Rozmawiamy z prof. Elżbietą Krajewską-Kułak, profesorem medycyny, społecznikiem, mamą, babcią, żoną. Kobietą niezwykłą.
- Jest Pani profesorem medycyny, autorką wielu publikacji, społecznikiem, założycielką stowarzyszenia, ale także żoną, matką i babcią. Jak udało się Pani Profesor to wszystko pogodzić?
Zawsze powtarzam, że mam podzielną uwagę. Najbardziej nie lubię stagnacji i narzekania: „nie mogę, nie dam rady, nie mam kiedy”. Bo tak jest najłatwiej… Może to kwestia wychowania? Nie wiem… Ja dużo zawdzięczam rodzicom, którzy starali się, abym nie wyrosła na egoistyczną jedynaczkę. A może to kwestia pewnej wrażliwości? Może umiejętności gospodarowania czasem? Może tego, że na swojej drodze spotyka się fajnych ludzi? Może tego, że udaje mi się zarazić ich swoimi pasjami? Może tego, że wspierają mnie na każdym kroku i w każdym, nawet najdziwniejszym pomyśle? Mam to szczęście, że tak jest i w moim domu, i w pracy, i w naszym Stowarzyszeniu Pro Salute. Na pewno w moim przypadku ważne jest to, że bezwzględnie mogę liczyć na wsparcie moich najbliższych – Taty, jak jeszcze żył, Mamy, Dzieci, Męża oraz Przyjaciół. Zawsze jednak trzeba ustalać priorytety i wybrać w danym momencie to, co jest najważniejsze – trzeba umieć np. odejść od komputera, przerwać pisanie artykułu naukowego lub recenzowanie doktoratu, artykułu, książki, nie pojechać na zjazd, zrezygnować z wyjścia na koncert, do kina, kawiarni – gdy ktoś bliski potrzebuje pomocy. Ja po urodzeniu synka, po trzech miesiącach, od razu wróciłam do pracy na dermatologii, bo wydawało mi się, że muszę, że tego ode mnie wymaga szef, uczelnia… Życie każdego z nas, to rodzaj naczyń połączonych, zbioru puzzli, w których każdy element, to decyzja, jaką podejmujemy… To także jeden wielki test. Codziennie stawia przed nami nowe pytania, wyzwania – a to czy poprawnie rozwiążemy ten test, wskażą nam decyzje, jakie podejmujemy. Każdego dnia wyciągamy ręce po marzenia, te głośno wypowiadane i te które mamy ukryte gdzieś głęboko w sercu, a nawet o te, o których może jeszcze nie wiemy, że będą. Podejmujemy decyzje, przekraczamy różne granice i dążymy do tego, aby stać się osobą , jaką chcemy być, ale też często, jaką chcieliby nas widzieć inni. Decyzje bywają dobre bądź złe. Łatwe lub trudne. Wygodne dla innych lub dla nich niezrozumiałe. Nieważne jednak, jaki odnoszą skutek, ważne, by je podejmować… bo tylko wtedy nie stoimy w miejscu. Jestem przekonana, iż nie ma osoby, w której życiu by nie pojawił się moment, kiedy trzeba podjąć tzw. trudną decyzję. Najgorsze jest jednak to, że trzeba to zrobić samemu… nikt nas w tym nie zastąpi. To tak, jakby spróbować zmieniać bieg rzeki, rzeki, którą jest nasze życie. Niestety, kiedy człowiek jest słaby, rozżalony i pozbawiony nadziei, wtedy najłatwiej o nietrafione decyzje. Często też wolimy odkładać decyzje, które musimy podjąć, na bliżej nieokreślone jutro. Poczekać na jakiś bliżej nieokreślony znak, na moment, gdy poczujemy się pewni tego wyboru. Niezależnie jednak jak długo będziemy czekać, to i tak w pewnym momencie trzeba się będzie na coś zdecydować… ale i tak naprawdę nigdy nie będzie się do końca pewnym, czy podjęta decyzja jest słuszna… Nie da się od razu przeciąć wszystkich pępowin życia, porzucić obowiązków, z dziadka stać się młodzieńcem, bez okresu ciąży urodzić dziecka, bez poznania innej osoby pokochać jej… Nie wszystko można od razu zmienić… „(…) Człowiek musi wybrać. W tym tkwi jego moc – w zdolności podejmowania decyzji (Paulo Coelho „Piąta góra)”. Tak, musi, ale najwłaściwsze decyzje, może podjąć tylko sercem, bo jak przytoczył na ostatnim spotkaniu lis Małemu Księciu „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dobrze widzi się tylko sercem”. Ważne jednak jest też, aby przy podejmowaniu trudnych życiowo decyzji – wokół nas byli ludzie, którzy będę nas rozumieć, a przynajmniej starać się to czynić. Którzy spojrzą na nasze życie i nasze problemy naszymi oczami. Więc po urodzeniu córci, wzięłam 2,5-letni urlop wychowawczy, aby zostać ze swoimi dziećmi i nie żałuję, a wręcz namawiam wszystkie młode mamy do tego, aby ze swoimi dziećmi były jak najdłużej. Chociaż często radość przeplatała się z rozpaczą, wzruszenia