Prof. Krzysztof Lipka, filozof, muzykolog, etyk, pisarz, wykładowca. Tym razem prezentujemy najnowsze opowiadanie Profesora, które może stanowić przyczynek do głębszej refleksji nad istotą zmian i obliczem współczesnego świata, pod tytułem:
Tak po prostu…
Jeden z zaprzyjaźnionych adiunktów znanej uczelni opowiedział mi o eksperymencie, któremu poddał grupę swoich studentów. Nie był to pierwszy rok studiów. Polecił im pozostawić w sali wykładowej telefony i komputery, po czym zabrał ich ze sobą o kilka sal dalej do instytutowej biblioteki. I tam zaproponował, by poszukali wiadomości w zgromadzonych w czytelni encyklopediach i słownikach, zamiast, jak co dzień, czerpać informacje wyłącznie z komputerów i telefonów.
Studenci zabrali się do zadania niezbyt chętnie, z wyraźnym rozczarowaniem. Powyciągali z półek różne tomy i zaczęli je wertować według podanych przez adiunkta nieznanych im pojęć do sprawdzenia, by odszukać ich sens. Szło to opornie, ale starali się rzetelnie na pozór wertować wybrane tomy. Ten, kto otrzymał hasło „politeja” wziął do ręki tom z literą „p”, ten, co miał wyjaśnić pojęcie „hagiografia”, wybrał tom z hasłami na literę „h”, a studentka zobowiązana do wysupłania znaczenia „topologii” zabrała się za tom pod literą „t”. Z pozoru wszystko szło normalnym trybem. Ale kiedy po upływie pięciu minut nikt z kilkunastoosobowej grupy nie był gotów przedstawić znaczenia żadnego hasła, adiunkt zainteresował się pracą studentów i zaczął im zaglądać przez ramię.
I teraz wyszła na jaw rzecz dziwna. Żaden z wziętych do pracy tomów nie był otwarty na właściwej stronie. Adiunkt, zaskoczony tym faktem, zaczął podopiecznych przepytywać, czy leksykony aż tak ich zainteresowały, bo mało z nimi mieli dotąd do czynienia, czy może pochłonęły ich jakieś inne ciekawsze kwestie, że nie trzymają się wytyczonych zadań. Ależ skąd! Okazało się, że nie potrafią wyszukać w wybranym tomie otrzymanego do wyjaśnienia terminu. Dlaczego? Przecież wzięli z półek odpowiednie, te właśnie tomy, które zawierały wyznaczone im hasła! Tak, ale nie mogą sobie dać rady z kolejnością dalszych liter. „Politeja” zaczyna się na „p”, „hagiografia” na „h” a „topologia” na „t”, ale co z dalszymi literami? Słownik nie mówi, jak je odnaleźć! Brak pomocy, brak instrukcji!
Jak to jak, dziwi się adiunkt, przecież według kolejności alfabetycznej! W słowie „politeja” po „p” pojawia się „o”, a w „hagiografii” po „h” jest „a”. Więc co? No… po prostu oni nie bardzo się potrafią oswoić z tym, jak to jest z dalszą kolejnością liter. Czy w słowniku na pewno „t” znajduje się po „l”, czy może wcześniej, a czy „g” i „r” mają się do siebie tak czy odwrotnie, a z kolei, czy „p” lub „l” są umieszczone w takim właśnie następstwie czy nie?
– Jak to, przecież – powiada adiunkt – dalsze litery słowa układają się także według alfabetycznego następstwa, „a, b, c, d” i tak dalej.
– No tak! „A, b, c, d”… ale właśnie co dalej?
Dalej to już oni nie bardzo tę kolejność kojarzą. Tak po prostu.
– Ach, tak po prostu! Nie znacie na pamięć alfabetu? Nie skończyliście podstawówki?
– Skończyliśmy, skończyliśmy! – Śmieją się rozradowani. – Ale tam przecież nie uczą na pamięć alfabetu!
– No pewnie, że nie uczą, bo na pamięć każdy się musi nauczyć sam!
– Samemu? Nie… nikt nie kazał! Przecież to byłoby głupie! Po co by się czegoś takiego uczyć, skoro w internecie jest wszystko.
– A jednak nie wszystko – upierał się adiunkt. – Teraz macie oczywisty dowód na to, że nie wszystko. Oto znaleźliście się w sytuacji, z którą nie potraficie sobie bez elektroniki poradzić.
