Prof. Krzysztof Lipka udzielił sporo wywiadów, które ukazały się na naszej stronie. Dziś sam bohater mówi szczerze o sobie i o swoich pasjach.
Od najwcześniejszych lat miałem do czynienia z książkami, a mniej więcej w wieku lat dziesięciu wiedziałem już, że będę pisać to, co rozumiałem wówczas przez literaturę. Nie ujmowałem tego oczywiście w sensie profesjonalnym. Przed dwunastym rokiem życia miałem już sporo napisanych wierszy (okropnych) i powieść, której składanie szybko na szczęście przerwałem; rzecz dotyczyła gajowego, który nie umiał złapać kłusownika, bo ukrywał flintę w drewnianej nodze. Pomiędzy dwunastym i czternastym rokiem życia napisałem ponad dwieście sonetów w stylu Petrarki (jak sądziłem), które bez względu na poziom stały się dla mnie warsztatem i ćwiczeniem form; wyśledzone w słownikach i przećwiczone miałem wszelkie poetyckie typy i schematy (jak ballada starofrancuska czy strofa alcejska). Ale teksty drukowane rozpoczynałem od prozy znacznie później. Byłem już po studiach muzykologicznych, kiedy opublikowałem swój pierwszy artykuł w Ruchu Muzycznym „Bach jako studium czasu, Beethoven jako studium przestrzeni”, temat, z którego z czasem rozwinąłem niemal całą moją doktrynę filozofii muzyki. Znacznie później zadebiutowałem jako prozaik w „Twórczości” wizjonersko-romantycznym opowiadaniem Wariacje z fletem osnutym na postaciach autentycznych, flecisty Françoisa Devienne’a i malarza Jacques-Louisa Davida. Obie te postacie występują także w mojej znacznie późniejszej powieści z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej Nóż na gardle.
Bardzo wcześnie określiłem sam dla siebie swój program ideowy i koncepcję całej twórczości; wiedziałem, że będę się zawsze posługiwać tradycyjnym językiem, czyli polszczyzną poprawną i klasyczną, raczej wykwintną (wcześnie wyrobiłem sobie estetyczne spojrzenie na świat), ale bez żadnych neologizmów i naleciałości, bez wulgaryzmów i slangu, a w treści będę szukał indywidualnych, uduchowionych interpretacji wątków realistycznych i symbolicznych. Lubię natomiast kolokwializmy, utarte zwroty, obiegowe przenośnie, nieraz ludowe naleciałości. Jednocześnie postanowiłem, że każda moja książka musi być inna, nie chciałem być XIX-wiecznym pisarzem, który opublikował dwadzieścia podobnych powieści. Przestrzegano mnie, że taka postawa będzie wprowadzać krytykę w błąd, ale to mnie nie przerażało, nie piszę dla krytyki. Sam zresztą się nieraz zajmowałem krytyką literacką, a na wykładach z historii kultury bogato uwzględniałem historię literatury europejskiej. Do własnej twórczości staram się jednak krytycznych instrumentów nie przykładać (dla jej dobra) .
Najważniejszym i bogatym w przemyślenia, a także w następstwa, wydarzeniem stało się dla mnie wydanie powieści Pensjonat Barataria (Unia C&S 1993), która wywołała żywą reakcję, szereg recenzji wybitnych znawców i krytyków (Zbigniew Bieńkowski napisał: „powieść niepodobna do żadnej innej w tym półwieczu”). A jednak nie mogłem przez dziesięć lat znaleźć wydawnictwa gotowego opublikować drugie wydanie i w ogóle ta powieść, o której usłyszałem potem, że dla młodego pokolenia stała się „kultowa” (błędne, choć utarte użycie terminu), nie przyniosła mi na rynku żadnej poważniejszej pozycji.
Co prawda nie bardzo się o to starałem. Nigdy nie polubiłem spotkań z czytelnikami czy wieczorów literackich. Gdyby nie niezwykle życzliwa i serdeczna pomoc Wydawnictwa Nowy Świat w osobie pana Kamila Witkowskiego, może i do dzisiaj niczego bym nie wydrukował. Nowy Świat miał mnie kilka lat pod opieką i wydał sześć ważnych dla mnie pozycji, obok drugiego wydania Pensjonatu Barataria tom opowiadań Technika własna, dwa tomy esejów, Miasta i klucze i Słyszalny krajobraz, tomik poetycki Kasztanów Dwadzieścia oraz w wersji elektronicznej Nóż na gardle).
Bez większego echa, mimo dobrych recenzji, przeszły moje wiersze. Dwoje moich nieżyjących już niestety przyjaciół-przyjaciół, Marta Tomaszewska i Krzysztof Boczkowski, mówiło mi to samo: „Ty masz znakomitą pozycję, bo jesteś doceniony, a nie popularny”. I muszę przyznać, że ten punkt widzenia do mnie przemówił, nigdy nie pragnąłem i bym nie pragnął żadnej popularności. A docenianym oczywiście być lubię.
Poezja ma w moim życiu szczególne miejsce. Sam uważam się bardziej za poetę niż za prozaika, choć prozy napisałem nieporównywalnie więcej i „sama mi idzie”, jak to się powiada, a wiersze albo łatwo i wtedy są do bani, albo ciężko i wówczas udaje mi się osiągnąć teksty, których postać mnie zadowala; a o to mi w zasadzie chodzi. Z poezją jest jednak sprawa trudna, głównie z jej oceną; sam myślę, że na świecie było kilku poetów i mnóstwo ludzi piszących całkiem niezłe nawet wiersze. Wśród tych kilku poetów pierwsze miejsce w moim sercu i umyśle zajmuje Rilke i jeżeli kiedyś mi powiedziano, że w wierszach czasem naśladuję Rilkego, to muszę przyznać, że nigdy w życiu nie usłyszałem większego komplementu i żadna inna ocena mnie tak nie ucieszyła. Ocena poezji jest o tyle też dla mnie trudna, że pisząc wiersze samemu, lubię zwykle tych poetów, z którymi odczuwam jakąś ukrytą więź pisarską, a obojętni są mi twórcy całkiem odmienni, nawet wielcy. Trudno mi się w tej dziedzinie zdobyć na obiektywizm, choć wiem, że powinienem.
Ale taż mam własną, niestandardową może, definicję poety, według której właśnie poezja i pisanie wierszy to nie to samo. Podaję ją tutaj cytując fragment własnej książki i wychodząc od cytatu Hegla: „Podanie definicji pierwiastka poetyckiego lub opis tego, co właściwie jest poetyckie, stanowi zadanie, przed którym cofali się niemal wszyscy, którzy pisali o poezji (Wykłady o estetyce t. III, s. 285). Trudno w tej sytuacji mieć ambicję podania owej poszukiwanej definicji, nawet bowiem gdyby leżała ona na wyciągnięcie ręki, powyższe zdanie Hegla każdego może skutecznie sparaliżować. Spróbujmy jednak pogląd o wszechobecności poezji w świecie otaczającym sformułować odwrotnie, że mianowicie: Poezja jest niezbywalnym elementem sposobu naszego patrzenia na rzeczywistość, jej postrzegania i interpretowania zawsze wówczas, gdy spoglądamy poważnie, patetycznie, metafizycznie, sakralnie, z zamiarem głębokiego wniknięcia w siebie lub transcendentalnego wyjścia poza siebie, czyli, gdy nasz ogląd zmierza do ekstremum możliwości w tym lub w tamtym kierunku, do wewnątrz lub na zewnątrz; ów poetycki pierwiastek jest zawsze tym, co porusza nasze wnętrze w punkcie najdalszego wychylenia oglądu w stosunku do potocznego centrum obserwacji” (Słyszalny krajobraz. Metafizyczne podłoże treści dzieła muzycznego, Warszawa 2009). Ten jest zatem poetą, kto nosi w sobie taki właśnie stosunek do rzeczywistości, a nie ten, kto pisze wiersze. Z tego wynika, że o wielu zmarłych bez twórczości poetach świat nie ma pojęcia; sam znałem takich co najmniej kilku.
Osobiście lubię tradycyjność wiersza, klasyczną tematykę, poezję intelektualną, lubię pastisze. Myślę, że moje spojrzenie na sztukę bardziej ukształtowała poezja niż proza, ponieważ prozę zawsze traktowałem jako zwyczajną mowę, a w poezji podziwiałem kunszt. W młodości najwięcej czasu poświęcałem literaturze francuskiej, prozie i poezji, Antologię Lisowskiego do dzisiaj cytuję z pamięci całymi stronicami. Z muzycznych powodów kochałem zawsze, i nadal, trubadurów i truwerów, szczególnie lubię, Machauta, Charlesa d’Orléans, Ronsarda, którego też trochę tłumaczyłem, lubię barok francuski (époque classique), Racine’a wolę od Moliera, Hugo od Chateaubrianda, Vrelaine’a od Rimbauda, bardzo lubię Valéry’ego i Saint-John Perse’a; próbowałem pisać w manierze tych wszystkich autorów, mając oczywiście na myśli stronę formalną i po polsku. Ale prawdziwy wpływ na moją poezję wywarli Niemcy, Kleist, Hölderlin, Geogre i przede wszystkim Rilke (nie myślę, że dorównuję tym mistrzom) i Rosjanie, Błok, Puszkin, Majakowski. W polskiej poezji mam oczywiście swoich ulubieńców, Kochanowskiego, Norwida, Tuwima, Broniewskiego, a jednak moim ukochanym arcydziełem zawsze będą Sonety krymskie, które uważam za szczyt światowej literatury w tej formie (obok oczywiście osiągnięć zachodnich).
