Aktualności

IMG_4221

Rozmawiamy z Grzegorzem Bielawskim, wolontariuszem “Pogotowia dla Zwierząt”. „Dopiero gdy byłem w zamknięciu i miałem czas na przemyślenia, zdałem sobie sprawę, że niczego w tym ratowaniu zwierząt nie osiągnąłbym bez pomocy ludzi, którzy mnie wspierają. W pędzie codziennego dnia tego tak nie widać. Prawda jest taka, że sukces każdej interwencji to wspólny sukces” – mówi pan Grzegorz.

Jak to jest – siedzieć w więzieniu?

Nie jest łatwo. Szczególnie jeśli trafiasz tam nagle z… interwencji, gdzie trzeba odebrać zagłodzone zwierzęta.

Bo chyba nikt nie planuje pobytu w zakładzie karnym…?

Tak, to prawda. Jednak co innego znaleźć się tam, wiedząc że jest do odbycia wyrok, a co innego, gdy policjanci zgarniają człowieka dosłownie „z ulicy” i ten nawet nie wie, iż ma do „odsiadki” osiem miesięcy.

Chce Pan powiedzieć, że nie wiedział Pan o wyroku?

Wiedziałem; zostałem skazany za to, że nie oddałem zwierząt oprawcy, który się nad nimi znęcał. Był to wyrok „w zawieszeniu”, czyli miałem dwa lata próby i w tym czasie nie mogłem popełnić podobnego czynu. Nie była więc to kara bezwzględna. Dlatego gdy zostałam zatrzymany do jej odbycia – to nawet nie wiedziałem właściwie, za co. Policjanci, którzy doprowadzali mnie do Zakładu Karnego, także nie znali szczegółów sprawy, podobnie jak mój obrońca. Czekałem prawie tydzień w więzieniu zupełnie zdezorientowany i bez wiedzy, dlaczego tam jestem. I to jest najgorsze. To się naprawdę zadziało.

A bezpośrednio po zatrzymaniu nie miał Pan kontaktu z obrońcą, aby rozwiać wątpliwości?

Trudno w to uwierzyć, ale po moim zatrzymaniu w sobotę przez policję i przewiezieniu mnie do Izby Zatrzymań Komendy Powiatowej Policji w Wołominie – tamtejsi funkcjonariusze przez dwie doby uniemożliwiali mi kontakt z moim obrońcą. I mojemu obrońcy ze mną również. Skutecznie. Mimo iż mój obrońca był na miejscu w KPP w Wołominie – nie mógł się ze mną skontaktować ani osobiście, ani nawet telefonicznie.

Zgodnie z Kodeksem postępowania karnego zatrzymanemu na jego żądanie należy niezwłocznie umożliwić nawiązanie kontaktu z adwokatem.

To prawda. Policja w Wołominie, która mnie zatrzymywała najwyraźniej jednak uznała, że na terenie ich jednostek prawo to nie obowiązuje. I to jest straszne.

Z kim był Pan w celi?

Miałem różne cele. Było ich przez ponad siedem miesięcy odbywania kary więzienia aż 10 i to aż w czterech zakładach karnych, w tym jeden chyba najcięższy w Polsce – w Raciborzu. Jako osoba pierwszy raz karana pobytem w zakładzie karnym powinienem przebywać z osobami, które też były pierwszy raz karane. A siedziałem w celach z osobami, które miały już kilkakrotne pobyty w Zakładzie Karnym. Co miały na sumieniu? Rozboje z użyciem niebezpiecznych narzędzi, handel narkotykami. Były to osoby, które odbywały karę pozbawienia wolności wiele lat za oszustwa, czy jak mówili współwięźniowie – za zabójstwo.

Dało się wytrzymać?

Najgorsze jest to, że w Zakładach Karnych panuje chaos w zarządzaniu. że gdyby Służba Więzienna działałaby jako firma w normalnej gospodarce wolnorynkowej – dawno by upadła od złego zarządzania. No, ale mam wrażenie, że nikt tej patologii nie widzi, chociaż Ministerstwo Sprawiedliwości nadzoruje Służbę Więzienną. Moim zdaniem, ta wiedza tam po prostu nie dociera. I to jest najgorsze. Chyba to były minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, powiedział takie zdanie: „Więzienie to nie sanatorium, a osadzeni to nie kuracjusze”. I faktycznie, jest ono prawdziwe. Jeśli chodzi o współwięźniów – wszyscy w miarę trzymają się razem, nie ma przemocy wśród osadzonych – przynajmniej ja jej nie doświadczyłem, zachowanie jest poprawne. Większość mojego pobytu przebywałem w Areszcie Śledczym Warszawa Służewiec w celi z Jarkiem, Łukaszem i Sławkiem, którzy naprawdę bardzo mi pomogli jakoś przeżyć te miesiące w zamknięciu. Łukasz jest już też na wolności, Jarek i Sławek wychodzą na wolność za sześć miesięcy – po prawie siedmioletnim pobycie za kratkami.

A jak traktowali Pana strażnicy i personel więzienny?

