnieść tego płomienia wiedzy, a sztuka zdmuchnęłaby go w jednym momencie. Niie zawsze się tak dzieje, że wszyscy równiutko idziemy po edukacyjnej łaźni na paluszkach po wieńce róż po premierze. Bylejakość będzie zawsze krytykowana. Stopień trudności polega na nieustannym treningu, na dyscyplinie pracy. Czy się chce, czy nie.
Artyzm to gorzka prawda, łatwo popaść w samouwielbienie. Skromność i pokora zawsze cechowały wielkich artystów, choć nigdy nie brakowało skandalistów, i primabalerin z rozmachem. Świat widział już niejedną gwiazdę, która szybko spadła z nieba. Każdy uczeń sztuki baletu musi być czujny, uważny na słowa mistrzów. Nie mówię tu o ślepym papugowaniu i bezmyślnym wzorowaniu się, lecz o czerpaniu motywacji, aby poznać swoje możliwości, które spoczywają w zasięgu wrażliwości, by stać się przekonującym artystą baletu.
Czym jest tak naprawdę świadomość sceniczna?
Ten teren ma grząski grunt. Świadomość sceniczna to konfrontacja prawdy z fałszem. Czy człowiek dorósł do tej świadomości, czy tylko zobaczył ją w odbiciu swojej źrenicy i mu się zdaje, że już ją posiadł? Wymiar sceny – wysokość, szerokość, długość. Mamy zatem trzywymiarową konstelację. Do tego dochodzi czwarty wymiar: czas, którym artyści wszystkich dyscyplin sztuki demonstrują swoje twórcze i odtwórcze role. Tancerz u tego podnóża wymiarów operuje ciałem. Ale czy to wystarczy do świadomości, kiedy uczeni tego świata powiadają, że mamy tych wymiarów 10, a może 26? Tancerz zawsze musi się zmierzyć z siłą ciążenia, czyli z własnym ciałem. Wspomnę o efekcie ruchu, którego przyczyną może być otwarte aktywne działanie ciała, a co za tym idzie ruch ten zostaje rozproszony w przestrzeni i ma wpływ na pozazmysłową obserwację widza. Ten efekt moim zdaniem zawsze powstaje, kiedy tancerki lub tancerze potrafią wykorzystać linię i kierunek interpretacji tańca, w symbiozie powierzonej roli.
Ale kiedy retoryka świadomości scenicznej nie jest wystarczająco transparentna dla widza, powstaje impas. Czy wyrażenie emocji uwikłane w dramacie spektaklu baletowym niosą tylko wyuczone schematy, czy interpretację wypełnia coś więcej, coś pozazmysłowego i trafia do wszystkich odbiorców bez wyjątków? Na przykładzie egzystencji scenicznej mogę stwierdzić, że w gronie artystycznych bałwochwalców mamy do czynienia czasami ze zwykłymi rzemieślnikami zawodu.
Czy artystyczne wnętrze można potrząsnąć, by kaskada emocji przemówiła publicznie? Bo przecież każdy człowiek ma ten zaczyn, indywidualne emocje, z którymi się boryka. W przypadku artystów baletu dialog z widzem pozostaje niemy. Tylko ciało i aż ciało swoją postawą, wyraża miłość i śmierć. Bo sztuka, aby żyć, musi się karmić miłością artysty, co czyni ją nieśmiertelną.
A co w przypadku uczniów czy absolwentów, którzy orientują się po latach, że balet to jednak nie dla nich? Zna Pan takie ludzkie historie?
Oczywiście, zawsze istniał odsiew czeladzi uczniowskiej, bo balet nie jest dla wszystkich i raczej stanowi elitarny dział sztuki. Absolwent tego rzemiosła boryka się zazwyczaj z niespełnionym marzeniem albo zbyt wygórowanymi ambicjami otoczenia i rodziny. Lub sam stwierdza, że 15 lat pracy po skończeniu „baletówki” nic nie wniesie w jego życie. A egzystencja wymaga pewnej stabilizacji ekonomicznej, alternatywą edukacji są studia pedagogiczne baletu. Ale nie wszyscy chcą tym się parać, bo w wieku 20 lat raczej nie ma się smykałki pedagogicznej i niezupełnie się wie, z czym to się je. Albo wizerunek pedagogów szkół baletowych odstrasza absolwentów do podjęcia studiów w tym kierunku. Wśród moich znajomych było wiele przypadków szybkiej rezygnacji z zawodu tancerza i tancerki baletowej. Powody były różne: słabe umiejętności, zwyczajny pech, np. kontuzja nogi lub innej części ciała. Ambicja niestety nie zawsze się pokrywa z możliwościami artysty… Jest to przykre to, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jeśli w porę wyjdzie się na inną drogę zawodową. W chwili obecnej młodzi ludzie bardziej przywiązują uwagę do materialnych korzyści, a balet w średnim wykonaniu oznacza skromne gaże. Górnolotne ideały i piękno pozostają dla nielicznych. Wiele moich koleżanek po szkole baletowej zapragnęło szybkiego zarobku i zdecydowały się na karierę rozrywkową. W tamtych latach działała nasza jednostka dyma i chluba oceaniczna Stefan Batory. To tam znalazły pracę. Intratna posada, wyżywienie i nocleg za darmo, poziom programów nie wymagał zbytniej dbałości o technikę tańca klasycznego. W konsekwencji po kilku latach zniszczyło to ich formę. Wpływ na miał także fakt, że zespół baletowy spędzał czas w swoich kajutach lub na mostku kapitańskim, racząc się alkoholem, aby przywrócić utracony pion dla zapomnianych piruetów.