Zaczytywałem się jednak zawsze prozą, którą pochłaniałem w nieprawdopodobnych ilościach; moje notatki z czasów szkoły średniej dobijają do ponad sześćdziesięciu tomów rocznie. Poznałem większość literatury europejskiej przed szesnastym rokiem życia i w tym wieku przeczytałem Prousta, co stało się dla mnie nieszczęściem. Po tym arcydziele długo nic już mi się nie podobało, wszystkich zestawiałem z Proustem i nikt do niego w moich oczach nie dorastał. Jeden Rilke zawsze do kasował (Malte!). Po kilku dopiero latach wpadłem na trop szeregu wysmakowanych lektur, które mi przywróciły równowagę (Radiguet, Allain-Fournier), na szczęście jeszcze później przyszedł Dostojewski, którego dzisiaj uważam za najbliższego mi duchowo pisarza świata, Lesama-Lima i wreszcie Musil, Broch i Doderer, w którym wyżywają się wszystkie swoje skłonności do najbardziej wyrafinowanych literackich smaczków. Moje ukochane arcydzieła XX wieku to oczywiście Proust, Józef i jego bracia Manna i Gra szklanych paciorków Hessego, który w ogóle mocno rządzi moim życiem. Od bardzo wielu już lat czytuję jednak najwięcej filozofii czy innych książek naukowych lub popularno-naukowych (fizyka, astronomia) i muszę przyznać, że powieści raczej mnie już nudzą (chyba że sam napiszę). Za literaturą współczesną w ogóle nie przepadam, choć zdarzają się książki, które potrząsną moim wnętrzem. Niestety nie jestem w tej dziedzinie na bieżąco.
Wracając do tego, co sam piszę, to chcę powiedzieć parę słów właśnie o powieściach. Pensjonat Baratarię uważałem w czasie jej pisania za książkę nieco autobiograficzną, bo obok przetworzonych wątków fabularnych z mojego życia zawiera ona przede wszystkim jakby intelektualną esencję problematyki, która zajmowała mnie w latach osiemdziesiątych XX wieku. Oczywiście tematy te są mocno przetworzone i poddane pewnej karykaturyzacji, ale jednak zawierają wątki, które mnie w tym okresie nurtowały. Uważam tę powieść za pierwszą z trzech niezależnych opowieści o moim życiu. Cofając się, w końcu lat siedemdziesiątych napisałem powieść, która opowiada analogicznie o wybranych i przetworzonych epizodach z mojego życia i problemach intelektualnych w pierwszej połowie tego dziesięciolecia, Obce światła i wreszcie, dalej się cofając – tu dochodzą do sprawy najważniejszej – pojawił się tekst, który przez wiele lat nazywałem „trzecią powieścią”, a dzisiaj nosi tytuł Okna na zachód. To jest książka, która opowiada o moim dzieciństwie i dojrzewaniu w Łodzi do końca lat sześćdziesiątych.
Cokolwiek napisałem i napiszę jeszcze, Okna na zachód bez wątpienia pozostaną dla mnie tekstem wyjątkowym z kilku względów. Po pierwsze, pisałem tę powieść przez czterdzieści lat, a pierwsze szkice i niewielkie fragmenty są jeszcze wcześniejsze, z tego względu całość tekstu ukazuje ewolucję mojego sposobu myślenia i przeobrażeń języka, czego od początku celowo nie zmieniałem, wiedząc, że będę tę książkę pisać całe życie i świadomie zostawię ślady postepu; ten rys wydaje mi się ciekawy i dobrze w książce zachowany. Przemiany formalne płyną więc wraz z moim życiem i treścią utworu. Po drugie, ta powieść jest obudowana szeregiem innych, niezależnych tekstów; mam wspomnienia ciotki mojego ojca, pamiętnik ojca, opowiadania ojca, mam własne dzienniki z tamtych lat i późniejsze, kilka własnych opowiadań podejmujących i rozbudowujących drobne epizody z tej powieści. Jednym słowem Obce światła wraz z tymi niezależnymi dodatkami stanowią swego rodzaju literacki ewenement. Po trzecie wreszcie, jest to powieść bardzo odważna obyczajowo i otwarcie opowiadająca o osobistych i intymnych sprawach (ukłon w stronę dzisiejszej mody, a sięgający czterdzieści lat wstecz).