Wszystkich osadzonych traktowano tak samo. Część funkcjonariuszy służby więziennej to naprawdę normalni ludzie, którzy z tytułu swojej funkcji po prostu muszą sprawować pieczę nad osobami pozbawionymi wolności. Problem w tym, iż pozostała część „załogi” służby więziennej to osoby, które z osób pozbawionych wolności – chciałyby też pozbawić godności, w różny sposób znęcając się nad nimi. I to jest przerażające. Ludzie, którzy mają być i są wychowawcami, są czasami bardzo agresywni. Traktują spokojnych więźniów bardzo źle.

Chodzi tu o przemoc fizyczną?

Bardziej o psychiczne znęcanie się nad ludźmi pozbawionymi wolności. Gdybym miał ukrytą kamerę i rejestrował te zachowania – oj, wiele osób straciłoby pracę. A tak? Dalej oni funkcjonują w strukturach służby więziennej, bo formacja ta je chroni. Dalej więc taka pani o ksywie „Łydka” ze Służewca pracuje jako wychowawca i włos jej z głowy nie spadnie. A jest wysoko w szczeblach kariery. Ba! Prowadzi nawet zajęcia terapeutyczne dla osadzonych… Mnie to się nie mieści w głowie jak osoba tak agresywna, wręcz chamska wobec innych, może być wychowawcą. Właśnie zachowania jej i podobnych funkcjonariuszy powodują bardzo negatywne opinie o służbie więziennej. I tym samym osadzeni, którzy muszą mieć z takimi pracownikami więzienia do czynienia – skarżąc się na poniżanie i arogancję – mają niestety często rację. Podobnie oddziałowi: część osób na tych stanowiskach jest opanowanych i dzień w zakładzie karnym przebiega naprawdę spokojnie i bez nerwów. Są jednak i tacy, którzy są bardzo agresywni i wyładowują na więźniach złość, z którą przychodzą już do pracy. Niestety, to nie są sporadyczne przypadki. A komu się poskarżą ci, którzy zostali pozbawieni wolności? Tam nie ma komu się poskarżyć – no chyba, że chcesz mieć jeszcze gorzej. Agresja, jakiej doświadczałem w więzieniu, częstokroć pochodziła właśnie od oddziałowych, rzadziej od wychowawców, bo do nich akurat miałem w większości szczęście. Inni mieli go mniej.

Z większości dni pobytu w Zakładzie Karnym wieczorem i nocą robiłem notatki. Może to zboczenie zawodowe dziennikarza, może chęć spisania tego, co człowiek czuje, gdy obdzierany jest w więzieniu z resztek godności. Niestety teraz, po wyjściu na wolność, najzwyczajniej boję się sięgnąć do tych notatek opisujących zło. Ale muszę to zrobić, by pokazać patologię, która może uratować innych od nieodpowiedniego traktowania przez służbę więzienną. Raz część takich notatek po przeszukaniu celi zaginęła. Ale przecież nie mam żadnych dowodów na to, iż funkcjonariusze Służby Więziennej je zabrali. Przeszukanie celi odbywa się bez świadków. Są tylko funkcjonariusze SW. Ich słowo przeciwko słowu osadzonego? Z góry wiadomo, jaki będzie wynik.

Będzie Pan z tych notatek robił użytek?

Muszę. Przede wszystkim jeśli chodzi o pozbawienie więźniów dostępu do opieki medycznej. Niestety, znam przypadki, gdzie ludzie w więzieniu w poważnych stanach chorobowych, z zagrożeniem zdrowia i życia włącznie – nie mogli liczyć na szybką pomoc lekarza. Skazanemu powinno się zapewnić się bezpłatne świadczenia zdrowotne i leki. A jest z tym problem. Doświadczyłem go wiele razy, gdy sam byłem chory, ale i inni osadzeni także. Gdyby nie nasz upór i pomoc innym skazanym – nasz kolega z celi mógłby już nie żyć albo doznać trwałego kalectwa.

Jak wygląda przebieg więziennego dnia?

Schemat dnia jest podobny w różnych zakładach karnych, gdzie przebywałem. Pobudka o 6.00 rano, godzinę później apel. Więźniowie muszą stać w szeregu, w niektórych zakładach karnych trzeba jeszcze odliczać, ilu osadzonych jest w celi. Nie odliczysz – dostajesz „kwit”, czyli naganę. Wystąpisz na apelu w koszulce na ramiączkach – nagana. Jest sporo przepisów tak zupełnie bezsensownych, że ma się wrażenie, iż są tylko po to, aby było za co karać więźniów i by oddziałowi mieli z tego radość. To jest straszne. Podobnie na apelu wieczornym. Trzeba stać w celi prosto, nie garbić się. Jak dopadnie cię na przykład choroba i zimą chcesz poleżeć pod kocem, bo nie ma leków ani lekarza, to też nie można, bo łóżka w porze dnia muszą być zaścielone. Leżysz pod kocem w ciągu dnia – kolejny „kwit”. Trzy „kwity” i przenoszą na oddział zamknięty. Dostajesz pracę – np. ja znalazłem zatrudnienie w bibliotece w ZK Warszawa Służewiec, ale przeziębiłem się, bo w celi brakowało zimą uszczelek w oknach i wiało. Z uwagi na chorobę nie mogłem przychodzić do pracy przez kilka dni, choć to była nieodpłatna praca. Polecono mi, abym udał się do lekarza po pisemne zwolnienie z pracy. Ale nie mogłem się do niego udać, bo lekarza nie było. Pisałem kartki do lekarza o wypisanie zwolnienia, ale nie było żadnej reakcji. No ale jak ma być jakakolwiek reakcja, jak tam nie było lekarza. Po tygodniu otrzymałem informację od kierownika biblioteki, że nie mogą pozwolić sobie na to, abym nie przedstawił zwolnienia lekarskiego. Ale jak mam je uzyskać, skoro nie ma lekarza? To już ich nie interesowało. Straciłem więc pracę i tak wykonywaną społecznie. Podobnych, absurdalnych sytuacji było całkiem sporo. Można by o tym napisać książkę. Wszystko to dzieje się z braku nadzoru nad takimi zakładami karnymi. Prawdziwego nadzoru, rozmowy z osadzonymi, itp.

Trudno uwierzyć w opisywane przez Pana sytuacje…

Ale to prawda. W tym roku wydano zarządzenie, że w jednym z zakładów karnych w Warszawie więźniowie, jak dzwonią z telefonu, który jest w korytarzu, muszą to robić stojąc w długich spodniach i butach.

Co w tym dziwnego?

W korytarzu na oddziale półotwartym Zakładu Karnego gdzie przebywałem wolno chodzić po korytarzu od 8.00 rano do 18.00 zarówno w klapkach, jak i krótkich spodenkach. W korytarzu jest również aparat telefoniczny. Obok niego można było przejść w tych klapkach i krótkich spodniach. Ale… jeśli ktoś chciał podnieść słuchawkę i zadzwonić – musiał założyć długie spodnie i buty. Jaka była tego przyczyna? – nie wiem. Takich zarządzeń zupełnie bez sensu było sporo. Zadzwoniłeś w klapkach – „kwit”.

Cele są bez telefonu, TV, Internetu, radia?…

Własny telefon i Internet w więzieniu są zakazane. Internet jest chyba głównym wrogiem zarządzających tego typu placówkami. Żartowaliśmy sobie czasami z kolegami z celi, że z Internetu osadzeni mogliby dowiadywać się o swoich prawach, i wtedy byłby problem dla dyrekcji placówki. Ale faktycznie do śmiechu nikomu nie było. Naprawdę. Był taki czas, że mogłem z telefonu korzystać tylko dwa razy w tygodniu po 10 minut. Na aparacie zamontowany był licznik czasu, który przerywa rozmowę. Nie mogłem też dzwonić do mojego obrońcy poza dniami przeznaczonymi na rozmowę z bliskimi, ponieważ zawsze znalazł się jakiś powód, aby taki wniosek dyrektor Zakładu Karnego odrzucił. Radio było w ścianie, taki wewnętrzny radiowęzeł z komunikatami zakładu karnego. Stacje radiowe zmieniano co jakiś czas w więziennym radiowęźle. O ile działał, bo cały ten system się co chwila psuł. Jeśli ktoś ma zgodę na telewizor od dyrektora Zakładu Karnego – to może mieć go w celi. Ja takiej zgody nie miałem. Otrzymałem zgodę na posiadanie odtwarzacza DVD, abym mógł przejrzeć akta spraw, w których byłem oskarżonym, a które miałem na płycie CD. Ale na zgodę czekałem bardzo długo, raz mi nawet tego odmówiono. W końcu mogłem otrzymać to urządzenie tylko na trzy tygodnie. Dlaczego tylko na tyle? Nikt tego nie uzasadnił. Długo czekałem też na dostarczenie okularów korekcyjnych. Posiadałem je w domu. Samo dostarczenie ich do Zakładu Karnego przez znajomych poprzedzone musiało być najpierw wnioskiem do dyrektora jednostki. Wniosek swoje odleżał na biurku i nawet jak otrzymałem zgodę – nie oznaczało to, iż okulary mogę od razu założyć na nos. O tym miał zdecydować ktoś z ambulatorium. No i tu był problem… Bo do ambulatorium się czeka… No ale w sumie więzienie to wieczne czekanie, tam nic nie ma od ręki. O, przepraszam. Kary dyscyplinarne są od ręki. W więzieniu nawet prostych spraw nie załatwia się automatycznie. Po co? Przecież skazani mogą poczekać. Gdzie im się spieszy? Mają czas… Po dostarczeniu okularów do więzienia sporo czasu minęło, zanim je otrzymałem do celi. Po wielu moich kłótniach i monitach. Nawet na dostarczenie do celi różańca musiałem mieć pisemną zgodę dyrektora Zakładu Karnego. No, ale wiadomo… dla osób wierzących, różaniec to potężna broń… Nic więc dziwnego że aż taka procedura, aby tę „broń” uzyskać…

Jak wytrzymał Pan psychicznie te miesiące więziennej izolacji?

Było ciężko. Przez pierwsze dwa tygodnie dosłownie bijesz głową w mur, tłumacząc sobie: to pomyłka, zaraz wyjdziesz, przecież zapłaciłeś pokrzywdzonemu całą należność, jakiej się domagał i nie popełniłeś innego przestępstwa w tym czasie, aby była konieczność twojej izolacji. Niestety kolejne tygodnie pokazują, że jak już się „wpadnie” do Zakładu Karnego – to jak śliwka w kompot. Ciężko się z niego wydostać, nawet wtedy, gdy kara jest wykonana. Zanim udowodni się prawdę i sąd wypuści cię w końcu na wolność, mijają miesiące. To jest bardzo długi czas. W Zakładzie Karnym ma się wrażenie, że biegnie on znacznie wolniej. Gdyby nie zwierzęta, które na wolności czekały na moją pomoc i gdyby nie ludzie, którym zależało, abym wyszedł – nie dałbym rady i z pewnością bym się załamał. Ale przeżyłem jakoś ten koszmar. Więzienie pozbawiło mnie wolności, ale nie zabiło ducha walki o prawa zwierząt. Po wyjściu na wolność robię to nadal. Ze zdwojoną mocą. Czeka na mnie kilkaset zgłoszeń dotyczących ciężkiej sytuacji zwierząt, którym podczas mojego pobytu w więzieniu nikt nie pomógł. W tym żadne służby państwowe.

Tak dopytuję o ten pobyt w zakładach karnych, bo był Pan jednak takim nieco nietypowym więźniem… Po prostu ratował Pan zwierzęta, co w naszym kraju zostało przez sąd uznane za przestępstwo, które należy przykładnie ukarać. Brzmi może i niewiarygodnie, ale stało się faktem. Opowie Pan o tym konkretnym wyroku, który doprowadził Pana do skazania?

Dokładnie 13 lat temu rolnikowi spod Wałcza, który od wielu lat znęcał się nad psami, królikami, końmi i bydłem „Pogotowie dla Zwierząt” podjęło decyzję o odebraniu wszystkich zwierząt. Gmina Tuczno też była zgodna i wydała decyzję o odebraniu zwierząt. Część z nich z zaniedbania umierała na polach, inne przy budach. Sąd de facto uznał go winnym zarzucanych czynów, ale postępowanie karne warunkowo umorzył. Bo „… przecież rolnik biedny, nieporadny, pewnie nie chciał krzywdzić zwierząt, sam żył w podobnych warunkach…”. Jak słucham podobnych uzasadnień – jestem po prostu bezradny. Pamiętam nawet sędziego, który wydawał wyrok w tej sprawie. To Krzysztof Koczenasz – obecny prezes Sądu Rejonowego w Wałczu. Stwierdził on, iż zwierzęta powinny do rolnika wrócić. Dziś byłoby to niemożliwe, bo obecnie Ustawa o Ochronie Zwierząt zabrania takich sytuacji, ale wcześniej sędzia ten mógł to zrobić. Mógł, nie musiał. No, ale sędzia Koczenasz oddaje ludziom zwierzęta. Dlaczego? Bo może…

Ale w tej sprawie zwierzęta do tego rolnika nie wróciły…

Nie wróciły. Problem w tym, że fizycznie ja tych zwierząt nie zabierałem. Byli to okoliczni rolnicy, ludzie prowadzący gospodarstwa rolne, którzy dalej opiekowali się krowami, królikami. Psy trafiły do schroniska dla zwierząt. Ja mieszkałem wtedy w bloku na III piętrze. Trudno, abym tam zabrał z interwencji pięć koni czy 13 krów. Prokuratura w Wałczu kilkukrotnie umorzyła w mojej sprawie postępowanie o przywłaszczenie, bo faktycznie tego przestępstwa nie popełniłem. Nie mogłem rolnikowi oddać czegoś, czego nigdy nie posiadałem. Zresztą świadkowie w tej sprawie potwierdzili, iż nie zabierałem z posesji żadnych zwierząt. To jednak nic nie dało. W końcu zostałem skazany za to, że jako prezes organizacji nie zwróciłem zwierząt. Stało się to po… 11 latach od interwencji. Wyrok był z karą pozbawienia wolności z warunkowym jej zawieszeniem na dwa lata. Miałem zapłacić też 20 tys. zł. za te zwierzęta, których „nie oddałem”. Był na to termin dwa lata od uprawomocnienia wyroku. Zapłaciłem w całości tę kwotę już w pierwszym roku próby. Nie mogłem też do końca 2024 roku popełnić innego podobnego przestępstwa, bo inaczej trafię do więzienia. I nie popełniłem. I mimo to trafiłem do Zakładu Karnego, bo kurator sądowy chcąc sprawdzić, czy wykonałem obowiązki nałożone w wyroku, nie mógł się ze mną skontaktować. Pisał bowiem pisma z wezwaniem mnie do złożenia wyjaśnień na adres, pod którym nie mieszkam od czterech lat. Dlatego nikt tej korespondencji nie odebrał. Pani kurator nie próbowała zadzwonić, napisać maila, ewentualnie sprawdzić, gdzie mieszkam przez policję – choć dla nikogo w Polsce nie jest problemem ustalić, gdzie mieszkam i gdzie pracuję. Nie jest problemem się do mnie dodzwonić, ponieważ mój numer 513 569 791 jest czynny całodobowo, bo to numer interwencyjny Pogotowia dla Zwierząt, podany na stronie www w Internecie, zatem dostępny dla każdego zainteresowanego. No, ale kurator z Węgrowa miała z tym ewidentnie problem. Co więcej, w aktach sprawy, które kurator posiadała, znajdował się adres mojego zameldowania, pod którym kurator również nie próbowała mnie znaleźć. I dlatego uznano, że skoro nie odbieram korespondencji, stamtąd, gdzie nie mieszkam od czterech lat – to wyrażam brak szacunku do organów państwa i dlatego powinienem „odsiedzieć” osiem miesięcy w izolacji. Przecież gdym wiedział, że ktoś mnie wzywa, stawiłbym się na wezwanie. Stawiam się na wezwaniach w różnych sprawach wiele razy w tygodniu.