Koncentrujemy się na procesie edukacji baletowej i samych uczniach, a co z finansami? Jakie są koszty ponoszone przez rodziców edukacji baletowej ich dziecka? Wprawdzie szkoły są państwowe, jednak koszty dotyczą specyficznego obszaru.
Trudno mi obecnie określić rzeczywisty koszt wykształcenia absolwentka szkoły baletowej. Szkoła publiczna otrzymuje wsparcie od organów pozarządowych i w głównej mierze ze strony krajowej rady oświaty przy ministrze edukacji. Ta rada, zwana „Krajową Radą do spraw Szkolnictwa Artystycznego’’, jest społecznym organem opiniodawczym i wnioskodawczym w sprawach kształcenia artystycznego, ma za zadanie dbać o interesy edukacji i skalę środków finansowych, które są niezbędne do wdrażania poziomu i zakresu szkolnictwa artystycznego. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego to główna instytucja w kraju, która aktywuje programy do finansujące działania na rzecz i potrzeby szkół i artystów po ukończeniu szkoły baletowej.
Z dostępnym mi informacji wiem, że każda rodzina musi ponosić dodatkowe koszty na rzecz swojego dziecka, które uczęszcza do szkoły artystycznej. Koszty te mogą być związane z utrzymaniem, kiedy dziecko mieszka w internacie, z wyżywieniem, ze środkami czystości, pomocami do nauki ogólnej czy strojami do ćwiczeń baletowy na sali. Dziewięć lat edukacji to długi czas. Sumując wszystkie lata, z pewnością dojdziemy do liczby z pięcioma zerami. Dochodzi dodatkowy zakup i uszycie odpowiedniego kostiumu baletowego. Ten koszt ponosi obecnie rodzina absolwenta szkoły baletowej. Jeśli brakuje jej środków, powstaje problem, który można tylko załatać prywatnym sponsoringiem firm, które reklamują własne produkty na sprzedaż, w celach komercyjnych. Ewentualnie znajdzie się majętny baletoman, który wyłoży pieniądze. Ale takich mecenasów kultury można szukać ze świecą. Czasami więc dzieciaki noszą podarte baletki, a oczka w trykocie trzeba cerować.
Wiele lat edukacji w szkole baletowej, wiele wysiłku, wylanego potu i łez – dosłownie i w przenośni. A kariera sceniczna trwa tak krótko… To chyba bolesne odkrycie, choć teoretycznie powszechnie wiadome. Ale to, co oczywiste, bywa najbardziej zaskakujące… Jak to wygląda w praktyce? Bo to przecież wiele ludzkich historii, dramatów, choć też pięknych chwil chwały na scenie w blasku reflektorów.
Gdyby mnie ktoś spytał, czy powtórzyłbym swoją drogę zawodową, odparłbym jednoznacznie „tak”. Balet był i jest moją pasją, choć w drodze tych wzniosłych doznań scenicznych zdarzały się dni bolesne i okupione cierpieniem. Były też chwile niezapomniane, widziałem w oczach widzów może łzy wzruszenia. Na scenie i pozostawiłem cząstkę siebie, dla tańca i dla nich.
Balet żąda pełnego poświęcenia. Recepty na komfort w tym zawodzie nie ma. Kto myśli inaczej, pozostaje w błędzie i na koniec dostaje rachunek, który podwójnie boli. Co dobre, wcale nie musi się dobrze kończyć. Warto trzymać asa w rękawie, tzn. mieć drugi zawód lub pomysł na inne życie. Innych opcji nie ma.
Uczniowie szkół baletowych z uwagi na specyfikę zawodu powinni być przygotowywani również pod względem psychicznym, bo to profesja pełna wyzwań, niedająca pewności zatrudnienia, wiążąca się z brakiem stabilizacji, z krótkim przebiegiem kariery. Czy edukacja uwzględnia te aspekty związane z koniecznością budowania odporności psychicznej przyszłych baletmistrzów i baletnic?
Wsparcie psychologiczne dla zawodowych tancerzy to dobry temat na pracę doktorską. Myślę, że wciąż mamy do wypełnienia tę lukę. Skoro każdy zawodowy sportowiec otoczony jest opieką psychologa, to dlaczego uczyń czy tancerz nie?! Stres, trema, ciągły strach, czy utrzyma się u stanowisko w zespole – to ciągle towarzyszy tancerzom. Konkurencja nie zawsze musi być mobilizująca, słabsze jednostki zazwyczaj cierpią i popadają w depresję. Na skutki uboczne nie trzeba długo czekać; anoreksja, bulimia, i stosowanie innych używek wyniszcza wielu pięknych utalentowanych ludzi. Co z tym zrobić?. Sama nadzieja na lepsze jutro nie wystarczy. Powinniśmy wzmacniać psychologicznie profesjonalnych artystów sztuki tańca.
Dziękujemy za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska