Prof. Krzysztof Lipka, naukowiec, wykładowca akademicki, autor kilkudziesięciu książek, redaktor radiowy, w wywiadzie prezentuje swoje spojrzenie na istotę muzyki.
- Wydał Pan kilkadziesiąt książek zarówno traktujących o muzyce, sztuce, jak i beletrystycznych. Jedna z nich, która dotyczy kultury, „Entropia kultury. Sztuka w ponowoczesnej pułapce”, Warszawa 2013, stawia dosyć niepojącą tezę zawartą w tytule. Czy współczesność nie sprzyja sztuce – co można z tym zrobić? Czy w ogóle coś się da?
Myślę, że ta teza jest bardzo pocieszająca! Entropia to przecież tylko powolne zanikanie drobnych cząstek potencjału, podczas gdy obecnie obserwujemy systematyczny rozpad jego trzonu. Tu odsyłam do 10 punktów z poprzedniej rozmowy. Pisząc tamtą książkę nie miałem jeszcze tak precyzyjnego wglądu i diagnozy obecnego stanu cywilizacji, teraz bym się już nie wychylał z entropią, raczej użyłbym zdecydowanie silniejszych sformułowań. Natomiast pułapka jest dalej aktualna. Nie wierzę w koniec sztuki, widzę tylko jej okropne schamienie. Sztuka wpadła w pułapkę rzekomej postnowoczesności, ale wydaje mi się, że może się jeszcze z niej wygrzebać. Oczywiście w zakresie teorii, bo w to że cały świat się wygrzebie, absolutnie już nie wierzę.
Muszę natomiast sprostować Pani rachunek co do moich książek. Kilkadziesiąt ich istnieje wirtualnie, realnie na razie około dwudziestu, dawno przestałem liczyć. W tym tylko cztery, wydane przez UMFC, są poświęcone filozofii sztuki, w większości muzyki, ale nie tylko (dwie pierwsze w całości), do czego trzeba doliczyć Słyszalny krajobraz, czyli tom eseistyczny o muzyce i literaturze. Reszta to beletrystyka, która w znacznej mierze także obraca się wokół problemów sztuki, ale jednak nie jest to poważne pisanie o sztuce. Teraz dopiero, o ile dożyję, mam zamiar w ciągu dziesięciu lat wydać dwadzieścia następnych książek, które w mniejszym lub większym stopniu już istnieją, ale wymagają dopracowania i uzupełnienia. Dwie książki rocznie, to jest zadanie, z którym sobie radzę nie zmieniając trybu życia. Plan jest taki, że pierwszy z dwóch rocznych tomów ma być poważniejszy, drugi lżejszy. Co innego, że pracę mi utrudnia codzienne niemal budzenie się z nowym pomysłem, w związku z czym nie przestaję wciąż zaczynać nowych tekstów. Niestety jestem taki, co to „dopełnienie go boli, on rozpoczynać woli” (cytuję z pamięci, więc pewnie interpunkcja nie taka).
- Stworzył Pan swoją własną teorię muzyki, wyłożył w kilku poświęconych jej książkach. Czy podzieliłby się Pan Profesor najważniejszymi z założeń?
To nie jest teoria, tylko filozofia. Teoria muzyki jest gotowa i od paru wieków nie bardzo się już zmienia, bo całościowo do muzyki współczesnej dostosować się nie umie, i słusznie. Moja filozofia muzyki w dużej mierze jest także własną filozofią sztuki, co znalazło wyraz w ostatnim z czterech wspominanych tomów, Abstrakcja i przestrzeń. Szkic o ekspansji myśli i sztuki. W kilku miejscach już mówiłem o mojej koncepcji, tutaj mogę tylko w paru punktach powiedzieć, czym się ona ogólnie zajmuje.
Przede wszystkim intryguje mnie problem treści w muzyce autonomicznej, czyli czystej (kwartet smyczkowy, sonata fortepianowa). Treść tę należałoby, wbrew kilkusetletnim unikom, jakoś wskazać i określić. To się dotąd nikomu nie udało, nie sądzę, żebym i ja temu podołał, ale daję pewien ogólny przegląd możliwości i własną postawę. To koncepcja treści w liczbie mnogiej, czyli towarzyszących i treści w liczbie pojedynczej, czyli istotowej, duchowej (tom 1, Utopia urzeczywistniona).
