Aktualności

20241020_171602

Tyrania i oczekiwanie pedagogów, choreografa i kierownicy produkcji, szkoły baletowej i teatru – to codzienność, z którą muszą zmagać się tancerze, a której nie zna publiczność. O ukrytej stronie za wodu baletmistrza rozmawiamy z Romanem Komassą, tancerzem, autorem książek, poetą.

Z punktu widzenia publiczności teatr to miłe miejsce, niemal magiczne. Scena zaczarowuje świat i tak też odbieramy wszystko, co związane ze sztuką. Ale nie widać tego, co za kulisami. A co tam się skrywa?

Może nie powinienem odpowiadać na takie pytania, aby nie zniszczyć tej magii alternatywnego świata, do którego widz może się udać, aby uciec od codzienności. Ale myślę, że każdego czytelnika zżera ciekawość, co dzieje się za kulisami i jakie relacje panują w tej tylko pozornie idyllicznym świecie tancerek i tancerzy baletu. W rzeczywistości miejsce to zawsze przypomina stajnię Augiasza, które trzeba wietrzyć ciągle nowymi obsadami. Moje doświadczenia są takie, że konkurencja istniała zawsze i nie zawsze była far. Podkładanie świni jest czymś zwyczajnym, a knucie intryg zawsze służyło jako narzędzie do uzyskania lepszego miejsca w szeregach zespołów baletowych. Śmiem twierdzić, że garderoby teatralne niejedno widziały i słyszały. Byłem tancerzem solistą i wiem, że nie zawsze wszyscy grali fair, sala baletowa nie była wykładnikiem rzetelnej pracy, sumiennego podejścia do zawodu, oddania się całkowicie sztuce tańca. Ludzie mają wyjątkowy dar niszczenia, w większej i mniejszej skali, miejsce okazuje się nieistotne, teatr nie jest od tego wolny.

Czy w tym ogrodzie piękna tancerki i tancerze nie są zbyt skupieni na sobie? Kariera trwa krótko, czas działa destruktywnie – tzw. zużycie materiału wymusza zachowanie artystów. W tej rodzinie nie wszyscy się kochają, stres dotyka wszystkich bez wyjątku. W zespołach baletu nigdy nie było demokracji – bo i po co?! Kiedy po latach czasami wracam do miejsc teatralnych, przypominam sobie różne sytuacje, ludzi w śmiechu i płaczu, po bankiecie i przed premierą. Sympatie i antypatie…  Zapach kulis można obudzić nostalgię, ale kogo to obchodzi bez widowni. Afery zawsze będą przyciągać gawiedź, bo natura człowieka zawsze chce wiedzieć, co kryje się pod falbankami pierwszej baleriny.

Wielkie emocje, rywalizacja, ale i mobbing. Zakulisowa rzeczywistość bywa trudna. Obserwował Pan takie właśnie realia?

Oczywiście, że tak. Zjadłem zęby w tym zawodzie i niejedno widziałem. Łzy i rozpacz, a na koniec apatia i załamanie nerwowe. Będąc tancerzem, byłem świadkiem wielu różnych ekscesów. Kiedyś nie mówiono o mobbingu. Były mocniejsze słowa:  „znęcanie się psychiczne” itd. Nie mogę się odnieść do innych zawodów, ale tancerki szczególnie są piętnowane przez choreografki i choreografów w asyście kierowników i dyrektorów baletu. Proszę sobie wyobrazić choreografa, który ma do dyspozycji grupę solistów. Wszyscy oni odpowiadają proporcjami i techniką, lecz wybór pada tylko na jedną parę. Pozostali muszą pozostać w cieciu i ćwiczą za plecami tych pierwszych. Solistka jest żoną kierownika baletu albo choreograf będzie mieć swoją faworytkę i w jawny sposób dyskryminuje inne artystki…. Zetknąłem się z takim postępowaniem, kiedy pryncypał choreograf oficjalnie i przy całym zespole baletowym rzucał epitetami pod adresem solistki baletu, że jest tłusta i ślamazarna, bez wyrazu, pusta itd. W efekcie zmieniał obsadę przy wszystkich zebranych tancerzach na sali baletowej. Dziewczyna zalewała się łzami i rozpaczliwie szukała pocieszenia. Lecz nikt nie przyszedł jej z pomocą. Najgorszą sprawą było to, że ten proceder powtarzał się wielokrotnie. Bez uszczerbku dla samego sprawcy mobbingu.