Procesów i wyroków, także umorzeń, ma Pan już trochę. Jakie i za co?

Pierwszy wyrok jest z 2015 r. z Wołomina. W marcu 2014 r. kobiecie odebrano kilkanaście psów trzymanych w ciemności, w garażu w boksach pełnych odchodów. Z kolei w jej domu psy trzymane były w skrzynkach transportowych. Właścicielka po kilku latach od interwencji została uniewinniona przez Sąd Rejonowy w Wołominie z zarzutu utrzymywania zwierząt w niewłaściwych warunkach bytowania, a wówczas ja zostałem skazany za przywłaszczenie tych psów. Drugi skazujący wyrok wobec mnie zapadł w Sądzie Rejonowym w Opolu Lubelskim. Wspólnie z policją odbierałem 21 psów z nielegalnej pseudohodowli Mariusza W., który został uznany winnym zarzucanych czynów czyli znęcania się nad psami. Te utrzymywane były w kojcach, we własnych odchodach, w bardzo złych warunkach bytowania, w metalowych klatkach, co potwierdzili lekarze weterynarii. Zostałem skazany za przywłaszczenie tych psów, gdy w sprawie Mariusza W. o znęcanie się nad tymi psami cały czas toczyło się postępowanie karne zakończone ostatecznie wyrokiem skazującym w kwietniu 2022 r. Dopiero po tym wyroku zgodnie z prawem mogło mieć miejsce ewentualne przywłaszczenie zwierząt, gdyż Sąd nie orzekł przepadku zwierząt zgodnie z art. 7 ust. 6 Ustawy o Ochronie Zwierząt. Tymczasem ja za ten czyn zostałem skazany kilka lat wcześniej. Zwierzęta z tej interwencji po ich odbiorze natychmiast zostały objęte opieką nie przez moją osobę, lecz przez dwie inne fundacje, które przyznały przed Sądem Rejonowym w Opolu Lubelskim, iż to one posiadały te zwierzęta, a nie ja. Ja je tylko odbierałem podczas interwencji na prośbę obu tych organizacji. To nic nie pomogło. Trzeci i czwarty wyrok skazujący w mojej sprawie wydał Sąd Rejonowy Poznań Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu. Przed wielu laty odebrałem właścicielom dwa żółwie oraz trzy psy, które utrzymywali w złych warunkach bytowania – w kotłowni, w pyle, wychudzone, bez dostępu do właściwego pokarmu i wody. Natomiast pseudohodowczyni Zuzannie D. wraz z policją odbierałem kilkadziesiąt psów. Wyrok za tę sprawę jest wyjątkowo absurdalny. Prezydent Poznania wydał odmowną decyzję o czasowym odbiorze tych zwierząt. Jednak to postępowanie karne, a nie administracyjne jest wiążące, tym bardziej, iż psy te pod opiekę przekazała mi policja, która zabezpieczyła je jako dowody rzeczowe. W tym samym czasie jednak zarzucono mi przywłaszczenie psów. Gdybym je wydał, zostałbym pociągnięty do odpowiedzialności karnej, bo oddałbym właścicielce dowody rzeczowe. Nie wydałem ich – zostałem skazany za przywłaszczenie psów. Podczas rozpraw powoływałem na świadka prokurator, która prowadziła sprawę znęcania się nad tymi zwierzętami, w celu potwierdzenia, iż są one dowodami rzeczowymi w tej sprawie. Sąd jednak nie przeprowadził tego dowodu i nigdy świadek ten przesłuchany nie został. Parę lat później właścicielka zwierząt została skazana – za znęcanie się nad nimi. Ciekawe jest również to, jakie ponieśliśmy kary, bo w mojej ocenie są niewspółmierne. W wyroku zasądzono mi osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, zakaz obejmowania stanowisk w organizacjach ochrony zwierząt oraz ponad 70 tysięcy złotych do zapłaty Zuzannie D., które stale spłacam. Pseudohodowczyni natomiast musiała zapłacić trzy tysiące złotych grzywny, 800 złotych nawiązki na organizację pro zwierzęcą i zwrot kosztów postępowania w obydwu instancjach w wysokości 350 zł. Taką karę poniosła Zuzanna D. za cierpienie wyrządzone zwierzętom, a taką ja za ich uratowanie. Oprócz tego wyroku z Wałcza mam jeszcze jeden wyrok skazujący. Sąd Rejonowy w Opocznie skazał mnie za to, że w ciągu tygodnia przywłaszczyłem trzy psy z pseudohodowli, które właściciel sprzedawał na stacji benzynowej bez żadnych dokumentów. Psy te powierzyła mi pod opiekę… policja. Czy może być większy absurd? Chyba nie.

A wyroki uniewinniające?

Jest ich więcej. Uniewinnił mnie kilka razy Sąd Rejonowy w Wołominie i chyba trzykrotnie Sąd Rejonowy w Otwocku, Nowym Dworze Mazowieckim. Kielcach, Wrocławiu, Piasecznie, Ostrołęce, Sierpcu oraz kilka razy Sądy w Warszawie. Podobne stanowiska miały w zakresie mojego uniewinnienia Sądy Okręgowe w Warszawie, Wrocławiu, Kielcach czy Białymstoku. To kilkanaście prawomocnych orzeczeń, gdzie oczyszczony zostałem z zarzutów nieuprawnionego zabrania psów, których zdrowie lub życie było zagrożone. Jestem również w posiadaniu postanowień o umorzeniu postępowań karnych wobec mnie po wniesieniu przeciwko mojej osobie aktu oskarżenia, z uwagi na brak oczywistych podstaw do wniesienia aktu oskarżenia lub niskiej szkodliwości społecznej czynu, a także w posiadaniu kilku odpisów odmowy wszczęcia postępowania przez sądy rejonowe z uwagi na brak podstaw wszczęcia postępowania o wykroczenie. Wszystkie te odmowy wszczęcia są prawomocne. Wszystkie te sprawy dotyczą zwierząt. Kilka dni temu również zapadł wobec mnie wyrok uniewinniający wydany przez Sąd Rejonowy w Sierpcu za dwa czyny a kolejny sąd – tym razem w Wołominie umorzył postępowanie wobec mnie za rzekomo trzy przestępcze czyny związane z interwencją u psów jeszcze w 2019 roku.

Czy orientuje się Pan, czy był jedynym w Polsce skazanym wolontariuszem prozwierzęcymi na karę bezwzględnego więzienia?

Nikt nie prowadzi takich statystyk, ale raczej tak. Świat prozwierzęcy jest bardzo mały, wszyscy się znamy. Zresztą gdyby ktoś jeszcze w Polsce trafił za kratki za ratowanie zwierząt, z pewnością byłoby o tym głośno. Niestety Państwo Polskie nie wspiera organizacji, które pomagają zwierzętom, choć z pomocy zwierzętom świadczonym przez organizacje bezpłatnie chętnie korzysta.

A warto tutaj dodać, że troska o dobrostan zwierząt i interweniowanie w przypadkach jego naruszania to ustawowy obowiązek Państwa Polskiego, wynikający z ustaw o ochronie zwierząt czy ustaw o policji oraz strażach miejskich i gminnych. Ustawowy obowiązek opornie realizowany. Obowiązek państwa przyjęły fundacje prozwierzęce oraz obywatele poprzez datki czy inne formy wspierania fundacji. Poprzednia partia rządząca i jej lider, Jarosław Kaczyński, chcieli wprowadzić tzw. „Piątkę dla Zwierząt”. Wszystkie „piątki” się udały, oprócz tej jedynej.

Pamiętam doskonale jak w ostatnim momencie wycofano ten projekt z procedowania. Kolejny raz okazało się bowiem, że bardzo dobre pomysły partii psuć będą interesy jej członków i znajomych członków, w końcu osób bardzo wpływowych w tym kraju. Do tej walki przeciwko obrońcom praw zwierząt zaciągnięto także organizacje kościelne. To jest rzecz straszna.

Lobby tych, którzy na zwierzętach zbijają majątki, jest zbyt wielkie i zbyt silne nawet dla potężnego prezesa silnej partii i przecież rządzącego ugrupowania przez całe dwie kadencje? Czy to słuszna hipoteza Pana zdaniem, że tutaj zysk jest najważniejszy, że liczą się tylko pieniądze i że można komuś coś dać, ale odebrać to już nie?

Myśli pani, że organizacje prozwierzęce w Polsce nie wiedzą, kto pociąga za pozornie niewidoczne sznurki? Oczywiście, że wiemy. To samo działo się, gdy przy władzy przed PiS była Platforma Obywatelska. Też było ciężko zmienić przepisy, mimo, iż projekt był gotowy. Zmianę Ustawy o ochronie zwierząt nadzorował poseł Paweł Suski, poseł PO z Wałcza, od lat bardzo zaangażowany w ochronę zwierząt w Polsce. I co? I nic. Również w jego partii nie było wtedy zgody na ten projekt. Za czasów PiS w Ministerstwie Rolnictwa obserwowaliśmy jak pseudohodowcy, którzy rocznie zarabiają setki milionów na cierpieniu zwierząt, mając swoich ludzi u władzy, próbowali jeszcze bardziej zmienić przepisy „pod siebie”. Na szczęście, się to nie udało.

