Rozmawiamy z pisarzem, literaturoznawcą, prof. Kazimierzem Wolnym-Zmorzyńskim o nowym obliczu lektur, w wersji elektronicznej, również poprzez słuchanie.
- Książki drukowane niewątpliwie mają swój urok. Dotyk papieru, trzymanie książki w ręku, szelest przewracanych kartek. Pan Profesor zapewne jest miłośnikiem książek papierowych?
Tylko papierowych, ale z ciekawości posłuchałem kilku książek przeczytanych przez lektorów, takich jak m.in. Krzysztof Gosztyła, Tomasz Ferency. Jednak nie do końca jestem przekonany, by mi odpowiadało takie poznawanie czy przypominanie sobie literatury pięknej.
- Ale i książki drukowane mają swoje znaczące wady – zajmują sporo miejsca, a nie każdy nim dysponuje, zbierają kurz i nie nadają się do zabierania w podróż czy podczas aktywnego wypoczynku typu bieganie czy spacer z kijkami. I tutaj wkraczają audiobooki, zdobywając czytelniczy rynek. Słuchanie jest wygodne, można przy tym wykonywać wiele różnych czynności. To wszystko spowodowało, że są tak popularne.
Przyznam, że nawet nie lubiłem słuchać powieści czytanych w radiu, zanim zaczęły być popularne audiobooki. Nie potrafię się skupić na słuchaniu, muszę widzieć tekst. Gdy sam czytam, mam książkę w ręce, wtedy skupię się i więcej zapamiętam. Jestem wzrokowcem, ale i jestem staroświecki, nie z tej epoki… Poza tym drażni mnie złe odczytanie tekstu, szczególnie przez młodych aktorów, którzy mają fatalną dykcję, co przeszkadza w odbiorze. Natomiast nie przeszkadza mi to, że mam w kilku pokojach półki z książkami, od podłogi do sufitu. Bardzo książki lubię i lubię przebywać w tych pokojach, w których one są, szczególnie w moim gabinecie. Tworzą atmosferę do pracy… Wiem i rozumiem to, że w komputerze, na dysku, pendrivie`e mogę mieć tysiące tytułów, ale to nie to samo, co książka na półce, w ręce. Poza tym robię w swoich książkach na marginesie notatki. Wiem, że niektórzy uważają, że to barbarzyństwo. Gdy czytam coś – podkreślam, zapisuję przemyślenia, właśnie na marginesie. Wtedy wiem, że książkę przeczytałem, przetrawiłem, zapamiętam na dłużej jej treść. Z tego też powodu nie korzystam z bibliotecznych zasobów, tylko kupuję książki, bym cudzych nie niszczył. Gdybym korzystał z audiobooka, niczego nie mógłbym zanotować, myślałbym o tym, czy czegoś nie przegapię, nie zdążę zapisać. Tak jak mówiłem, wiem, że jestem staroświecki…
- Czytanie przez lektorów narzuca już pewną interpretację treści. To zaleta czy wada audiobooków?
Pewnie duża zaleta, ale lektor, żeby narzucił interpretację, to po pierwsze musi naprawdę rozumieć, co czyta, żeby to jego zaangażowanie udzieliło się słuchaczowi. Po drugie: wiem, że młodzież dzisiaj uwielbia audiobooki i to ogromna pociecha, bo przynajmniej ma kontakt z literaturą, nazwijmy to „słuchaną”. To duże ułatwienie, ale i oznaka w pewnym sensie braku samodzielności myślenia. W dzieciństwie, gdy czytano nam książki, zapamiętywaliśmy jej treść tak, jak narzucał nam interpretację ten, kto czytał: tata, mama, babcia, osoby, które czytały nam dany tekst. Nie umieliśmy czytać, więc słuchaliśmy. Tak na marginesie, przypomina mi się treść książka Bernharda Schlinka pt. Lektor o tym, jak zakochany piętnastolatek czyta powieści swej wybrance, starszej od niego kobiecie, która – jak się okazało po latach – w czasie wojny była zbrodniarką. Nie umiała czytać, więc uważnie słuchała. Ale wracając do tego, co mówiłem wcześniej: dopiero gdy sami nauczyliśmy się czytać, mogliśmy samodzielnie dzieło przyswajać, interpretować, jak pozwalała nam na to nasza wrażliwość. Wychodzę z założenia, że gdy czytamy sami, sami sobie ten świat budujemy, poszerzamy horyzonty wrażliwości tak, jak my potrafimy odczytać i zrozumieć autora, a nie jak narzuci nam lektor. Młodzież dzisiaj nie przepada za czytaniem, uczy się świata literackiego przez słuchanie. Takie czasy. Proszę spojrzeć: większość studentów chodzi po korytarzach, po kampusach uczelni ze słuchawkami na uszach. Słuchają wszystkiego, co się da, od literatury, po muzykę, podcasty, uczą się też tym sposobem języków obcych. Zapamiętują intonację wypowiedzi taką, jaką przekaże lektor. Teraz przyszło mi do głowy, czy my – autorzy podręczników akademickich – nie powinniśmy się zastanowić, czy nie lepiej jest od razu z wydawnictwami się dogadywać, by wydawały te książki jako audiobooki. Wtedy nie byłoby pytań ze strony studentów typu: „a ile to ma stron?”, „czy trzeba przeczytać całość?”.
- Przyznam, że jako młoda osoba marzyłam, by ktoś mi czytał do snu. To nie były czasy popularności audiobooków, nie było też tych wszystkich urządzeń do ich słuchania, typu smartfon czy słuchawki z bluetooth. Jedyne dostępne książki mówione funkcjonowały w obiegu dla osób niedowidzących i niewidomych. A teraz każdy, komu marzy się zasypianie przy znakomitej interpretacji głosowej literatury, ma to na wyciagnięcie ręki i swojego smartfonu. Technika bardzo wspiera czytelnictwo w formie audiobooków. To pozytywne, bo z naszym czytelnictwem nie jest najlepiej, ale audiobooki przełamują tę antyczytelniczą passę.
To ich największa zaleta. Tak, wyręczają w czytaniu, podbijają słupki statystyczne czytelnictwa, tylko zastanawiam się, czy audiobooki przypadkiem nie rozleniwiają odbiorców i czy oni mają być postrzegani jako słuchacze, czy czytelnicy. Może się czepiam słów i ich znaczenia, ale co innego jest samemu przeczytać, a co innego posłuchać. Chociaż z drugiej strony, dzisiaj ludzie dzięki audiobookom może nauczą się słuchać, gdy ktoś do nich coś mówi, bo faktycznie dzisiaj ludzie najczęściej słuchają tylko siebie, a nie tego, co inni mają im do powiedzenia. Tym problemem powinni zająć się psycholodzy.
- Niemal każdy znany i popularny aktor ma w swoim dorobku czytanie książek. Znakomity Krzysztof Gosztyła, czytający zarówno Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa, serię Wiedźmina, jak i cykl brytyjskich kryminałów M.C. Beaton o posterunkowym Hamishu Macbeth – świetnie się słucha jego głębokiego, spokojnego głosu. Czarodziejska góra Thomasa Manna w interpretacji Tomasza Ferencego jest naprawdę czarodziejska, a Joanna Domańska znakomicie czyta Sto obrazków z życia Anny Neumann czy uwielbianą Bridget Jones, jej interpretacja głosowa to majstersztyk. To wspaniałe, że literaturę czytają takie znakomitości. I każdy może z tego skorzystać…
Wymienieni przez Panią aktorzy to faktycznie świetni lektorzy, charakteryzuje ich znakomita barwa głosu, bardzo dobra dykcja. Co najważniejsze, czytają teksty ze zrozumieniem, przejęciem, oddaniem. Tak, to prawda, słucha się ich z zainteresowaniem, potrafią oddać, według swojej wrażliwości, klimat akcji, prawdziwość prowadzonych przez bohaterów dialogów. Można się ze mną nie zgodzić, ale z interpretacją, np. danej powieści, narzuconą przez lektora, jest jak z adaptacją filmu danej lektury nakręconego przez reżysera. Odczytujemy, interpretujemy przekaz tak, jak on nam sugeruje, a nie jak my moglibyśmy, po samodzielnej lekturze, go odebrać.
- Audiobooki wydawane niemal masowo dały też pracę aktorom, to kolejna ich zasługa…
Byle tymi lektorami nie byli przypadkowi aktorzy, tylko – pod każdym względem – profesjonaliści. Wtedy niech pracują, zarabiają jako lektorzy.
- Audiobooki stały się tak popularne dzięki rozwojowi techniki. Nowoczesne smartfony z aplikacjami, bluetooth, słuchawki z niezwykłymi możliwościami ustawień audio… Sama mam takie, które automatycznie zatrzymują słuchanego audiobooka, kiedy zaczynam z kimś rozmawiać. Technika wspiera czytelnictwo w formie słuchanej.
Techniczne rozwiązania są bardzo korzystne, ułatwiają przyswajanie tekstów. Audiobooki przyczyniają się do rozpowszechniania czytelnictwa, jego wzrostu, bo też zachęcą odbiorcę do tego, by sięgnął po tekst, który go zainteresuje, by odbiorca stał się czytelnikiem, czyli osobą, która, jak rozumiem to słowo, czyta. Chyba że dzisiaj – zgodnie z postmodernistycznym pojmowaniem rzeczywistości – słowa słuchacz i czytelnik należy rozumieć synonimicznie.
- Podobnie technika stymuluje rozwój e-booków. Urządzenia do odtwarzania i pobierania poprzez Wi-Fi też ułatwiają sprawę i jeśli tylko ktoś chce, to może sięgnąć do setek tysięcy tytułów w różnych językach. Książki elektroniczne też są wygodne, nie zabierają miejsca i można je zabrać w czytniku na wakacje. Fantastyczna sprawa.
Zależy dla kogo. Tak jak powiedziałem wcześniej, wolę książki drukowane. Nie przeszkadza mi to, że na wakacje zabieram właśnie książki do czytania, a nie słuchania. Jeżdżę po świecie jak Sienkiewicz z osobną walizką książek. Dla wygody jeżdżę samochodem, nie dźwigam ich jak Sienkiewicz, bo bibliotekę mam w bagażniku.
- Platformy dystrybuujące e-booki czy audiobooki to rodzaj wirtualnych księgarń. To chyba bardzo dobry czas dla książek, bez względu na formę?
Mówi się powszechnie, że czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają w zależności od tego, w jakich warunkach kto żyje, z czego korzysta. Czytelnie raczej świecą pustkami, bo większość, szczególnie młodych ludzi, korzysta z wirtualnych księgarń, czytelni. To duże ułatwienie. Jestem w domu i sięgam po tytuł, który jest mi potrzebny z danej biblioteki wirtualnej i go zaraz mam. Obecnie są takie czasy, że nie można trzymać się kurczowo swoich przyzwyczajeń i mówić, że najlepsze rozwiązania to te, do których ktoś nasiąkł w dzieciństwie, młodości. Trzeba „z młodymi naprzód iść, po życie sięgać nowe”. Rozumiem młodych ludzi, mam z nimi na co dzień kontakt i też dużo się od młodzieży uczę, także postrzegania świata i tego, by korzystać z rozwiązań techniki, na ile dam sobie z tymi nowościami radę. Wiem, że można dzisiaj korzystać bez problemu z aplikacji do słuchania audiobooków, wystarczy tylko taką aplikację pobrać z Google Play Store lub App Store, zarejestrować lub zalogować się na konto i już się ma pod ręką – w pełnym tego słowa znaczeniu – potrzebny tytuł. Dzisiejsze pokolenie młodych ludzi widzi rozwiązania czytelnictwa i jego rozpowszechniania właśnie w e-bookach, audiobookach. Jeśli taka forma im ułatwia życie – znakomicie, byle chcieli słuchać utworów literackich w interpretacji narzuconej im przez lektora, byle umieli, po wysłuchaniu, osadzić płynące przesłania z literatury w odpowiednich kontekstach. A to, że ludzie chcą słuchać, a nie czytać, to nie tylko ułatwienie, ale i zachęta do tego, że po wysłuchaniu, w przyszłości po dane dzieło się sięgnie, przeczyta samodzielnie. Nie mogę narzekać, że jest źle, że kiedyś to było inaczej, lepiej. Nie było lepiej, bo to tak, jakby porównać pisanie tekstu ręcznie, później na maszynie z tym, co mamy teraz – pisania na komputerze. Do maszyny do pisania na pewno bym już nie wrócił. Czy młodzież nauczona słuchania, a nie czytania sięgnie po tekst? Tego nie wiem. Najważniejsze, aby gdy coś ją zainteresuje, to chociaż odsłucha. I to ogromna zaleta audiobooków. Dobrze, że ułatwiają życie.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska
Autor zdjęcia: Renata Misz-Zmorzyńska