z chwilami bezgranicznego szczęścia, to nic nie zastąpi wspomnień z chwil, gdy widzi się jak dziecko każdego dnia nabywa nowych umiejętności. Ale ten czas to była także szkoła dla nas, rodziców. Wiedząc, że dzieci uczą się od nas przez naśladowanie, każdego dnia staramy się być lepszą wersją siebie. Nic nie zastąpi rozwijającej się w ten sposób więzi. Swoje sprawy zawsze uda się załatwić później, a w danym momencie trzeba skierować swoje zainteresowanie na bliskich. Chociaż to trudne, bo czas goni niemiłosiernie…Tempo życia, jakie ono jest? Czy dla każdego z nas czas biegnie tak samo? Czy rzeczywiście nasz byt to przelatujące przez palce minuty? Gdzie w tym zagonieniu jest czas na miłość? Gdzie tu jest czas na przyjaźń? Gdzie jest czas dla innych? Czy należy zwolnić? Czy biec dalej? Belgijski pisarz Phil Bosmans tak napisał o tempie życia: „Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia. Wyjdź mu naprzeciw”. Nie ma wyjścia, trzeba więc czasami zwolnić tempo życia i jak napisał Władysław Buryła „usiąść obok, wziąć czyjąś dłoń i zamknąć w swojej dłoni.. wtedy nawet łzy smakują jak szczęście”.
- Która z życiowych ról jest dla Pani Profesor najważniejsza i dlaczego?
Bez wahania powiem – najpierw rodzina, a potem pomaganie i praca. Więc może trochę o tym wszystkim po kolei… Jestem jedynaczką, która wychowała się w rodzinie pełnej miłości, zaufania, otwartej na innych i szanującej tradycje. Wakacje często spędzałam na wsi u swojej Babci Anieli w Rydzewie oraz Babci Rozalii i Dziadka Franciszka – w kolonii Augustynka koło Nurca. Babcia Aniela to dzielna kobieta, która sama wychowywała troje dzieci. Dziadek zmarł, gdy moja Mama miała 2 latka, a jej brat jeszcze był w brzuszku Babci. Nigdy nie poznała Go ani Ona, ani ja. Widziałyśmy tylko pożółkłe zdjęcie… Babcia Anielcia zawsze kojarzy mi się z super blinami z wiśniami, asparagusem w pokoju pachnącym jakby wanilią, trochę słodką, a trochę mdła nutką oraz jaśminem kwitnącym przed jej domem i nasturcjami rosnącymi wokół płotu. Przepiękna kobieta, która nigdy nie skarżyła się na nic, mająca w sobie dużo anielskiego ciepła, skromności i cudowne, duże oczy promieniujące życzliwością, miałam wrażenie, że nie starzeje się… Babcia Aniela – chodząca dobroć. Z kolei Babcia Rozalia i Dziadek Franciszek mieszkali na kolonii blisko lasu. Mieli wspaniały sad pełen różnych owoców, w tym jabłek, no i moich ulubionych koszteli. Mieli staw obrośnięty leszczynami, swój las pełen grzybów, dużo zwierząt i w tym mądrego konia, który potrafił sam otwierać okno i wyjadać chleb z szafy. Stryjek był leśniczym, stąd to położenie domku przy lesie. Będąc tam na wakacjach cały czas przebywałam w otoczeniu przyrody, przesiadywałam w lesie. Gdy przyjeżdżaliśmy zimą na święta, na podwórku zawsze była choinka ozdobiona jabłkami, marchewkami dla leśnych zwierząt. Stał też zawsze karmnik z siankiem, po ogrodzie chodziły sarenki… jak w bajce. Mój rodzinny dom był zawsze pełen ciepła, serdeczności i wzajemnego wspierania się. Od śmierci Taty mieszkamy razem z moją Mamą, nie wyobrażam sobie, aby tak nie było. Wigilia i pierwszy Dzień Świąt to uroczystości od wielu lat obchodzone przez całą rodzinę u mnie w domu… a że jest nas coraz więcej, to i coraz weselej. Podobnie Wielkanoc. Podtrzymujemy rodzinną tradycję imienin, urodzin, rocznic, to moim zdaniem bardzo ważne, by być z sobą jak najwięcej, jak najdłużej i balsamować chwile bycia razem nie tylko na fotografiach, ale gdzieś głęboko w sercu. Tak, bez wątpienia Rodzina jest najważniejsza, bo to ludzie, którzy nas kochają i wspierają, chronią i dają siłę. Z pełnym przekonaniem zgadzam się ze słowami Petra Sellersał „Najważniejsza rzecz w życiu to rodzina. Najpierw ta, w której się urodziłeś, później ta, którą sam stworzyłeś” i ja się tego trzymam. Świat nauki i medycyny wynika z mojej pracy. Ale nie ma tej najważniejszej działalności, bo w pewnym sensie są one wszystkie jakoś ze sobą powiązane. Nie potrafiłabym bez którejś z nich żyć, funkcjonować, chociaż w miarę upływu wieku i perspektywy emerytury, pewnie któraś przejmie prowadzenie. Na razie te moje trzy życiowe kawałki puzzle tworzą całkiem fajny obraz i dopasowują się idealnie.
- Teraz chyba kobietom łatwiej godzić różne role życiowe, zawodowe, społeczne, ale dawniej tak chyba nie było. Musiała Pani pokonać sporo przeszkód w drodze do kariery? W naukach medycznych na kobiety patrzyło się przed laty łaskawym okiem czy nie bardzo? Teraz jest inaczej?
Czy teraz kobietom łatwiej godzić różne role życiowe, zawodowe, społeczne? Czy dawniej tak nie było? Trudno na te pytania dać jednoznaczną odpowiedź. Ja generalnie specjalnie tego nie odczułam, ale czasem łatwo nie było… W życiu wielokrotnie musiałam podjąć ważne życiowe decyzje… Czy wchodzić na mój Mont Everest (nowe życiowe wyzwanie), czy pozostać na nizinach (bazować na tym, co teraz mam)… Chyba każdy z nas stawał chyba nie raz przed takim dylematem… Na przykład kiedy zabrakło mi jednego punktu, aby dostać się na wymarzoną medycynę- gdybym nie zdecydowała się wtedy na naukę w Studium Medycznym, na ukończenie go i uzyskanie stopnia „pielęgniarka dyplomowana” – nie dostałabym się bez egzaminu na Wydział Lekarski… coś, co wtedy było tragedią, przerodziło się w nadzieję, dar losu.. Gdybym po habilitacji nie zdecydowała się przejść z Wydziału Lekarskiego na Wydział Nauk o Zdrowiu, kosztem ukochanej codziennej pracy w szpitalu z pacjentami dermatologicznymi, może nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, dzięki którym od wielu lat mogę organizować Konferencję Życiodajna śmierć – pamięci Elizabeth Kübler-Ross”, nie poznałabym cudownego daru działania na rzecz innych, a nie tylko ich leczenia… „Choć nasz los jest ciągiem etapów, których sensu nie potrafimy zrozumieć, to wiodą nas one ku naszej Legendzie i pozwalają nauczyć się tego, co jest konieczne do wypełnienia własnego przeznaczenia. Pewne zdarzenia dzieją się w naszym życiu po to, abyśmy mogli wrócić na prawdziwą drogę własnej Legendy. Inne po to, aby zastosować w praktyce to, czego się nauczyliśmy. I w końcu są takie, które dzieją się, aby nas czegoś nauczyć – (Alchemik, P. Coelho). Wiele takich sytuacji można by tu opisać… Moja spirala losu ciągle się zakręca, a obecna droga mojego życia wyznacza mi coraz to nowe kierunki… nie wiadomo, jak jeszcze długo…. Często zadaję sobie pytania: Czy mam do tego predyspozycje, siły? Jakie słabości tkwią wewnątrz mnie? Czego muszę się jeszcze nauczyć, aby dobrze wypełnić swoje nowe zadanie? Czy życie nie podepta mojej wyobraźni? Czy już weszłam, czy dopiero może wejdę na swój Mont Everest? Zdobycie takiego szczytu dla każdego z nas może oznaczać coś innego. Szczytem może być dojście w miejsce, gdzie dotarło niewielu, ale także zrobienie czegoś, czego jeszcze nikt nie dokonał… Czy starczy mi sil by pokonać własną niemoc, strach, które z pewnością napotkam po drodze do nowych celów? Czy każdy kogo poproszę zechce mi pomóc? Dziś tego nie wiem, ale wiem, że czasem przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu (Julio Cortazar); każdy może mieć swój Mont Everest i jestem pewna, że zdobędę ten szczyt… A może już go zdobyłam?
- Gdyby mogła Pani cofnąć czas, to…
Tak generalnie to chyba w większości nic… Ale czasem myślę sobie, że znów chciałabym być dzieckiem i wrócić do czasów, kiedy największym problemem było to, że nie kupiono mi lizaka… Dzieciństwo, czas prostoty, beztroskich chwil, przesyconych szczęściem, bez kłótni, bez dylematów… Dlaczego dzieciństwo jest takie piękne, a dorosłość już nie? Dorosłość – ona nie zaczyna się w wieku 18 lub 21 lat, ona zaczyna się wtedy, gdy dojrzewa się do samodzielnego ponoszenia kosztów i konsekwencji swych decyzji i czynów. Ktoś kiedyś napisał, że „dorosłość to często jedyne marzenie, którego spełnienia czasami się później żałuje…”. Dziś marzy mi się, abym miała na przykład takiego prawdziwego przyjaciela, który jak dobry złodziej, np. Arsène Lupin, starałby się ukraść moje problemy i smutki. Który otoczyłby mnie parasolem ochronnym przed gradem raniących mnie słów i zdarzeń… Szkoda, że nie zawsze można wyjść i trzasnąć drzwiami, nie przedstawiając żadnych argumentów. Szkoda, że niestety nic to nie da, bo i tak w końcu trzeba wrócić, a problemy, ot tak, nie znikną, a z reguły przybiorą jeszcze gorszą postać… Może czasem warto posłuchać serca, a nie tylko własnego ego… „Słuchaj po prostu swego serca. Ono najlepiej wie. – Dlaczego mam zatem słuchać serca? – Bo nie uciszysz go nigdy. I nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biło w twojej piersi i nie przestanie powtarzać tego, co myśli o życiu i o świecie” (Paulo Coelho, Alchemik). Tak samo jest w życiu… nie cofnie się tego, co już za nami… Ale jednak gdyby można by za pomocą czarodziejskiej różdżki cofnąć czas, to chyba chciałabym wrócić do czasów zaraz po studiach… do początków pracy, do początków macierzyństwa… do tego, aby życie trwała i trwało.
Dziękuję.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska
Elżbieta Krajewska-Kułak (ur. 18 czerwca 1957 w Ełku) – polska lekarka, naukowiec, pedagog, społecznik, współtwórczyni oraz wieloletnia prodziekan i dziekan Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, pomysłodawczyni i organizatorka dorocznych Międzynarodowych Konferencji Naukowo-Szkoleniowych „Życiodajna śmierć – pamięci Elizabeth Kübler-Ross”. Nagrodzona tytułem „Człowiek wiedzy i doświadczenia” nadanym przez Kapitułę Koalicji Prezesi-Wolontariusze (2018) i Tytułem „Społecznika Roku 2018” Tygodnika „Newsweek Polska” (2019) oraz laureatka IX edycji Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” w kategorii całokształt dokonań oraz godna naśladowania postawa życiowa (2021).
W 1978 r. ukończyła Medyczne Studium Zawodowe ze specjalnością pielęgniarstwo ogólne, bezpośrednio potem rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Białymstoku, ukończyła je w 1985 r. Do 1999 r. pracowała jako asystent w Klinice Dermatologii i Wenerologii AMB, następnie została kierownikiem Zakładu Zintegrowanej Opieki Medycznej UMB. Stopień doktora nauk medycznych uzyskała w 1994 r., a stopień doktora habilitowanego w 1999 r. – obie rozprawy obejmowały badania w dziedzinie dermatologii/mykologii. W 2004 r. uzyskała tytuł naukowy profesora nauk medycznych. W latach 2005–2009 dyrektor Instytutu Medycznego im. Bł. Matki Teresy z Kalkuty w Państwowej Wyższej Szkole Informatyki i Przedsiębiorczości w Łomży.
Aktywność zawodową połączyła z działalnością społeczną i charytatywną, przede wszystkim na rzecz dzieci chorych i niepełnosprawnych. Organizatorka licznych akcji dobroczynnych na rzecz potrzebujących w kraju i na świecie – kwest, koncertów, aukcji itp. (Prezes Stowarzyszenia Pro Salute http://prosalute.com.pl/). Członek stowarzyszeń naukowych, wielokrotnie odznaczona medalami państwowymi.
/na podst. Wikipedia – https://pl.wikipedia.org/wiki/Elżbieta_Krajewska-Kułak/
Na zdjęciach – prof. E. Krajewska-Kułak w różnych życiowych rolach – córki, mamy, babci, żony, naukowca.