Była chyba grupa, która ucieszyła się z Pana pobytu w więzieniu. Wpisy na forach o tym świadczą. Hodowcy, myśliwi, sporo by wymieniać…

Wrogów mam całkiem sporo. Od 20 lat jestem członkiem organizacji „Pogotowie dla Zwierząt”. Rocznie podejmuję blisko tysiąc interwencji, z których odbierane jest i 1,5 tysiąca zwierząt. Łatwo to pomnożyć przez 20 lat. Mam prawo więc mieć ludzi, którzy mnie nienawidzą i pobyt w Zakładzie Karnym bardzo ich ucieszył. No, ale każda kara pozbawienia wolności dobiega końca, moja też. Wyszedłem więc na wolność i ci, którzy nadal krzywdzą zwierzęta, nie powinni spać spokojnie. Nie unikam spraw trudnych na terenie Polski, a wręcz znany jestem z faktu, iż tam gdzie inne organizacje nie potrafią same pomóc zwierzętom, skutecznie działam wraz z nimi, w celu niesienia pomocy naszym braciom mniejszym. Od lat pozytywna działalność „Pogotowia dla Zwierząt” i moja zauważalna jest przez dziennikarzy z całego kraju, w szczególności przez reporterów programu „Uwaga” emitowanego w stacji TVN, gdzie Stowarzyszenie „Pogotowie dla Zwierząt” występowało kilkadziesiąt razy, często również w programach na żywo transmitowanych przez TVP i TVN 24 bezpośrednio z miejsc zdarzeń.

Ma Pan za sobą potężną grupę tych, którzy Panu współczuli i Pana wspierali. Słów oburzenia z powodu tego wyroku cytować nie można, są zbyt emocjonalne i wyraziste werbalnie. Ale to zdecydowane i liczne wsparcie chyba pomagało?

Działając codziennie nie miałem świadomości, ile osób dokładnie obserwowało moją pracę, ile kibicowało tym działaniom. Dopiero gdy byłem w zamknięciu i miałem czas na przemyślenia, zdałem sobie sprawę, że niczego w tym ratowaniu zwierząt nie osiągnąłbym bez pomocy ludzi, którzy mnie wspierają. W pędzie codziennego dnia tego tak nie widać. Prawda jest taka, że sukces każdej interwencji to wspólny sukces. Ja potrafię skutecznie przeprowadzić nawet najtrudniejszą akcję – np. likwidacji schroniska, a darczyńcy, którzy nie wiedzą, jak to zrobić – wspierają leczenie tych odebranych zwierząt, oferują domy i transport. Dlatego warto to niepisane porozumienie prowadzić nadal. Z korzyścią dla zwierząt. Bardzo tym osobom dziękuję za wspieranie mnie w tych trudnych chwilach. Dziękuję też za pomoc, jaką ofiarowali dla zwierząt, które pozostawiłem z dnia na dzień bez pomocy.

TVP relacjonowała trudną sytuację azylu w Kuflewie, gdyż po Pana aresztowaniu był problem z utrzymaniem zwierząt. Wyszedł Pan, ale jednak pomaga dalej. Nie obawia się Pan tego, że stał się Pan symbolem sprzeciwu wobec zła czynionego zwierzętom? Symbole często bywają też celem…

Zwierzęta same nie poproszą nas o pomoc. Na szczęście coraz więcej jest wśród nas osób wrażliwych, które wiedzą, jak poprosić o skuteczną pomoc dla zwierząt. Ja zajmuję się sprawami naprawdę najbardziej trudnymi, czasami przygotowanie interwencji wymaga wielotygodniowej czy wielomiesięcznej pracy operacyjnej, zebrania dowodów. I dopiero wtedy można wejść mając w ręku efekty tych przygotowań. Zwalczamy handel międzynarodowy psami, likwidujemy pseudohodowle psów, schroniska dla zwierząt, w których umierają psy i koty jak Radysy czy Wojtyszki. Przez wiele lat te ośrodki funkcjonowały w majestacie prawa. To z pomocą wielu organizacji w Polsce – tych schronisk nie ma już na mapie zła. Czy ja jestem symbolem? Nie, z pewnością nim nie jestem, ani się tak nie czuję. Fakt, że prowadzę sporo trudnych spraw zakończonymi sukcesem, nie stawia mnie na żadnym piedestale. Po prostu wykonuję swoją pracę, którą codziennie zlecają mi mieszkańcy Polski, zawiedzeni brakiem skutecznej działalności policji, prokuratury czy Inspekcji Weterynaryjnej w dziedzinie ochrony zwierząt.

Jakie ma Pan plany na przyszłość? Jakie wnioski i przemyślenia?

Pobyt w zakładzie karnym zmusza do myślenia chyba każdego, kto tam się znalazł. W moim przypadku też tak było. Nie było takiej sytuacji, że siedziałem na łóżku w celi i nie miałem co robić. Nie jestem przyzwyczajony do marnowania czasu. Moim pomysłem jest teraz realizacja programu, który pokaże, jak w praktyce w Polsce ratuje się zwierzęta w trakcie licznych interwencji. To nie będzie program prosty do realizacji. Na pewno będzie jednak bardzo ciekawy, bo pokaże patologię instytucji powołanych w tym kraju do ścigania przestępstw, instytucji i organów państwowych, które nie wywiązują się ze swoich zadań. Może to zmusi rządzących do odpowiedzi na pytanie, jak daleko nam do kraju, gdzie zwierzęta mają swoje prawa nie tylko na papierze, to jest w Ustawie, ale także w praktyce. Ja w zupełności zgadzam się z poglądem Biura Ochrony Zwierząt, iż główny problem humanitarnej ochrony zwierząt w Polsce nie polega już na zacofaniu społeczeństwa – jak to podpowiada popularny stereotyp – lecz na społecznej bezradności w wyegzekwowaniu powszechnie uznawanego poziomu ochrony zwierząt od urzędników i przedsiębiorców, czyli w sprawach, gdzie chodzi o władzę lub pieniądze.