Takie działania mają miejsce nie tylko w teatrach. Wszystko zaczyna się w szkole baletowej, gdzie pedagodzy pod presją programu śrubują swoich pupilów do granic wytrzymałości. Kto pęknie, odpada w tym wyścigu do kariery artysty baletu. Tak jak już wspomniałem, moja długoletnia praca w tym artystycznym świadku ma swoje rysy i cienie. Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale kiedy miłość dochodziła do głosu, moja przychylność do partnerek po fachu nie zawsze była sprawiedliwa. Przyznaję się bez bicia do tego.

Powiem jeszcze o takiej historii: kiedyś pracowałem w administracji zespołu tańca. Przełożona na wstępie naszej współpracy jednym obelżywym zdaniem przypieczętowała swoją domniemaną dominację. Trwało to kilka lat. Proszę mi wierzyć: aby przeżyć i zarobić na chleb, czasami trzeba przełknąć wiele goryczy i upokorzenia. Z perspektywy czasu wszystko wydaje się małe, choć wspomnienia mogą obudzić potwora i lęk powraca jak bumerang. Moi drodzy artyści, dbajcie o siebie i chrońcie swoją godność jak Świętego Graala.

Rywalizacja w tym zawodzie wydaje się oczywista. Wszyscy chyba muszą się z tym liczyć i brać to pod uwagę, decydując się na zawód związany ze sceną. Ale chyba każdy młody człowiek garnący się do kariery scenicznej zakłada czystą rywalizację, uczciwą grę. A przecież nie zawsze tak bywa. Czy rywalizacja w zawodach artystycznych bywa bardziej brutalna, niż można by się tego spodziewać?

W definicji brutalności ludzkiej natury tkwi poniekąd sedno dobra i zła. Czy ten sukces artystyczny rzeczywiście uświęca cel i zapadnie w pamięci potomnych? Być może w szczególnych przypadkach, ale na ogół to przeciętna warstwa, powierzchowna otoczka, którą artyści sztuki tańca biorą za prawidła i reguły gry. Balet ma coś ze sportu. Trening każdego dnia, próba i ten wymarzony spektakl, gdzie za kulisami patrzą zazdrosne oczy i czekają na wpadkę konkurentów. Nie wspomnę już o protekcji… Droga do kariery ma swoje zawijasy i małe i wielkie upodlenia. Presja zmienia człowieka i czyni go ślepym, aby tylko dotknąć piedestału braw i wszechwładnego uznania, które upaja i niesie jak latający dywan. Lecz rzeczywistość szybko się zmienia, a lądowanie może być bolesne.

Kiedyś miałem zaszczyt tworzyć choreografię w Teatrze Wielkim w Łodzi, był to tryptyk baletowy Nastroje. Obsadę do tego spektaklu dobrałem starannie i adekwatnie do postaci w nim zawartych, ale nie wszystkim wykonawcom spodobał się mój wybór. W trzeciej części ustawiłem krótkie solo dla solistki, która miała za zadanie oczarować grupę tancerzy, którzy jej asystowali. Taniec był nasycony lekką erotyczną nutą oparta na bazie tańca klasycznego. Wybrana przeze mnie pierwsza obsada świetnie odgrywała role. W drugiej obsadzie też była wspaniała solistka, lecz trochę z innym wyrazem i estetyką tańca. Pewnego razu po próbie ta artystka zaczepiła mnie na korytarzu i w ostentacyjny sposób zaczęła udowadniać, że jej ruch erotyczny jest znacznie lepszy od koleżanki z pierwszej obsady. Szczerze mówiąc, byłem lekko zażenowany. Lecz ona nie przestawała głośnym i donośnym głosem atakowała mnie i podkreślała swoją postawę ruchami bioder. Na koniec powiedziała, że jest sto razy lepsza od konkurentki, a ja jestem ślepcem, który tego nie widzi

Z kolei w Państwowej Operze Bałtyckiej kiedyś odsunąłem solistkę od roli za brak subordynacji. Jej postawa przełożyła się bezpośrednio na salę baletową i próby, które prowadziłem. Zachowanie solistki spowodowało, że musiałem ją wyrzucić z sali, choć w duszy bardzo żałowałem, bo wiedziałem, jaki w niej drzemie potencjał. Przy następnych rolach okazała się niezawodna i wspaniała w swojej ekspresji tańca. Czas leczy jednak rany, kiedy przychodzi swobodny oddech. Myślę, że chyba udało mi się nie być stronniczym, a decyzje, które podejmowałem i podejmuję, wynikają z mojej miłości do sztuki tańca.

Niekiedy do mediów przedostają się sprawy związane z mobbingiem w teatrach. Czy to zawsze jest mobbing szefów?

Hmm… raczej tak, bo decydenci to mężczyźni w dojrzałym wieku, choć zdarzają się wyjątki wśród kobiet. Widziałem to na własne oczy! Mobbing jako sposób na sukcesu albo zemstę. Kto z nas nigdy nie pragnął odwetu? Kto odpuści, gdy zbliża się walka o upragniony taniec. Trzeba być czujnym w tym maratonie teatralnych przepychanek. Choć diabeł tkwi w szczegółach. W mojej ocenie bierność szefów też poniekąd powoduje narastanie mobbingu. Kiedyś znałem solistę, który miał wielkie nazwisko i był na świeczniku mediów i całej Polski. Ów kolega zmieniał partnerki baletowe jak rękawiczki. Która artystka nie chciała się oddać, nie mogła dostąpić zaszczytu odtańczyć pierwszoplanowych ról. Wszyscy wiedzieli o tym, ale nikt nie śmiał ukrócić tego postępowania. Sprawa nabrała rozgłosu dopiero wtedy, jak panie zdecydowały się oskarżyć sprawcę i podać go do sądu.

W Niemczech też miałem kilka przypadków, kiedy szef zakochał się w pięknym tancerzu. A gdy został odtrącony, zemsta była oczywista: artystka nie zatańczył już więcej żadnej głównej roli. Miłość stała się przyczyną mobbingu, bez pardonu i litości. Źródło tego zachowania chyba tkwi więc w ludzkiej naturze, tego, kto na górze, a kto na dole. Kiedy koło fortuny się obróci, zmieniają się role.

Czy często zdarza się, że dyrektorzy teatrów, oper czy scen baletowych wykorzystują swoją pozycję?

