Doktor Sebastian Surendra, językoznawca i kulturoznawca, pisze o pewnym zaimku emblematycznym dla współczesnych czasów.
Czy trzeba kochać (a przynajmniej lubić) siebie, by kochać (a przynamniej lubić) innych)? Pierwsza myśl: tak. Druga? Niekoniecznie, bo przecież są tacy działacze społeczni, którzy z pomagania innym (ludziom, jak i zwierzętom) uczynili swój cel, a siebie nie umieścili na planszy swych zainteresowań. I gry zwanej życiem na pewno nie przegrywają, choć ich „dalccy” (czyli bliscy tylko w teorii i we własnym przekonaniu) tego nie popierają.
Uwielbienie wyłącznie samego siebie ma za to rosnącą częstotliwość. Taki paradoks: egocentrycy i atencjusze do grzania się we własnym cieple potrzebują… – tak, nie inaczej – innych, bo ego będzie łechtane, gdy zewsząd padają komplementy, zwiększa się liczba lajków, rosną zasięgi.
Inny paradoks: przeogromna liczba selfie i filmików pochodzących z nagrywania samego siebie, które są publikowane każdego dnia w mediach społecznościowych, wskazywałaby jednoznacznie, że wielu ludzi doskonale czuje się we własnym ciele i tylko w swoim towarzystwie. To dlaczego tak wiele zdjęć jest wyretuszowanych – przy użyciu filtrów de facto zmieniających rysy twarzy, sylwetkę? O ile każdy człowiek wygląda inaczej (poza bliźniakami jednojajowymi), to liczba filtrów (wbrew ślepej wierze w AI, w którą część populacji popadła) jest ograniczona – mamy zatem homogenizację na własne życzenie. Co ciekawe, czynioną przez przekonanych o swojej wyjątkowości. To szeroki temat, na osobne opowiadanie.
Właśnie, opowiadanie. W żadnym tekście nie powinno brakować zaimków, są często bardzo potrzebne. Zdarza się jednak i tak, że są całkowicie zbędne albo wstawione nie w tym miejscu, gdzie trzeba. Tendencja do „ja” na pierwszym miejscu jest jednak silniejsza niż reguły językowe (oczywiście nierzadko błąd wynika wyłącznie z nieświadomości językowej i o ego w ogóle nie chodzi).
„– Kto w finale? – Ja i Karol”. Czy to pytanie do Rafała Trzaskowskiego (i jego odpowiedź) o II turę wyborów? Nie, to standardowy dialog w Familiadzie przed finałem odcinka. Program emitowany jest w weekendy, ale „ja” wychodzące przed szereg (jak w cytacie) czy nadużywane to codzienność językowa. Pamiętajmy: siebie wymieniamy na końcu grupy podmiotu, np. „Bolo i ja mamy czarno-siwe włosy”. W mowie i w piśmie – przepuść innych, „ja” wypowiedz czy napisz później, nie szybciej.
„Ja uważam” – a któż inny? Ktoś jeszcze ma spersonalizowaną, niepowtarzalną (ale na pewno nie dedykowaną!) moc tej formy czasownika? To „ja” na ogół jest błędem, przy czym w mowie, gdy dochodzą kwestie podkreślenia czegoś (np. w dyskusji), to może być dopuszczalne, ale na prawach wyjątku. W piśmie nigdy. Mamy „Myślę, więc jestem”, a nie: „Ja myślę, więc ja jestem”. Przypadek? Nie sądzę. Choć też gramatyka.
„Osobiście” nie jest zaimkiem, ale wpisuje się w nasze rozważania „Osobiście uważam” – błędna „osobistość” przybiera na sile – w czytanych i słuchanych tekstach natrafiam na nią coraz częściej. Gdy wiemy, kto coś robi, nie piszmy „osobiście”. Żadna „osoba” w tego typu zdaniach nie jest mile widziana – i nie jest to niegościnność, bo oszustów podających się za kominiarzy czy listonoszy też nie wpuszczamy do domu. Żeby było jasne: gdy chcemy podkreślić, że ktoś zrobił coś (albo to odczuł) samemu, a nie za pośrednictwem innej osoby, to „osobiście” jest słowem użytym poprawnie, a także mającym logiczne uzasadnienie. Ale wtedy i tylko wtedy.
Czy ego wpływa na język? Czasem na pewno tak. Warto siebie lubić, ale warto też lubić (i znać) poprawną polszczyznę. I – lubić innych.
Sebastian Surendra