Dziękuję za rozmowę. 

Pytania zadawała P.M. Wiśniewska

/Wywiad stanowi fragment przygotowywanej publikacji pt. Podróż zwana życiem, która ukaże się jeszcze w tym roku/

ANEKS 

/Aktualizacja 13.09.2024/

W wywiadzie mowa o sprawach następujących:

Grzegorz Bielawski – wyroki uniewinniające

  • 10.2014 – sygn. akt II K 55/11 – Sąd Rejonowy w Nowym Dworze Maz. w II Wydziale Karnym w składzie: Przewodniczący SSR Justyna Żbikowska
  • 04.2017 – syg. II k 599/18 – Sąd Rejonowy w Wołominie II Wydział Karny w składzie – Przewodniczący: Florian Szcześnik
  • 01.2018 – syg. akt II K 481/16 – Sąd Rejonowy w Piasecznie, II Wydział Karny
  • w składzie: Przewodniczący: SSR Agata Misiuk
  • 02.2018 – syg. VI Ka 717/17 Sąd Okręgowy Warszawa Praga w Warszawie VI Wydział Karny – Odwoławczy, Przewodniczący: SSO Anita Jarząbek – Bocian
  • 09.2020 – Sygn. akt II K 86/19 – Sąd Rejonowy w Kielcach II Wydział Karny, Przewodniczący: sędzia Kamil Czyżewski
  • 11.2020 – Sygn. akt II K 582/19 – Sąd Rejonowy w Otwocku Wydział II Karny w składzie: Przewodniczący: SSR Magdalena Włodarczyk
  • 12.2020 – Sygn. akt IX Ka 1403/20 – Sąd Okręgowy w Kielcach IX Wydział Karny-Odwoławczy, Przewodniczący: SSO Krzysztof Sójka
  • 01.2021 – Sygn. akt II K 572/17 – Sąd Rejonowy w Otwocku w Wydziale II Karnym w składzie: Przewodniczący: SSR Anna Sereda
  • 08.2021 – sygn. akt VI Kz 43/21 – Sąd Okręgowy Warszawa Praga w Warszawie VI Wydział Karny – Odwoławczy, SSO Jacek Matusik
  • 11.2021 – Sygnatura akt II K 599/18 – PR 1 Ds. 1140.2017 – Sąd Rejonowy dla Wrocławia – Fabrycznej we Wrocławiu II Wydział Karny w składzie: Przewodniczący: Sędzia Anna Peszko
  • 03.2022 – Sygn. akt. IV Ka 47/22 – Sąd Okręgowy we Wrocławiu Wydział IV Karny Odwoławczy w składzie: Przewodniczący: SSO Małgorzata Szyszko
  • 04.2023 – syg. akt V Ka 757/22 Sąd Okręgowy w Płocku V Wydział Karny Odwoławczy w składzie: Przewodniczący Sędzia Iwona Wiśniewska-Bartoszewska
  • 08.2024 – II k 836/17 – Sąd Rejonowy w Wołominie II Wydział Karny w składzie – Przewodniczący: Marcin Frelik
  • 08.2024 – Sygn. akt II K 270/22 – Sąd Rejonowy w Sierpcu, II Wydział Karny w składzie: przewodniczący: sędzia Dariusz Paw

Wyroki skazujące

  • 06.2018 syg. akt II k 767/15 Sąd Rejonowy w Opolu Lubelskim II Wydział Karny w składzie: Przewodniczący: sędzia SSR Anna Jaguś
  • 04/2015 syg. akt II K 282/15 – Sąd Rejonowy w Wołominie II Wydział Karny w składzie – Przewodniczący: Robert Żak
  • 08.2018 syg. akt III k 1195/17 Sąd Rejonowy Poznań Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu, Wydział III Karny w składzie: przewodniczący – SSR Joanna Knobel
  • 10.2019 sygn. akt III K 713/14, Sąd Rejonowy Poznań Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu II Wydział Karny, Przewodnicząca: SSR Agnieszka Parnowska
  • 03.2021 roku – Sygn. akt II K 453/20 – Sąd Rejonowy w Opocznie II Wydział Karny, Przewodniczący: SSR Michał Dębowski
  • 09.2022 r. – Sygn. akt II K 514/20, PR Ds. 1046.2020 – Sąd Rejonowy w Wałczu, II Wydział Karny, Przewodniczący: SSR Emilia Kurpik

Fot. G. Bielawski i uratowane przez niego zwierzęta oraz w trakcie interwencji i rozpraw sądowych /archiwum bohatera wywiadu/