Myślę, że tak. Sympatie z seksualnym podtekstem zawsze miały i mają miejsce w każdej branży artystycznej i nie ma znaczenia, czy są to małe, czy wielkie ingerencje w sferę prywatną. Sam doświadczyłem takowych sytuacji i perwersyjnych propozycji. Oczywiście nie będę wymieniać nazwisk i miejsca, gdzie i kiedy to się zdarzyło. Ogólnie opiszę sytuację i na tym pozostanę, aby nie naruszyć niczyjej godności, jeśli takowa istnieje. Kiedy miałem 18–20 lat, byłem już dojrzałym mężczyzną, który może wśród panów innej orientacji był łakomym kąskiem. Rzecz się miała po konkursie baletowym, kiedy otrzymałem od zwierzchnika propozycję wspólnej kolacji w hotelu. Byłem oczywiście zszokowany i odmówiłem stanowczo. Miałem wymówkę, że jestem już zaproszony na kolację rodzinną. Po kilku latach ten sam pan na wyjeździe zagranicznym ponowił propozycje. Oczywiście okoliczności były inne, a ja byłem już żonaty. Pretekst spotkania był oczywisty i zaproszenie było zakamuflowane pod pretekstem kolacji ze sponsorką festiwalu, rzekomo multimilionerką. Tym razem ugiąłem się i zabrałem ze sobą kolegę solistę, by było raźniej na kolacji z zacną milionerką. Po półgodzinnym oczekiwaniu pojawił się ów pan z naszego obozu artystycznego i oznajmił, że milionerka nie dojedzie. Zaprosił nas do swojego hotelowego pokoju, gdzie czekał już inny nasz przełożony w kapciach i rozpiętej koszuli. Z kolegą raczej nie mieliśmy możliwości odwrotu. Prywatka zaczęła się od sowitych procentów i rozmów na poziomie Kieliszek za kieliszkiem, czas upływał szybko, plany i idealistyczne perspektywy sukcesu artystycznego upiększały atmosferę. Pokój był jednoosobowy, więc miejsca do siedzenia nie było wiele. Ja siedziałem na krześle, kolega na łóżku przełożonego, a ów wyjątkowo elokwentny pan i znawca wielu tematów artystycznych dolewał szybko po każdym toaście. Godziny mijały szybko. W pewnej chwili jeden z panów zaczął chrapać, udając bardzo zmęczonego. Mój kolega był już mocno „pod wpływem”, więc adorator erudyta zaproponował – zacytuję –  „może panowie prześpią się u nas, kolega zostanie tutaj, a pan, panie Romanie, pójdzie do mnie”. Moja czujność była wyostrzona i pomimo procentów umysł pozostawał trzeźwy. Po krótkim namyśle oznajmiłem, że mam ochotę dalej pić alkohol, ale tym razem to ja będę nalewać – dopiąłem swego: pan z niecnymi zamiarami padł jak Kafka. Wziąłem kolegę pod ramię i zamierzaliśmy opuścić ten przybytek. „Pan śpioch” ocknął się nagle i ponownie nalegał, abyśmy zostali, bo ranek jeszcze nie nadszedł, a droga do drugiego hotelu jest daleka. Odpowiedziałem, że to nic nie szkodzi, a morskie powietrze dobrze nam zrobi. Droga do hotelu okazała się istnym slalomem gigantem, gdzie nogi i głowa szukały balansu. Myślę, że takich zdarzeń i propozycji od dyrektorów teatrów dla ich podwładnych jest cała masa, niezliczona ilość przypadków mobbingu i podobnych działań nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Zmieniając temat… Jaka jest rola choreografów?

Grupa zawodowa choreografów jest bardzo wąska. Wielu z nich ciągle i nagminnie piastuje te same stanowiska. No cóż, to oczywiście inny temat do poruszenia. Sam choreograf ma zawsze prawo wyboru, tzn. wybiera tancerki, tancerzy do swojego dzieła według własnego uznania albo sugeruje się opinią kierownika lub dyrektora placówki teatralnej. Kto i jakimi kryteriami się posługuje, to już inna para kaloszy. Nie chcę w to wnikać…

Oczywiście zdarzają się wyjątkowe muzy, które inspirują choreografa, aby unosił się w obłokach tworzenia swojej wizji choreograficzną. Czysty subiektywizm choreografa decyduje, kto będzie tańczyć główne role, to oczywiście nie musi iść w parze z jakością i techniczną stroną wybranej solistki czy solisty baletu.

Już w szkole baletowej czy artystycznej można dostać niezłą szkołę życia. Panuje tam surowa dyscyplina. Ale to chyba ma kształtować charaktery młodych ludzi, uczniów szkół baletowych i artystycznych – na jedno miejsce jest przecież sporo chętnych. Jak wygląda edukacja w szkołach baletowych pod tym względem?