– Bo pan tak kazał! Ale w normalnych warunkach nie zajdzie taka potrzeba!
– No a te wszystkie książki? Tutaj? O!
– Eee tam, książki! Pójdą do lamusa…
(Nie, przepraszam, tego słowa nie znali!)
– Na przemiał, na makulaturę! W najlepszym razie do muzeum.
– Jak to! Przecież to cała nasza kultura! Dorobek intelektualny ludzkości!
Chwila ciszy, raczej dezorientacji i odzywa się najbardziej rozgarnięty:
– Kultury już nie ma, wraz z kulturą książki odeszły. Teraz mamy post-kulturę.
No tak, można to i tak ująć. Ale komentarz do całej tej sytuacji nie był ani mnie, ani adiunktowi potrzebny. Pokiwaliśmy głowami ze smutkiem i zmieniliśmy temat.
Tak się jednak złożyło, że w kilka chyba dni potem jeden z moich przyjaciół opowiedział mi zupełnie inną historię, ze zdrowej polskiej wsi. Byli na wakacjach i tam, w okolicy rozpościerał się jakiś oczywiście prywatny kombinat rolny, jakaś wielka hodowla krów. No, obora za oborą, całe hangary, masowa produkcja, mleka, sera, mięsa… I tak dalej. Tak po prostu.
I tak się właśnie złożyło, że jeden z budynków został poddany jakimś remontom czy przeróbkom i trzeba było wyprowadzić na kilka dni krowy z tejże obory na łąkę. Nic prostszego, wyprowadzili krowy i zabrali się do swojej roboty. Ale po paru godzinach zaskoczyło ich narastające ryczenie krów na łące. Trzeba było zobaczyć, co się dzieje, przecież krowy powinny być zadowolone z pobytu na świeżej trawce. Pasać się ochoczo i radośnie, jak nigdy dotąd. Powinny być szczęśliwe! A jednak. Może powinny, lecz jakoś nie były.
Stały sobie stadem wśród świeżej, gęstej, naturalnej roślinności, dorodnej, zielonej i… nie jadły. Nie byłby głodne? Ależ były! I to jeszcze jak! Dlatego ryczały! Więc czemu nie jadły? Po prostu nie potrafiły. Były dotąd zawsze karmione wyłącznie sztuczną metodą, była taśma, która pełna paszy przed ich pyskami się przesuwała, czy może podtykany pod pysk pojemnik z trawą; i tak całe życie, stały w miejscu i podsuwano im pożywienie pod mordę. Kiedy się nagle znalazły na wolnym powietrzu, na łące, wśród naturalnego pożywienia, po które wystarczyło się schylić, po prostu nie wiedziały, że trzeba zgiąć kark, szyję wyciągnąć, łeb ku trawie zniżyć i rwać ją zębami bezpośrednio z zielonej łąki. Tego nie umiały. To właśnie nie mieściło się im w głowie. Po prostu.
I od razu po usłyszeniu historii krów poczułem pewność: to to samo! Studenci i krowy! Całkiem to samo! Oczywiście mając na myśli sytuację… Po prostu.
Krowy na pastwisku nie umiejące wchłaniać pożywienia i studenci w bibliotece nie potrafiący wchłaniać wiedzy. Jedna i druga grupa znalazła się w najbardziej dla siebie odpowiednim i dla siebie przeznaczonym środowisku, w dodatku w środowisku najbardziej naturalnym. Gdzie należy naturalnie używać zębów i żuchwy na łące i naturalnie używać oczu i mózgu w bibliotece. I tam właśnie obie grupy okazały całkowitą swoją i dla siebie zgubną bezradność.
Obie grupy, owszem, dobrze się czuły i dobrze sprawowały w miejscach przeznaczonych dla nich, ale w tamtych, całkowicie sztucznych, krowy w oborach z paszą na taśmach i studenci w salach z elektroniką w komputerach. Obie grupy nie zdając sobie sprawy z tego, że nie są w stanie rozwijać się w prawdziwym świecie, a już tylko w świecie wypreparowanym i taśmowym.
Czy krowy są jeszcze krowami? Czy studenci jeszcze studentami?
Krowy i studenci. Po prostu.
Krzysztof Lipka
Źródło grafiki: https://pngtree.com/element/down?id=NTMwNDI1OQ==&type=1&time=1695112247&token=MzliOTg5MDM3YWVjYTUzOTkyNGM2ZTY5NTU0NmU0NmQ=&t=0
Autor: praying