Obecnie, już na emeryturze, zabrałem się za publikację moich niewydanych tomów. Ukazało się około dwudziestu moich książek, a niewydanych mam drugie tyle lub więcej. Wydawnictwo Manufaktura Słów łaskawie zgodziło się mi w tym dopomóc; rozpoczęliśmy publikacje w tempie po dwie książki rocznie, w tym pierwsza ma być poważniejsza, druga lżejsza, wszystkie w tej samej szacie graficznej autorstwa Adama Guta. Do tej pory wydawnictwo wypuściło nowelę Statek szaleńców. Dziennik pokładowy; Mamuśki. Powieść erotyczna, ale nie pornos; Świętość i brzmienie. Muzyka w Biblii; w druku Nóż na gardle, powieść publikowana tylko fragmentarycznie. W najbliższym czasie mam zamiar wydać Filozofię seksu w XXI wieku oraz dwie wspominane powieści, Obce światła i Okna na Zachód.
Od wielu już lat moje pisarstwo zmierza głównie w kierunku eseju, na co zanosiło się od mojego pierwszego artkułu o Bachu i Beethovenie. Całe życie pisałem i publikowałem eseje w pismach muzycznych i innych, głównie w Canorze, w Kontekstach, w Kwartalniku Filmowym, w Tygodniku Powszechnym itp. Wygłaszałem referaty drukowane w tomach posesyjnych najrozmaitszych konferencji naukowych. To jest najbogatszy dział mojej twórczości i chcę teraz wszystkie rozproszone teksty zebrać w tomach tematycznych, dodając nowe, wciąż powstające. Piszę także dalej powieści, które traktuję jako najlepszą dla siebie samego rozrywkę; muszę przyznać, że w trakcie pisania nic nie sprawia mi takiej radości, jak wymyślanie głupstw.
Mam także do wydania kilka tomików wierszy, które zaniedbałem, tom baśni dla dzieci, tomik dramatów, dwa tomy opowiadań, kilkanaście tomów dzienników i kilka książek poważniejszych, eseistyczno-filozoficznych, które są naszkicowane w zarysie. Oby starczyło mi czasu!
Powiadają, że pisanie dla siebie, pisanie nie dla zaobku, nieumiejętność porzucenia pisania to typowe przejawy grafomanii. Otóż śmieję się z tego typu ludowych mądrości, wygłaszanych głównie przez zawistnych. Zawsze pisałem dla siebie, dla przyjemności, przeważnie za darmo, nie umiałem bez tego żyć i takie życie uważałem za najwspanialsze. Teraz z równą przyjemnością dopłacam do każdej swojej wydanej książki i ogromnie cieszę się, że wyszła.
Pisałem i napisałem w życiu bardzo dużo i mam zamiar więcej. Przez to nie zostałem w zasadzie specjalistą od niczego i dzisiaj się z tego cieszę. Długi czas moi koledzy, wybitni specjaliści w rozmaitych dziedzinach, patrzyli na mnie z góry. Pisarze powiadali o mnie, że to muzykolog, muzykolodzy, że literat, historycy sztuki, że esteta, filozofowie, że eseista.
Bo to prawda!
Kocham świat i wszystko mnie interesuje. Mam dzisiaj za sobą życie poświęcone poznawaniu wszystkiego, co najpiękniejsze i wszystkiego, co najwspanialszego stworzył i najmądrzejszego napisał człowiek. Interesuje mnie wiedza ze wszelkich dziedzin, nie tylko w zakresie sztuce czy kultury. Śmiało mogę powiedzieć, bez fałszywej skromności, że mam ogromny i rozległy dorobek, że wykładałem różne dziedziny wiedzy, że prowadzę cykle wykładów z filozofii i historii kultury, bo we wszystkim poruszam się w miarę swobodnie. Z politowaniem spoglądam na kolegów specjalistów, którzy dorobili się jednej czy dwóch książek, czytanych przez innych specjalistów z małych kółek intelektualnej samopomocy. Nie żałuję swoich wyborów i swojego życia, tak barwnego i urozmaiconego, że starczyłoby go na szereg następnych powieści.
Krzysztof Lipka
Foto Krystian Lupa