W Polsce istnieje pięć szkół baletowych o profilu państwowym, które obwarowane są programem szkolenia młodej latorośli baletowej. Egzamin wstępny decyduje, czy dziecko nadaje się do tego zawodu lub nie. Wśród dziewcząt konkurencja jest większa, bo jest ich zdecydowanie więcej – sen o tańczącym łabędziu chyba zawsze zostanie fascynacją dziewcząt. Niestety, wiele z nich nie dotrwa do końca, aby uzyskać dyplom artystki baletu. Przyczyn może być wiele: słaba odporność psychiczna, zmieniające się proporcje ciała w trakcie dojrzewania i rozłąka z rodzicami, szczególnie dla dzieci przebywających w internatach. Istotny wpływ mają także presja pedagogiczna, psychika nastolatków, dieta i fizyczne przemęczenie, nagminny ból ciała i mnogość wyzwań, którym muszą sprostać absolwenci takich ośrodków. Nie mogę teraz ocenić, jak duży odsiew przypada na roczniki szkolne w szkołach baletowych. Ale śmiem stwierdzić, że odpada połowa dziewcząt. Wśród chłopców ta skala może być mniejsza, bo przy naborze jest ich zdecydowanie mniej. Co za tym idzie – chłopcy może pozostają trochę pod kloszem, bo aby program mógł być realizowany, musi być frekwencja. Oczywiście dyscyplina też musi być, choć zdecydowanie różni się ona od tej sprzed półwiecza. To zupełnie inna bajka, wtedy profesor baletu był bogiem i demonem w jednej osobie. Autorytetu przecież nie nabywa się tyranią, choć wielu z moich kolegów pedagogów używa lub używało takich metod. Teraz uczeń ma swoje prawa i zawsze może iść do sądu, oskarżając o naruszenie sfery osobistej. Chodzi o fizyczny kontakt z pedagogiem, który przekroczy granicę, np. poprawiając pozycję baletową u ucznia. Sam spotkałem się z taką sytuacją, kiedy prowadziłem zajęcia z chłopcami w szkole baletowej w Gdańsku. Jeden z uczniów był bardzo zdolny, ale strasznie leniwy. Choć jestem cierpliwy, pragnąłem w nim obudzić głód pracy nad sobą i w trakcie lekcji poprawiałem go. W pewnej chwili, ku mojemu zdziwieniu, uczeń oznajmił mi, że nie życzy sobie, abym go korygował, bo poda mnie do sądu. Ręce mi opadły i pozostałem tylko na korekcie słownej. Niestety, po roku uczeń zrezygnował ze szkoły, choć był już w piątej klasie baletowej. Takie są obecne realia, że nauczyciel baletu ma ograniczone narzędzia, jeśli uczeń nie jest przekonany o słuszności i mechanizmu kształtowania rzemiosła baletowej dyscypliny sztuki.

A jak Pan wspomina swój szkolny etap? Jakie to były szkoły? Jacy nauczyciele? Wspierali swoich uczniów?

Kiedyś były inne czasy i nikt nie patrzył, czy dostanie kijem po krzyżu, zostanie wytarmoszony za ucho. Szczególnie, gdy uczeń był leniem i nicponiem z różkami. Krótko mówiąc, kiedyś to była szkoła przetrwania i srogiej dyscypliny, a szczypanie i wbijanie paznokci pod skórę było czymś zwyczajnym podczas lekcji tańca klasycznego. Nikt się nie skarżył, choć bolało, no może moje koleżanki niejednokrotnie wylewały łzy do poduszki. Moje pierwsze lekcje baletu w Szkole Baletowej w Gdańsku były wyjątkowe, bo moja pierwsza nauczycielka była młoda i piękna, a jej charakter sprzyjał miłej atmosferze podczas lekcji. Choć czasami brakowało jej cierpliwości do moich poczynań baletu klasycznego, więc szczypała na potęgę, co wcale mi nie przeszkadzało. Aby w zdecydowany sposób objaśnić jakiś element klasyczny, miała zwyczaj podciągania spódnicy do góry, ku uciesze wszystkich moich kolegów i mojej mogliśmy ją podglądać. Był to przyjemny czas, choć przyznam, że na tamtym etapie sam balet mnie nudził i pragnąłem jak najszybciej iść do domu i grać w piłkę nożną z moimi rówieśnikami z podwórka. Kolejne lata były trochę inne, bo co rok zmieniał się pedagog baletu naszej klasy chłopców. Ten brak stałego pedagoga nie działał dobrze. Zbyt duża rotacja powodowała bark oparcia i poczucia stałego pedagogicznego autorytetu. Moje wyniki były przeciętne, bo nie garnąłem się i nie byłem pilnym uczniem. Wręcz przeciwnie, lubiłem rozrabiać i dokuczać kolegom podczas zajęć i po lekcjach. Nadmiar energii był niestety ukierunkowany w niewłaściwym kierunku. Metamorfoza dokonała się za sprawą sportu. Kiedy mój starszy brat zaciągnął mnie do przystani kajakarskiej w Gdańsku klubu Stoczniowiec. Mój nadmiar energii w końcu znalazł upust, przez cztery lata uprawiałem wyczynowo kajakarstwo, równolegle uczęszczając do szkoły baletowej. Przyznam, że w klubie sportowej nauczyłem się dyscypliny i respektu wobec trenerów. Wynikiem było dwukrotne mistrzostwo Polski na podwójnym kajaku K2 z moim przyjacielem Wojtkiem Kreftem. Sport ukształtował moją siłę do walki, zrozumiałem, że przelany pot opłaca się i ma sens. Radość z sukcesu i medale przekonały mnie do dalszej edukacji w balecie. Choć droga w kolejnych klasach była bardzo ciężka, i dopiero w siódmej klasie baletu spotkałem właściwego pedagoga, który potrafił obudzić ducha tańca. Wspaniały pedagog, charyzmatyczny człowiek Profesor Henryk Giero był solistą Opery Narodowej w Warszawie. Sport i balet niestety nie szły w parze i musiałem skoncentrować się tylko na jednej dyscyplinie. Sztuka baletu była właściwym wyborem. W ósmej i dziewiątej klasie baletowej poświęciłem mnóstwo czasu, aby nadrobić zaległości w kierunku tańca klasycznego. Przyznam, że spędzałem każdą chwilę na sali baletowej, aby rozciągać twarde mięśnie i krótkie ścięgna, które ukształtował wyczynowy sport. Mirek Żukowski i Marek Andrzej Stasiewicz byli dla mnie przykładem i wzorem do naśladowania. Ci starsi koledzy brylowali na konkursach baletowych swoją techniką i interpretacją tańca klasycznego, stali się dla mnie inspiracją do jeszcze większego wysiłku. W trakcie edukacji ostatnich dwóch lat miałem możliwość wykazać się w choreografii kierownika baletu Opery Bałtyckiej Gustawa Klauznera, który stworzył duet do muzyki SBB Skrzeka. Duet okazał się trafieniem w dziesiątkę i mogłem wystąpić na gali baletowej konkursu baletowego w Gdańsku. Moją wspaniałą partnerką była Ilona Mazur. Dzięki kierownikowi baletu uwierzyłem we własne siły. W szkole nadal przygotowywałem się do dyplomu pod surowym okiem rosyjskich pedagogów Tamary Wasiliewny i p. Łowkiny.

A jak kształtowały się relacje między uczniami? Zważywszy przewagę dziewcząt, to chyba było miło?

Było super, moje koleżanki z klasy były i są pięknymi kobietami, a w tamtym czasie wspólna praca na sali baletowej sprzyjała kontaktom towarzyskim. Szczególnie na lekcjach partnerowania, które prowadził znakomity solista Opery Bałtyckiej Zygmunt Jasman, mogłem wykazać się siłą w podnoszeniach, bo kajakarstwo i treningi siłowe ukształtowały moją sprawność. Wspomnę też, że mogłem jako adept baletu pracować w Operze Bałtyckiej na pół etatu. Ta praktyka sceniczna przyczyniła się do mojego dalszego rozwoju – scena stała się moim domem i świątynią. Nagrodą za wspomniany przed chwilą konkurs baletowy był wyjazd do Berlina Wschodniego z siedmioma koleżankami w asyście dwóch opiekunek szkolnych. Czułem się jak basza w gronie moich piękności. Podróż była długa i wesoła w rytmie pędzącego pociągu, pod bacznym okiem nauczycielek…

Czy dostrzega Pan korelację pomiędzy atmosferą panującą w szkołach baletowych i artystycznych a stosunkami pracy?

Oczywiście, że nie, to zupełnie inne światy. Adept baletu musi się przestawić na inny tryb postrzegania siebie i otoczenia, w którym musi żyć i pracować. Nikt nie będzie pobłażliwy i nie będzie głaskać po głowie i stawiać ocen ze sprawowania. Codzienny trening na sali baletowej to obowiązek i repertuar bieżący określa zawsze twarde reguły gry. Za spóźnienia można wylecieć z pracy lub, jak kiedyś bywało, potrącona była dniówka. Szkoła baletowa to mały przedsionek do sceny i to stanowi wyjątkowość opery czy teatru dramatycznego, że uczeń bez doświadczenia musi się szybko przystosować, nie ma innego wyjścia. Choć w wielu przypadkach praktyka sceniczna pomaga w adaptacji, to jednak każdy z osobna musi poświęcić się sztuce i okiełznać słabości. Wytrwać w samodyscyplinie bez marudzenia, że tego się nie da zrobić. Szkoła przygotowuje ten grunt, ale nie gwarantuje, że będzie on stabilny i sprawiedliwy. Sztuka tańca wymaga wyrzeczeń. Nie można skupiać się na wątpliwościach, trzeba dbać o własny wizerunek, pamiętając o szybko przemijającym pięknie ciała.

Z jednej strony doznania absolutu w kontakcie z magią sztuki, z drugiej – twarda rzeczywistość. Scena nie jest dla słabych?

Proszę sobie wyobrazić rycerza w ciężkiej zbroi z mieczem, który chce przejść przez wysoki mur. Ile musi się namęczyć, aby tego dokonać. Wystarczy czasami pozbyć się tego całego rynsztunku, aby łatwo pokonać przeszkody. Sztuka wymaga ogołocenia, wyjścia poza twardą rzeczywistość.

Uważam, że przede wszystkim ważna jest kompetencja osób prowadzących zespoły baletu. Nikt nie może cierpieć wskutek niekompetencji innych. To jest moje stanowisko, którego będę bronić. Ilu straconych talentów umarło z przerażenia, ile niedoszłych gwiazd straciło swój blask przed olśnieniem. Nie sposób wyliczyć, czas pozostawia zawsze miejsce dla następców. Ale nigdy tych samych.

Jak sobie radzić w takich realiach? Jak Panu się to udało?

Nie chcę nikomu doradzać. To nie sposób na życie, to nie elementarz, w którym można odnaleźć prawidłową treść czy właściwy ciąg logicznego myślenia. Szacunek do samego siebie to istota sukcesu, warstwa nie do przebicia przez jakąkolwiek presję zewnętrzną. Może to droga właściwych wzorów, które trzeba rozwiązać. Wiemy przecież, że miejsca i ludzie przyciągają się nawzajem, ale decyzje musimy podjąć sami, czy chcemy tam pozostać, utrwalić obecność i postawić kroki w nieznane. Czy mi się udało? Chyba tak – dzięki cechom mojego charakteru, ludziom, którzy mieli na mnie wpływ. Z tego mogłem czerpać energię do kolejnych ról. Klucz do sukcesu może nie leży w tym, aby otworzyć skarbiec. Sam fakt poszukiwania kształtuje i daje siłę do kolejnego wyzwania, by stanąć przed widownią.

Co doradziłby Pan innym młodym adeptom sztuki baletowej i artystycznej?

Szanujcie autorytety, ale nie dajcie się tyranom sceny. Kochajcie sztukę, nie zapominając, kto stoi z wami w szeregu. Traktujcie swoją pracę jak modlitwę, która się powtarza jak mantra. W chwilach słabości nie wpuszczajcie do siebie byle kogo. Pamiętajcie o odpoczynku. Regenerujcie siły witalne w kontakcie z naturą. Korzystajcie z doświadczenia mistrzów, nigdy nie zapominając o sobie. Ucztujcie każde święto tańca, w którym możecie przebywać. Szukajcie nowych inspiracji, aby kształtować swoja duszę i serce. Kierujcie się zawsze miłością do tańca. On, choć boli, zawsze odda wam szczęściem.

Dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała PM. Wiśniewska