Treści w liczbie mnogiej, czyli tak zwane treści towarzyszące, nie stanowią głównej zwartości treściowej muzyki, dla przykładu można wymienić treści literackie, które są dołączonym testem (w pieśni, kantacie czy operze) czy pojawiają się w postaci dodanego programu (w poematach symfonicznych); treści formopochodne, czyli wszystko, co muzyka przekazuje nam na temat własnej budowy; treści historyczne, czyli te cechy muzyki, które wskazują nam etap naszej historii, na którym dany utwór powstał i tak dalej, jeszcze inne. Muzyka czysta jest sztuką autoteliczną, czyli taką, które opowiada w zasadzie tylko o samej sobie. Treści w liczbie mnogiej to te treści, które (oprócz treści literackich) opowiadają o pewnych cechach zawartych w samej tkance dźwiękowej. Wszystko to zatem nie należy do warstwy głębokiej treści dzieła, którą Nicolai Hartmann (i nie on jeden) słusznie określił jako metafizyczną. O obecności tej głębokiej treści informuje nas przede wszystkim własne wzruszenie. Jest rzeczą niezwykle dziwną, że muzyka autonomiczna, największa abstrakcja, jaką człowiek wymyślił i stworzył, jednocześnie najbardziej nas wzrusza. Czy obraz abstrakcyjny, na przykład przedstawiający trójkąty o koła, może wzruszać? Dlaczego więc muzyka zbudowana z oderwanych od rzeczywistości brzmień tak potężnie nami wstrząsa? Przecież to abstrakcja podobna trójkątom i kołom! Otóż właśnie nie, niepodobna i o tym zaświadcza nasze wzruszenie. Musi być zatem w muzyce jakaś treść silnie słuchaczy poruszająca.
Co to może być za treść? W pieśni czy w operze wzrusza nas treść literacka, ale co może wzruszać w muzyce autonomicznej? Czy może nas wzruszać fakt, że dana partia została napisana na wiolę da gamba (treść historyczna) albo że niespodziewanie pojawił się nadprogramowo temat trzeci (treść formopochodna)? Tego typu informacje nas nie wzruszają! Wżyciu wzruszają nas w zasadzie tylko treści etyczne, co oczywiście najlepiej się dostrzega w egzystencji powszedniej. Piękno zachwyca, dobro (czy jego brak) wzrusza. Zatem w głębokiej metafizycznej treści dzieła muzycznego, niewyrażalnej słowami, powinny być zawarte jakieś niejasne dla nas pierwiastki etyczne. Można znaleźć na ten temat nawet pewne dowody w poglądach różnych filozofów (na przykład u Schopenhauera), ale są to raczej dowody „poszlakowe”, które trzeba by odpowiednio zinterpretować, a przecież nie idzie o wymyślną interpretację, tylko o prawdę. Tak czy inaczej w głębokiej warstwie dzieła muzycznego musi się kryć jakaś niejasna, wstrząsająca nami treść, której nie umiemy na razie precyzyjnie określić, to treść metafizyczna, treść w przeciwieństwie do poprzednich treści w liczbie mnogiej, treść zasadnicza, w liczbie pojedynczej. Tyle w największym skrócie mogę powiedzieć o własnym rozumieniu głębokiej treści dzieła muzycznego.
- Muzyką jest krzyk. Muzyką jest cisza, zgodnie z teorią muzyki. Krzyk człowieka pierwotnego stał się dla muzyki tym, czym wielki wybuch, czyli prapoczątek wszechrzeczy i naszego świata, który znamy. Krzyk ma też swą moc terapeutyczną, podobnie przecież jak muzyka, ta, którą znamy.
Koncepcja rozwoju muzyki w całych jej dziejach „w porządku geometrycznym dowiedziona”, która ma pokazać, że muzyka rozwija się wychodząc od punktu (prakrzyk), opanowuje dalsze geometryczne elementy w kolejnych epokach, linię, płaszczyznę, czas (barok), przestrzeń (klasycyzm), by wreszcie w XX wieku, po wyczerpaniu porządku geometrycznego porywać się na opanowanie wszystkich dosłownie dziedzin (nawet cisza okazuje się muzyką, Cage).
Muzyka rozpoczyna się od mitycznego prakrzyku, jaki wydał z siebie człowiek pierwotny, kiedy odczuł wewnętrznie odrębność własnej świadomości; wówczas instynktownie pojął, że stanowi osobną jednostkę oddzieloną od reszty świata. Ten krzyk, przerażenia i zachwytu, symbolicznie uznaję za pierwszy dźwięk wydany przez człowieka, dźwięk zawieszony w całkowicie nierozpoznawalnej i jednostajnej przestrzeni i takimż czasie. Z tego prakrzyku wyłoniła się w ciągu następnych tysięcy lat mowa i śpiew. Dzisiaj, kiedy „wszystko może być muzyką”, ten krzyk mamy prawo uznać także za pierwszy dźwięk muzyczny. Kiedy do tego pierwotnego dźwięku dołącza się następny, choćby przez powtórzenie go, dwa punkty wyznaczają już linię, wciąż zawieszoną w przestrzeni, czyli zaczątek melodii. Kiedy dołącza do niej druga melodia, choćby w postaci podziału na głos męski i żeński, muzyka zdobywa płaszczyznę (na której potem będzie notowana). To się wydarzyło już w średniowieczu i koncepcja wielogłosowości (polifonii), niezwykle w swych dziejach fascynująca, osiągnie szczyt dopiero w baroku. Ale występowanie dwóch linii jednocześnie stwarza problem dostosowania rytmicznego, a więc uruchomiony zostaje czas. Przekształcenia głosów względem siebie dają tak niebywałe możliwości, że dopiero w baroku zostaje osiągnięta pełnia polifonii, czyli możliwości wykorzystania w muzyce czasu (Bach). W klasycyzmie zostaje odkryte świadome wykorzystanie przestrzeni w tkance dzieła muzycznego, dzięki temu że pojawia się koncepcja stopliwości brzmienia licznych instrumentów w miejsce czasowych komplikacji współbrzmienia wielu linii melodycznych. Dochodzi do głosu siła brzmienia muzyki ogarniającej duże przestrzenie (Beethoven). Tu się w zasadzie wyczerpuje porządek geometryczny, jeszcze w romantyzmie zostaje przez muzykę podbita przestrzeń wewnętrzna człowieka, intymna przestrzeń duszy artysty, czyli muzyka zwrócą się do wewnątrz, do przestrzeni duchowej.
- A jak postrzega Pan rozwój muzyki w XX wieku? Progres czy regres?
W XX wieku muzyka staje wobec braku dalszych czynników, które może ogarniać, włączać obręb własnego terytorium, stąd się pojawia nieco nerwowe poszukiwane nowego gruntu, czyli swoisty zamęt, profuzja eksperymentów i powstawanie coraz to nowych kierunków. Obecnie można liczyć na to, że elektronika wprowadzi nieco nowego, bardziej ścisłego ładu; w związku ze znaną zasadą przemienności stylów w kulturze po epoce rozwichrzenia przydałaby się nam odmiana nowego klasycyzmu. Muzyka zainteresowana etyką staje się obecnie drogowskazem ku lepszej przyszłości sztuki i człowieka (tom 2, Pejzaż nadziei). Związki muzyki z etyką, bardzo ważne, są zaniedbane, u mnie zostały rozrzucone po wielu książkach, bo etyka wiąże się ze wszystkim.
- Poszukiwania w sztuce bywają kontrowersyjne, obrazoburcze, niekiedy po prostu niezrozumiałe, co to w ogóle ma wspólnego ze sztuką. W muzyce to choćby nagrania dźwięków z natury czy odgłosów cywilizacji. To jeszcze muzyka? Czy po prostu dźwięki i odgłosy?
Muzyka w XX wieku poszukuje nieco na oślep wszystkiego, co można by zaanektować i włączyć w zakres rozszerzonych środków wyrazu. To jest ogromny temat, który warto by było opracować w postaci osobnej książki (ja już nie zdążę, bo mam inne plany) i pokazać wszystko, co, jak i dlaczego muzyka włączyła w naszych czasach w swoją domenę. Na przykład: ćwierćtony, klastery (uderzane pełną dłonią na klawiaturze), dźwięki spoza instrumentów tradycyjnych („łamanie krzeseł”), czyli muzyka konkretna, dźwięki przyrody i uliczne odgłosy, dźwięki elektroniczne, teatr muzyczny, nawet ciszę (Cage). Inne z kolei czynniki są przez muzykę odrzucone, jak tradycyjnie brzmiąca melodia, czytelność strukturalna, płynna faktura czy piękno. Ale muzyka poszukuje także kontaktów z innymi dziedzinami w coraz szerszym stopniu, z medycyną, z astronomią, z matematyką, z innymi sztukami etc. Wszystko to chciałaby pochłonąć, przynajmniej fragmentarycznie i dołączyć do własnych operacyjnych narzędzi. Sądzę, że muzyka dąży obecnie także do coraz silniejszych związków z etyką, w dobrym i złym sensie; muzyka poważna, autonomiczna poszukuje sposobów wyrażenia wzmożonej ekspresji obecnej epoki, a muzyka popularna w znacznym stopniu idzie w kierunku włączenia negatywnych treści subkulturowych. Jestem zdania, że muzyka potrzebuje wzmocnienia więzi z etyką, by pogłębić swój charakter azylu dla zagonionej i cywilizacyjnie pogubionej rzeczywistości. Kultura pędzi przed siebie nie mogąc nadążyć za rozpędzoną cywilizacją; jednym słowem kultura, sztuka, tak jak i wszystko inne, wymyka się nam z rąk, nie jesteśmy w stanie panować nad jej rozwojem, ale możemy wybrać jako drogowskaz ten element kultury, który nam gwarantuje dobry, pożądany kierunek dalszego rozwoju; jest nim bez wątpienia muzyka poważna, odporna na wchłanianie treści semantycznych, a w dzisiejszej sztuce treści semantyczne są zazwyczaj przesiąknięte złem. Tylko sztuka abstrakcyjna, jak muzyka poważna, jest odporna na treści złe, cywilizacyjnie negatywne. Jeżeli w muzyce zawarte jest dobro, a samo istnienie muzyki poważnej jest dobrem (choć nie umiemy wciąż o tym mas przekonać), to właśnie ona powinna służyć nam za wzór dalszego artystycznego (i nie tylko) działania, tylko ona daje chwile wytchnienia i napełnia nas dobrą energią.
- Czyli muzyka wówczas jest prawdziwą muzyką, gdy sięga poziomu abstrakcji, gdy jest bytem samym w sobie? Niezwiązanym z bytem rzeczywistym i jego uwarunkowaniami dźwiękowymi? Brzmienie treści wyższych uwarunkowane przestrzennie? To nie jest łatwe do pojęcia i rozumowego ogarnięcia dla kogoś, kto nie zajmuje się zawodowo muzyką i filozofią muzyki.
Abstrakcja muzyki i jej związki z przestrzenią, w każdym rozumieniu. Muzyka, największa z abstrakcji, które stworzył człowiek, łączy się z najwyższą abstrakcją rzeczywistą (fizyczną), z przestrzenią, by dowieść swojej potęgi w dziejach świata i pokierować dalszymi krokami człowieka.
Wiem, że brzmi to w sposób nieco napuszony czy pompatyczny, ale – o czym już mówiłem – nie należy się bać wielkich słów, kiedy idzie o wielkie sprawy. Nie ma ważniejszych i bardziej wartych zachodów i nakładów spraw od wychowania społeczeństwa. Tymczasem wraz z rozwojem cywilizacji wychowanie powszechne nie tylko się współmiernie nie rozwija, lecz wręcz upada. Ten upadek można spokojnie obserwować, ale tylko do pewnego momentu. Obecnie wszelkie granice zostały przekroczone i trzeba bić na alarm.
- Ludzi od zawsze fascynowało pokonywanie przestrzeni – rozumem, wyobraźnią, podobnie jak podróże w czasie, te przestrzenne peregrynacje kuszą, czego wyrazem są choćby zwykłe podróże – jako chęć ogarnięcia przestrzeni, oswojenia jej. Przestrzeń fascynuje też twórców kultury.
Co do przestrzeni to jest ona wciąż nie wyeksplorowanym w pełni „żywiołem”. W drugiej połowie poprzedniego stulecia zajęto się przestrzenią szczególnie, w sensie kulturowym i antropologicznym, oczywiście nie tylko, lecz nas interesuje znaczenie przestrzeni dla kultury. Mnie przestrzeń zainteresowała do strony swej współpracy z poszczególnymi sztukami i ostatni, czwarty tom moich dociekań z filozofii sztuki (Abstrakcja i przestrzeń) dotyczy właśnie roli, jaką przestrzeń gra we wszystkich po kolei sztukach, poza literaturą i filmem, bo na ten temat wiele już pisano. Ale porównanie roli przestrzeni w malarstwie i w rzeźbie z jej rolą w muzyce, doprowadziło mnie do szeregu nowych, jak sądzę, wniosków i refleksji, a dla mnie ta właśnie praca była najciekawszym pisarskim doświadczeniem i drogą do licznych zaskakujących spostrzeżeń w zakresie sztuki abstrakcyjnej. Jestem przekonany, że rozwój sztuk plastycznych w następnych stuleciach, rozwój rzeczywiście twórczy i odkrywczy, może odbywać się już chyba tylko pod znakiem ścisłej współpracy z przestrzenią.
- Muzyka przestrzeni. Przestrzeń muzyki. A ludzie i tak wolą cywilizację obrazkową. Da się to jakoś pogodzić czy epoka cywilizacji obrazkowej oznacza bezpowrotną utratę duchowości w kulturze współczesnej?…
Moje zainteresowanie muzyką i przestrzenią jest właśnie także swoistym przeciwstawieniem się cywilizacji obrazkowej, czyli wszelkiej łatwiźnie, którą się osiąga w sposób oczywisty w sztukach plastycznych. Ani muzyka, ani wzmożona przestrzenność w sztuce nie sprzyja rozwojowi bezmyślnego chwytania obrazu jednym okiem. Przeciwnie, wszystko, o czym piszę, zmierza do pogłębienia myśli w sztukach wizualnych. Tu leży niestety najgorszy problem współczesnej estetyki i sztuk wizualnych, że nastąpiła tragiczna ucieczka od myślenia w obrazie, należy bezapelacyjnie wrócić do sztuki wizualnej, która zmusza do zgłębiania treści, podtekstów, skojarzeń, powiązań itp., zmusza do refleksji i kontemplacji. Dzisiejszy świat uważa, że informacja rozwija człowieka, ale nie bierze tego pod uwagę, że nadmiar informacji tylko i wyłącznie przeszkadza i ogłupia. Nigdy nie dosyć przypominania, że rozwój duchowy człowieka następuje nie dzięki informacji, a wyłącznie dzięki refleksji. Dopiero informacja poddana przemyśleniu nas rozwija, ale dwieście informacji dziennie rozwój tylko uniemożliwia.
- Porusza się Pan Profesor w sferze trudnej do ogarnięcia zwykłemu człowiekowi, nawet wykształconemu, oczytanemu, ale jednak mocno tkwiącemu w realiach cywilizacji współczesnej. Pan Profesor wydaje się być z innego świata… Niedostępnego ogółowi.
Jak z powyższego widać, zajmuje mnie głównie ontologia dzieła muzycznego i związki muzyki z etyką, a więc tematyka nie tylko trudna, ale niejasna i nastręczająca od dawna wiele kłopotów. Stąd też całość mojej doktryny jest ogromnie idealistyczna i metafizyczna, ale cóż, sam taki jestem i tak myślę (choć zdarza się, że się z własnymi myślami nie zgadzam). Nie zgadzam się przede wszystkim z całą niemal estetyką muzyki Ingardena, napisałem na ten temat książkę, ale nie może się ona doczekać publikacji, bo u nas Ingarden jest nietykalny. W moim myśleniu o muzyce są wpływy Platona, Leibniza, Hegla, Schopenhauera, Nicolaia Hartmanna i Ernsta Blocha. Ci wszyscy filozofowie traktują muzykę jako zjawisko o głębokim metafizycznym znaczeniu, lecz, podobnie jak w wypadku Schopenhauera, ich wypowiedzi nie zostały poparte odpowiednio mocnymi dowodami, to natomiast zapewne w ogóle nie jest możliwe, bo muzyka jest niezwykle płynną substancją, dosłownie i przenośnie, w jej rozważaniu nie da się ominąć ani idealizmu, ani metafizyki, refleksja tego rodzaju wymaga sporej dozy intuicji, a ta z kolei, jak wiadomo, sama jest niejasna i zawodna.
Rzecz w tym, że ludzkość wciąż nie rozumie swojej drogi, a może nawet rozumie ją coraz mniej. Skupienie na sztuce nie jako na fajerwerkach przyjemności i zabawy, ale jako na materii do refleksji, zgłębiania siebie, swoich korzeni, swych związków z Transcendencją, swoich wartości i celów, jest podstawowym zadaniem człowieka, ponieważ wszelkie inne drogi już się nie sprawdziły. Lub nawet są już zaprzepaszczone.
Żeby powstała pełna wersja filozofii muzyki, należałoby przeczytać pod tym kątem wszystkie dzieła filozoficzne, nie tylko te, o których wiadomo, że jest tam cokolwiek o muzyce, ale dosłownie wszystkie, bo niemal w każdej filozoficznej książce są myśli tego rodzaju, że można by je do filozofii muzyki zaadaptować. To jest jednak robota dla sztabu ludzi, a więc „melodia przyszłości”.
- „Muzyka poważna, autonomiczna, stanowi sztukę nieskazitelną, która nie jest, jak już niemal wszystko w naszej kulturze, dotknięta brzydotą i złem. Muzyka poważna pozostaje ostatnim azylem wrażliwości, kontemplacji, poszukiwań w głębi siebie, międzyludzkiego zrozumienia i współdziałania, intelektualnej spekulacji i abstrakcji, czystego piękna. Nawet jeżeli i ona wchłonęła nieco nerwowości i psychozy naszych czasów, to jednak zawsze niejasność jej treści chroni ją przed złem przybierającym konkretne, toksyczne oblicze. Rozważenie statusu owej niejasności treści dzieła muzycznego, pewnej ulotnej esencji zawartej w tkance czystej kompozycji muzycznej, czyli pytanie o treść muzyczną, jest pytaniem natury ontologicznej. Kiedy je stawiamy, natrafiamy na przeszkody informujące nas o metafizycznym charakterze naszych poszukiwań” – to Pana słowa z dzieła Utopia urzeczywistniona: metafizyczne podłoże treści dzieła muzycznego. Czy zachowanie owej nieskazitelności jest w ogóle możliwe w naszych zwariowanych czasach, gdzie walka szczurów i realia cywilizacji obrazkowej przesłaniają wszystko niemal? Czy ludzka dusza skazana jest na pożarcie czy jest dla niej nadzieja?…
Tak, świetnie wybrała Pani kluczowy cytat z moich myśli. Zawiera on w skrócie kredo mojego idealizmu muzycznego.
Ale na ostatnie pytanie coraz mniej mam możliwości i nawet chęci odpowiadać. Ten wyścig szczurów to coś obrzydliwego, człowiek sam siebie w tym sformułowaniu oskarża i poniża. Ale to już nawet nie są groźne szczury, to wyścig jakichś pijanych białych myszek, które sobie tylko wyobrażają, że są szczurami.
A ludzka dusza? Pożreć ją? W jej obecnym stanie, wypaczonym i skarlałym, chyba nawet szczury by jej pożreć nie chciały! Jeżeli dusza ludzkości nie została jeszcze całkowicie unicestwiona, to na pewno jest już stracona w sensie eschatologicznym.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska