Rozmawiamy na temat, jak różne są oblicza współczesnych rodzin i z czego to wynika.
- Obraz współczesnej rodziny jest tak zróżnicowany jak najbardziej kolorowa mozaika świata. Tak jakby wziąć różne pudełka z puzzle i je wszystkie wymieszać, a potem spróbować zrobić tego jeden obraz. Na pewno wyszłoby coś niesamowitego. Czy można jakoś ogólnie, w miarę spójnie, opisać tendencje rozwojowe współczesnego modelu rodziny w Polsce i na świecie?
Zjawisko z którym mamy obecnie do czynienia, to odejście od typowych modeli rodzinnych na rzecz form alternatywnych. Kiedyś popularne były rodziny wielopokoleniowe, gdzie w jednym gospodarstwie domowym mieszkały pokolenia dziadków, rodziców, dzieci, wnuków; oraz rodziny wielodzietne. Z czasem nastąpiła redukcja liczby członków rodziny. Popularny stał się model 2+2 (rodzice i dwoje dzieci), następnie 2+1 (rodzice i dziecko). Obecnie wiele par (w szczególności millenialsi i pokolenie Z) świadomie rezygnuje z rodzicielstwa czy z formalizacji związku (małżeństwa). Popularne stały się takie modele związków, jak: LAT (living apart together; wspólne spędzanie czasu, ale oddzielne zamieszkiwanie i prowadzenie odrębnych gospodarstw domowych), DINK (double income, no kids; co oznacza rodzinę lub związek o podwójnych dochodach, ale bez dzieci; przy czym należy podkreślić, że jest to bezdzietność z wyboru) a nawet DINKWAD (podwójne dochody, brak dzieci, posiadanie psa). Wskutek coraz większej liczby rozwodów i rozpadów trwałych związków, oraz więcej jest również tzw. rodzin patchworkowych, zwanych także zrekonstruowanymi, w których małżonkowie lub partnerzy posiadają przynajmniej jedno dziecko, niebędące ich wspólnym potomkiem (wyjątek stanowią dzieci adoptowane). Warto także wspomnieć o związkach otwartych, w których małżonkowie wyrażają zgodę, by partner uprawiał sex z innymi osobami (tutaj możemy zaliczyć także osoby swingujące, czyli uprawiające sex jednocześnie z małżonkiem i inną osobą lub parą albo uprawiające – za zgodą współmałżonka i w jego obecności – sex z innymi osobami, podczas gdy on robi to samo) oraz związki poliamoryczne, gdzie utrzymywane są niemonogamiczne relacje romantyczne z kilkoma partnerami lub partnerkami; przy czym istotą nie jest sex, a wzajemne wsparcie, bliskość emocjonalna, podobnie jak w rodzinach monogamicznych. Możemy zatem stwierdzić, że ogólny trend w rozwoju modelu rodziny/ związków, obrazuje odchodzenie od długookresowych zobowiązań na rzecz związków luźniejszych.
- Polska wciąż pod względem modelu rodziny wydaje się dość stabilna i choć dzieją się różne procesy, to jednak wciąż najbardziej akceptowany społecznie jest model, który coraz rzadziej zdarza się w aglomeracjach miejskich, czyli biologiczni rodzice wychowują swoje dzieci w ramach związku małżeńskiego, w wszystkie dzieci narodziły się w trakcie trwania małżeństwa. To raczej model mniejszych miejscowości czy wiosek, gdzie nawet jeśli w małżeństwie źle się dzieje, to presja społeczna każe wytrwać w takim związku. Ale i w konserwatywnych społecznościach też sporo się pod tym względem zmienia.
Faktycznie na terenach wiejskich i w mniejszych miejscowościach przywiązanie do tradycyjnego modelu rodziny, o którym Pani wspomina, jest mocniejsze. W dużych miastach jest większa anonimowość i tym samym przyzwolenie na zachowania odbiegające od normy. Ludzie nie interesują się sobą nawzajem. Łatwiej znaleźć kogoś do romansu, a potem ukryć się przed innymi. A co do zmian w konserwatywnych środowiskach. Moim zdaniem tu ma zastosowanie powiedzenie, że pod latarnią jest najciemniej. Dużo dwulicowości, podwójnego życia, zdrad, przemocy jest właśnie w takich środowiskach. Na pozór są to osoby żyjące zgodnie z przykazaniami, religijne, troszczące się o rodzinę, których nikt by nie posądzał o niewłaściwe zachowania. A w rzeczywistości część z tych osób prowadzi podwójne życie, korzysta z usług prostytutek, zdradza, , nadużywa alkoholu. W teorii są przeciwnikami takich zachowań, w praktyce sami je kultywują. Przykładów jest sporo, także wśród osób ze świecznika.
- Kluczowa dla zmiany modelu rodziny wydaje się być świadomość kobiet. Jeśli kobieta przestaje się godzić na przemoc w małżeństwie i przestaje usprawiedliwiać ją dobrem dzieci, to wtedy może właśnie nastąpić kryzys w małżeństwie przemocowym, a takich, niestety, wciąż sporo zwłaszcza w mniejszych środowiskach miasteczek i wsi.
Małżeństwa przemocowe to trudne zagadnienie. Najczęściej przemoc jest powiązana z innymi problemami jak uzależnienie od substancji psychoaktywnych, w szczególności od alkoholu. Kobiety, które zostają w związkach przemocowych są w jakiś sposób uzależnione od obecności partnera, same mają problem z samooceną i zaradnością życiową. Część z nich zostaje w takim związku niekoniecznie mając na myśli dobro dziecka, a wręcz godząc się na jego krzywdę, byle tylko nie stracić partnera. Znane są również przypadki, w których kobieta przejmuje uzależnienie męża i towarzyszy mu w nim, byle go tylko nie stracić lub mając złudne przekonanie, że w ten sposób będzie go miała pod kontrolą. Część kobiet tkwi w związkach przemocowych, ponieważ nie zna innych wzorców. Tak było w ich domu rodzinnym i tak jest w domu, który same stworzyły. W mniejszych miasteczkach i na wsiach dominują małżeństwa przemocowe w ujęciu fizycznym, natomiast w większych miastach pojawiają się także małżeństwa z przemocą psychiczną oraz ekonomiczną. I tutaj ciekawostka – przemoc psychiczna jest coraz częściej stosowana przez panie. Czy kobieta swoją świadomością może doprowadzić do kryzysu w związku przemocowym? Z pewnością może z takiego małżeństwa odejść, ale będzie to bardzo trudne, ponieważ przemocowcy z reguły dbają o to, by odciągnąć swoje małżonki od rodziny i przyjaciół, tym samym pozbawiając je wsparcia. Bywają również inne historie. Pamiętam, że jako studentka miałam możliwość zapoznania się z zasadami działania placówek przeznaczonych dla ofiar przemocy – płci żeńskiej, funkcjonujących pod anonimowymi adresami. Jak się okazało część kobiet, nie mogąc znieść życia bez swojego opresyjnego partnera, zdradzała mu ten adres, narażając tym samym inne mieszkanki na niebezpieczeństwo. Także odejście od partnera przemocowego, zwłaszcza na skutek zmiany świadomości kobiety, to bardzo duże wyzwanie. Wspaniale jest to zobrazowane w filmie P. Cortelessi pt. „Jutro będzie nasze”. Akcja rozgrywa się w powojennych Włoszech, w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają. Główna bohaterka jest żoną przemocowca. Pozwala mu się poniżać, wyzywać i bić, jednocześnie usprawiedliwiając jego zachowanie tym, że uczestniczył w dwóch wojnach. Pod jednym dachem żyje z nimi niedołężny teść, którym bohaterka się opiekuje, mimo że on także jej ubliża i ubolewa, że syn nie ożenił się z kuzynką, bo takie małżeństwa są najlepsze. W domu wychowuje się także dwóch małych chłopców, którzy mimo młodego wieku już przejmują zachowania ojca oraz córka, która w dobrym zamążpójściu upatruje szansy na lepszy los niż ma jej matka. Nie może zrozumieć przyczyn dla których rodzicielka daje się tak poniewierać, pyta ją, dlaczego nie odejdzie. Matka jej odpowiada, że nie miałaby się gdzie podziać. Historia toczy się w innym kraju i w innym okresie czasowym, ale losy Deli są niepokojąco podobne do losów wielu polskich kobiet, żyjących współcześnie.
- Pozwolę sobie tutaj przywołać dwa popularne seriale, „Ranczo” oraz „U Pana Boga za piecem” wraz z kolejnymi sezonami – za piecem i za miedzą[1]. W „Ranczu” przewija się dosyć konsekwentnie tematyka przemocy domowej, bicia żon i dzieci oraz ukazywana jest powszechna tolerancja środowiskowa wobec tego zjawiska. Podobnie w „U Pana Boga…”. Oba tytuły ukazują społeczne uwarunkowania tejże tolerancji otoczenia, ale także ze strony instytucji Kościoła czy władz gminy. Tak było, tak jest i tak być musi. Otóż nie musi i nie powinno, ale do tego potrzebna jest siła gnębionych kobiet i wsparcie rodziny, przyjaciół, otoczenia, wsparcie, którego właśnie brakuje. I może dlatego przemoc domowa ma się tak dobrze i tworzy ten nieodłączny element modelu polskiej rodziny?… Tylko jak zmienić tę tak głęboko zakorzenioną świadomość społeczną i niemal tradycję?
Ostatnio przeczytałam bardzo interesującą książkę P. Matysiaka pt. „Patożycie. Z notatnika kuratora sądowego”. Historie przytoczone w książce jasno dowodzą, że w pewnych środowiskach ta zmiana jest po prostu niemożliwa. Dziedziczona jest bieda, bezrobocie, uzależnienia i wszelkie patologie. W tej książce zobrazowano problem, o którym mowa. Otoczenie nie zwraca uwagi, bo boi się agresywnego sąsiada, który przyjdzie się zemścić. Ksiądz nie reaguje, bo niewykluczone, że też ma swoje za uszami lub uważa, że związek sakramentalny jest ponad wszystko. Rodzina się odwraca, bo jest już zmęczona brakiem sprawczości dorosłych dzieci. Kobiety, które są opisywane w książce, w zdecydowanej większości przypadków nie mają siły ani ochoty zmieniać swojego losu. Wybaczają oprawcy, bo przecież on nie bije nieustannie. Są przerwy i potrafi być wtedy miły i troskliwy. Wiele z nich nie radzi sobie z problemem alkoholowym i przerzuca obowiązki rodzicielskie na dzieci, które muszą zająć się domem i nieprzytomnymi z upojenia rodzicami. Są też kobiety, które z utęsknieniem czekają aż ich przemocowiec wróci z więzienia i znowu będą razem spędzać dni na piciu. Jednak agresja w środowiskach opisywanych w książce nie dziwi. Dziwi natomiast przemoc i brak reakcji w środowiskach, które powinny być odporne na to zjawisko. Dobrze sytuowani, wykształceni ludzie, a on wydziela jej pieniądze na zakupy i rozlicza z każdej złotówki, a ona się na to godzi. To też przemoc – ekonomiczna. Tyle, że dzieje się ona za zamkniętymi drzwiami, bo komu poskarży się kobieta, kto jej uwierzy? Jego znajomi? Swoich już dawno nie ma, bo z nich zrezygnowała. Społeczeństwo jest coraz mniej wrażliwe na krzywdę innych. Wiele osób boi się zareagować w obawie o swoje bezpieczeństwo, bo przecież to ich nie dotyczy. Ludzie coraz mniej żyją w społeczeństwie, a coraz bardziej w izolacji. W dużych miastach często nie znamy własnych sąsiadów. W mniejszych lub na terenach wiejskich – znamy, ale niekoniecznie chcemy im zwracać uwagę, bo np. doskonale zdajemy sobie sprawę, że agresywny sąsiad może się zemścić. Więc lepiej niech bije swoich, a nie nas. Unikać, udawać że się nie widzi – tak jest bezpieczniej dla zdecydowanej większości. Jak można to zmienić? Zmiana jest możliwa przy wymianie pokoleniowej, kiedy w dorosłość wejdą osoby o naturze społecznika, dla których wartości są ważniejsze niż materia.
- Ale polskie rodziny socjologicznie się zmieniają i to już jest proces nieuchronny i nieodwracalny, bo takie są czasy, zmienne i wielowymiarowe. Wzorzec rodziny patchworkowej, pierwotnie specjalności filmów amerykańskich, już się na dobre i u nas zadomowił i ma się całkiem dobrze, z perspektywami rozwojowymi. Funkcjonowanie w nowych rodzinach, gdzie w jednym domu muszą się porozumieć dzieci z obu małżeństw, wcale nie jest łatwe. Wymaga to ogromu tolerancji, a takie poranione rodziny właśnie są nadwrażliwe i jej członkowie ciężko odnajdują wewnętrzną równowagę, pozwalającą na zbudowanie nowych więzi. Ale często się jednak udaje. Czy jest na to jakaś recepta?
Rodzin patchworkowych jest coraz więcej, ponieważ coraz więcej osób się rozwodzi. Funkcjonowanie w takim modelu rodziny stanowi nie lada wyzwanie dla wszystkich uczestników życia domowego. Łatwiej jest, jeśli dorośli pozamykali kwestie uczuciowe z poprzednimi partnerami. Wtedy mogą w miarę spokojnie rozpoczynać tworzenie nowej, zrekonstruowanej rodziny. Gorzej, jeśli ich były partner dalej coś do nich czuje. Wtedy może walczyć o ich powrót i tym samym utrudniać im rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Wyzwania związane z funkcjonowaniem takiego modelu rodziny, jak również (nietuzinkowe) sposoby na przetrwanie i ocalenie miłości, w bądź co bądź niesprzyjających okolicznościach, zostały przedstawione w polskim filmie pt. „Każdy wie lepiej”[2]. Bohaterami filmu są rozwodnicy – Ania (psycholożka) i Grzesiek (informatyk), którzy próbują stworzyć wspólną rodzinę, składającą się z nich samych oraz dziecka Ani i dziecka Grześka. Niechęć małoletnich do tego rozwiązania można by było pokonać, ale wtedy na drodze pojawiają się nowe przeszkody w postaci byłych małżonków Ani i Grześka, którzy próbują ich odzyskać, jak również rodzin obydwojga, którzy wyraźnie chcą mieć wpływ na kształt nowej rodziny zakładanej przez bohaterów. I nic nie idzie tak jak powinno, bo każdy jest zdeterminowany, by postawić na swoim. Główny bohater w bardzo ciekawy sposób zdefiniował rodzinę patchworkową i zasady jej funkcjonowania: „Patchwork jest układem, który zawiera w sobie zdekonstruowane elementy poprzednich układów rodzinnych (…). Trzeba zawierać kompromisy, nikogo nie urazić. To jest fascynująca układanka, ale cholernie trudna”[3]. Bohaterowie walczą o nową rodzinę wbrew wszystkiemu i wszystkim. Walczą humorem, rozmowami, troską, zrozumieniem, otwartością na potrzeby własne oraz dzieci. Są razem przeciwko wszelkim przeciwnościom, odporni na pokusy ze strony ich byłych małżonków, bo wiedzą że chcą być razem. Liczy się dla nich wspólnie spędzony czas i to, że mówią jednym głosem, broniąc swojego szczęścia przed ingerencją osób bliskich. Być może to jest przepis na sukces. Rozmowa, wspólnie spędzany czas, otwartość na potrzeby drugiego człowieka i wyciągnięcie wniosków z tego, co się nie udało w poprzednich związkach. To właśnie są rodziny zrekonstruowane, których członkowie są bardzo wrażliwi, ponieważ doświadczyli zranień, zostali w jakiś sposób odtrąceni (rozwód lub śmierć współmałżonka). Wchodzą w nową relację z bagażem tych niełatwych doświadczeń, a druga strona też ma swoje. Trzeba dużej mądrości i determinacji, by poskładać wszystkie elementy układanki razem i sprawić, by każdy czuł się w miarę dobrze w nowo (u)tworzonej rodzinie.
- Badania też wskazują na to, że w krajach rozwiniętych i bogatych jest niski przyrost naturalny, w krajach biednych – wysoki. Zatem dobry status materialny jako naturalny środek antykoncepcyjny?…
Dobry status materialny, prestiżowa praca, konsumpcyjny styl życia, sprzyjają niższemu przyrostowi naturalnemu. Dla mieszkańców krajów wysoko rozwiniętych liczy się posiadanie i prestiż, więc lepiej mieć mniej dzieci, ale wysokiej jakości. Z kolei w krajach biednych duża liczba dzieci stanowi zabezpieczenie materialnej przyszłości rodziców. Znane są również przypadki państw rozwiniętych, w których dzięki wprowadzonym przez rząd rozwiązaniom wspierającym dzietność, osoby z niskim statusem materialnym, zdecydowały się na posiadanie kolejnych dzieci, traktując je jako zabezpieczenie materialne. Przykładem jest polskie 500+. Zatem status materialny jest jednym z czynników wpływających na decyzję o liczbie potomstwa.
- Do innych alternatywnych modeli współczesnych rodzin należą te, które nie mają dzieci. To coraz częściej spotykany model rodziny bez dzieci. Zwykle związany jest z dobrym statusem materialnym lub właśnie z chęcią poprawy swoich warunków życia. Dzieci, wiadomo, kosztują. Ale też zabierają czas, który wiele osób chciałoby przeznaczyć na samorozwój, podróże, realizację pasji. W naszej świadomości to jednak mało akceptowane społecznie wytłumaczenie. Niektóre rodziny dzieci nie mają, bo nie mogli albo też tak kiedyś zadecydowali, a teraz już za późno na zmiany. Czasem to wola jednego z partnerów czy współmałżonków, a ta druga strona podporządkowuje się. Bo to naprawdę w tym cały ambaras, żeby dwoje chciało naraz. No i później pojawiająca się frustracja i poczucie niespełnienia może zaważyć negatywnie na losach takiego związku. To są bardzo trudne sytuacje.
Jeżeli obydwoje małżonków/partnerów ma jednoznaczne stanowisko wobec braku dzieci, to wtedy problem nie występuje. Gorzej wygląda sytuacja, w której przed ślubem nie chcieli mieć dzieci, a po ślubie jedno z nich zmienia zdanie lub od początku jedna ze stron chciała mieć potomstwo, co ukrywała przed drugą licząc, że ta z czasem zmieni zdanie. W takich sytuacjach może dojść do prawdziwych dramatów. Zajście w ciążę, wbrew woli drugiej osoby, licząc że jakoś to będzie i mężczyzna pokocha dziecko, nie może skończyć się dobrze. Nawet jeśli małżeństwo przetrwa, to nie będzie ono szczęśliwe. Znane są również sytuacje, w których partnerzy umawiali się na brak potomstwa, bo chcieli skupić się na karierze, rozwoju zawodowym, a potem jak już osiągną to, co było do zdobycia w sferze materialnej, czują że coś przegapili, że jednak chcieliby mieć dziecko i tu mamy potencjał na kolejną tragedię. Kobieta, z przyczyn biologicznych, nie może mieć dzieci, a partner chce mieć potomka, który odziedziczy zgromadzony przez niego majątek. Co wtedy? Jeśli nie jest zwolennikiem adopcji, zaczyna rozglądać się za młodszą kobietą, która może zrealizować to marzenia, zapominając że przecież na co innego umawiali się z żoną. To są bardzo trudne sytuacje, osobiste tragedie. Ten wątek, tyle że w humorystycznym ujęciu został poruszony w ostatniej części kultowej serii filmów: „Baby Boom, czyli Kogel Mogel 5”. Para głównych bohaterów, w której kobieta była starsza od męża, zdecydowała się na bezdzietność. Chcieli korzystać z życia. Z czasem okazało się, że mężczyzna chce mieć potomka, a kobieta z racji wieku nie może mu go dać. Postanowili wynająć surogatkę. Został przeprowadzony casting i wyłoniona kandydatka idealna. Okazało się jednak, że przeszkodą w skorzystaniu z jej usług jest miłość bohatera do małżonki. Jak skończyła się ta historia? Nie będę zdradzać zakończenia, żeby nie psuć radości z oglądania tym, którzy jeszcze nie widzieli filmu, a chcieliby go zobaczyć. Nadmienię tylko, że zakończenie jest budujące.
- Najsmutniej chyba jednak bywa wtedy, kiedy pojawieniu się dziecka w rodzinie towarzyszy nadzieja, że właśnie to dziecko poprawi jakość związku i uratuje małżeństwo. To instrumentalne podejście, nastawienie na własne zyski, właśnie w postaci trwałości uratowanego małżeństwa za pomocą nowego życia. Najsmutniej, bo to sposób, który rzadko się sprawdza, rodzina i tak nie przetrwa albo też trwa, ale w kłótniach i pod brzemieniem przymusu.
Dziecko nigdy nie jest sposobem na rozwiązanie konfliktów w małżeństwie i scalenie go. Wręcz przeciwnie, może przyspieszyć jego rozpad. Niestety wiele kobiet, nawet tych bardzo dobrze wykształconych, myśli, że zajście w ciążę pomoże uratować ich związek. Tym samym, w wielu przypadkach, skazują siebie na samotne macierzyństwo, a dziecko na wychowywanie się bez ojca. W sytuacji opisanej, większość mężczyzn decyduje się odejść lub rozpoczyna życie równoległe, z kochanką u boku. Problemy należy rozwiązywać rozmawiając, jeśli to nic nie daje, a jednocześnie małżonkowie chcą być razem, wskazane jest skorzystanie z pomocy psychologa. To są zdrowe i rokujące sposoby na uniknięcie rozpadu związku. Na pewno nie jest nim wydanie na świat małego człowieka, który już od urodzenia będzie naznaczony piętnem dziecka niechcianego.
- Paradoks rodzin bezdzietnych polega na tym, że częstokroć nie ma się ochoty czy czasu na własne dzieci, ale chętnie miałoby się wnuki. Bo właśnie wtedy pojawia się i czas, i są pieniądze. Nic, tylko kochać, rozpieszczać pokazywać świat. Tylko nie ma komu, bo nie ma wnuków…
Na takie dylematy jest rozwiązanie. Zakładam, że większość osób wychowanych w religii katolickiej, ma chrześniaka lub chrześniaczkę. Może zatem rozpieszczać ich oraz ich potomstwo, o ile się na nie zdecydują. Mogą także rozpieszczać inne dzieci, które są w rodzinie, np. potomstwo brata lub siostry. Wydaje mi się jednak, że o ile bezdzietność nie jest spowodowana czynnikami zewnętrznymi/losowymi/problemami z poczęciem dziecka, to na starość pary bezdzietne z wyboru będą wolały rozpieszczać siebie. Świadoma decyzja o braku dzieci była czymś powodowana. Jeśli para nie chciała mieć dzieci, bo nie widziała siebie w roli rodziców, to na starość nie zapragnie spełniać się jako dziadkowie. Jeśli natomiast czekała na dogodny moment, by się dorobić i zapewnić potomkowi dobrą przyszłość i odkładała decyzję o rodzicielstwie do momentu, w którym było za późno, to faktycznie może cierpieć z powodu braku własnych dzieci, a co za tym idzie, wnuków. Warto jednak podkreślić, że postęp medycyny jest tak duży, że nawet osoby w wieku (teoretycznie) nierozrodczym mają jeszcze szansę na własne potomstwo, m.in. dzięki in vitro. Pytanie, czy to jest dobre dla dziecka – zamiast rodziców ma rodzico-dziadków, którzy mogą nie doczekać jego usamodzielnienia, czasu, w którym założy rodzinę i będzie miał własne dzieci.
- Do modelu polskiej współczesnej rodziny należy także wpisać ponowne związki dojrzałych osób. Grupa 50+ coraz silniej pojawia się w świadomości powszechnej jako generacja aktywna, mająca swoje potrzeby i chcąca je zaspakajać. Wraz z wydłużającą się linią życia, chcemy skorzystać, kiedy jeszcze można, a po pięćdziesiątce życie dopiero się zaczyna! Ten model wspierany jest także u nas programami typu „Sanatorium miłości”, ukazującymi, że na miłość nigdy nie jest za późno. „Za to na samotność jest zawsze za wcześnie” – dopowiada Kusy do Michałowej, gospodyni proboszcza z serialu „Ranczo”, kiedy ta rozważa swoją relacje ze Stachem Japyczem – piękna para mocno po 60!
Osoby w wieku 50+ chcą kochać i być kochane. A tam gdzie jest popyt, pojawia się podaż. Stąd popularność programów randkowych dedykowanych osobom mocno dojrzałym, jak wspomniane „Sanatorium miłości”, ale także „Rolnik szuka żony” czy „Żony Podlasia”, gdzie pojawiają się także starsi uczestnicy. Czasami udział w takich programach kończy się związkiem, a nawet małżeństwem. Tak było w przypadku bohaterów „Sanatorium miłości”, Gerarda i Iwony. Ich związek miał wielu fanów, ale także szeroką rzeszę przeciwników, którzy byli zbulwersowani faktem, że p. Iwona ubiera się niestosownie do wieku, czy że małżonkowie opowiadają o życiu seksualnym w programie śniadaniowym. Pojawiły się nieżyczliwe komentarze, od zdziwienia, że w tym wieku uprawia się sex, po stwierdzenia, że pewnie im szczęki wypadają w łóżku i że już niedługo pani Iwona będzie zmieniała pampersy partnerowi. Jednak to nie zniechęca małżonków, którzy znają swoją wartość i możliwości, prawdziwie się kochają i stają się inspiracją dla kolejnych uczestników programu, mających nadzieję na znalezienie miłości, która uskrzydla.
- W przypadku nowych związków dojrzałych par na drodze szczęścia stanąć może rodzina, zwłaszcza dzieci, troska o majątek, niechęć do budowania nowych relacji z „obcymi”, także myślenie w kategoriach „babci” czy „dziadka”, którzy powinni poświęcić się wnukom i wspierać młodsze pokolenie nie zważając na własne potrzeby. Dlatego też w tej generacji dobrze sprawdza się wspomniany wzorzec LAT, tak popularny w krajach skandynawskich.
Często bywa tak, że związki dojrzałych osób budzą sporo kontrowersji wśród najbliższych. Dzieci obawiają się, że mama/ojciec zechcą przepisać cały majątek na nowego małżonka i starają się zniechęcić do nowego związku. Powołują się na pamięć o zmarłym współmałżonku, na normy obyczajowe, wartości i z własnego egoizmu chcą pozbawić bliską osobę prawa do szczęścia. Niektórzy ulegają tej presji i odrzucają szansę na miłość w jesieni życia. Są jednak przypadki, w których seniorzy walczą o nowe uczucie, nawet jeśli robią to potajemnie. Przykładem jest historia Krzysztofa i Marii. „Jak moje dzieciaki usłyszały, że się zakochałem, zaczęło się: W co ty się wpakowałeś tato, na głowę upadłeś? – mówi Krzysztof. Ma 70 lat, po śmierci żony wyprowadził się do Grecji. A w ubiegłym roku nie mogąc znieść samotności, zarejestrował się w biurze zapoznawczym, tam dobrano mu Marię (60+, po rozwodzie). – Mamy podobne poczucie humoru, lubimy tę samą muzykę, wciągają nas te same książki, filmy. Nawet poglądy polityczne mamy te same – opowiada Krzysztof. Od kilku miesięcy mieszkają razem. I byłoby idealnie, gdyby jego dorosłe dzieci w kółko nie dzwoniły z tym swoim: przecież ty ledwo znasz tę kobietę, martwimy się o ciebie. Pod pozorem troski wysyłały mi komunikaty: Ta chata w Grecji nam się należy! Wyraźnie przebrzmiewało: Chyba nie zgodzisz się, żeby ona po Tobie odziedziczyła? W końcu musiałem postawić sprawę ostro: uszczuplam masę spadkową! Jeżeli to się wam nie podoba – trudno”[4]. Smutne, ale prawdziwie. Wśród dojrzałych osób dobrze sprawdza się wspomniany model LAT, który jednocześnie jest tolerowany przez ich najbliższych. Wspólne spędzanie czasu, z osobnym zamieszkaniem ma wiele zalet w przypadku dojrzałych osób, wiedzących, jakie są ich potrzeby i oczekiwania. Mogą korzystać z uroków życia we dwoje, jednocześnie zachowując swoją autonomię, prawo do własnej przestrzeni z rytmem dobowym i rytuałami, do których przywykli. Starsze osoby nie przepadają za zmianami, a jednocześnie nie chcą spędzić starości samotnie. Związek LAT jest idealnym rozwiązaniem dla wielu z nich. Warto podkreślić, że na taką relację z reguły decydują się kobiety. Owdowiali lub rozwiedzeni mężczyźni mają mniejsze opory przed ponownym małżeństwem.
- Dobrze trafić na swoją połówkę za życia. Ale jeśli to się nie udało… Warto jeszcze wspomnieć o rytuale minghun, czyli ślubie po śmierci. „W Chinach do dziś pokutuje przesąd, że nie ma większego nieszczęścia niż trafić w zaświaty jako kawaler lub panna, a życie po śmierci może być lżejsze i bardziej wartościowe, jeśli dzieli się je z małżonkiem”[5]. W Chinach takie pośmiertne śluby nie są ani niczym dziwnym, ani nowym, ale w Polsce?…
W Chinach tzw. śluby duchów są połączeniem współczucia dla zmarłych, którzy za życia nie znaleźli drugiej połówki oraz strachu przed prześladowaniem a nawet klątwą, którą mogą rzucić z zaświatów na swoich krewnych, jeśli ci nie znajdą im małżonki. Ciekawostką jest, że zmarli państwo młodzi powinni być w zbliżonym wieku oraz posiadać podobny status społeczny. To może zawęzić grono potencjalnych kandydatek na pośmiertną małżonkę. Jeśli uda się znaleźć odpowiednią osobę wyprawiane jest wesele-pogrzeb. Dla wybranki pana młodego może być to kolejna ceremonia pośmiertna, gdyż nie jest tajemnicą, że ciała kobiet są wielokrotnie ekshumowane i grzebane wraz z kolejnym małżonkiem (handel ciałami). Innym, praktykowanym, choć nie mniej makabrycznym, sposobem jest pozyskiwanie ciał kobiet w drodze zabójstwa. Dla niektórych handlarzy ciałami jest to prostsze rozwiązanie niż wykopywanie zwłok kobiecych z grobu. Współcześnie minghun ma kilka odsłon. Oprócz ślubu zmarłych, praktykowane są zaślubiny osoby żywej ze zmarłą, przy czym mogą to być zaślubiny w szpitalu, gdzie panna młoda, mimo że nieżywa, jest obecna ciałem (np. w kostnicy) lub zaślubiny ze zdjęciem zmarłej osoby, bez obecności jej ciała. W Polsce temat pośmiertnych ślubów został poruszony w filmie Jana P. Matuszyńskiego pt. „Minghun” (premiera w 2024 roku). Bohaterem jest Jurek, którego życie „wywraca się do góry nogami, gdy w wypadku samochodowym ginie jego ukochana córka. Pogrążony (…) w rozpaczy dziadek dziewczyny namawia go do odprawienia starego, konfucjańskiego rytuału”. „Po stracie córki Jurek (Marcin Dorociński) wraz ze swoim teściem Benem (Daxing Zhang) decyduje się wyprawić chiński rytuał minghun, czyli zaślubiny po śmierci. “Minghun” to opowieść o nadziei, miłości i poszukiwaniu sensu życia oraz tego, co nastaje po nim. Opowiada o najważniejszych emocjach i egzystencjalnych granicach”[6]. Czy ten zwyczaj przyjmie się w naszym kraju? Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Bardziej oczekiwałabym popularności innych rozwiązań, jak np. ślub ze szmacianą lalką, na wzór 37-letniej Brazylijki Meirivone Rocha Moraes, która poślubiła szmacianego Marcello, a nawet zaszła z nim w ciążę. Potomek jest oczywiście szmacianą lalką[7]. Wątek życia z lalką i traktowania jej jako żywej kobiety, został również poruszony w serialu: „Stworzona do miłości”. Ojciec głównej bohaterki, po śmierci żony kupuje lalkę zbliżoną wyglądem do człowieka, ubiera ją, zabiera na zakupy, wspólnie jedzą posiłki i śpią w jednym łóżku. Myślę, że w Polsce bardziej przyjęłyby się takie rozwiązania niż małżeństwa ze zmarłymi.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała P.M. Wiśniewska
Joanna Plak-Warecka, dr nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, specjalność – polityka społeczna. Absolwentka Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, studiów podyplomowych z zakresu Geriatrii i Opieki Długoterminowej w Medycznym Centrum Kształcenia Podyplomowego Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz studiów podyplomowych z zakresu Public Relations w Badaniach Naukowych w Wyższej Szkole Ekonomii i Innowacji w Lublinie. Specjalizuje się w polityce senioralnej oraz
w ubezpieczeniach społecznych. Realizuje również projekty z zakresu rynku pracy i Life Long Learning. Autorka czterech monografii, ponad 100 artykułów o tematyce społeczno-ekonomicznej, redaktor naukowy dwóch opracowań zbiorowych. Certyfikowany trener i mentor akademicki. Posiada doświadczenie w pracy na rzecz: instytucji badawczych, instytucji szkolnictwa wyższego, instytucji rynku pracy (w tym: w charakterze krajowego koordynatora ds. Europejskich Służb Zatrudnienia – EURES – po stronie KG OHP) oraz organizacji pozarządowych.
[1] U Pana Boga za piecem – polski film fabularny z 1998 w reżyserii Jacka Bromskiego, pierwsza część tetralogii filmowej obejmującej również U Pana Boga w ogródku (2007) i U Pana Boga za miedzą (2009) i U Pana Boga w Królowym Moście (2022). Na podst. Wikipedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/U_Pana_Boga_za_piecem, (24.04.2024)
[2] https://www.filmweb.pl/film/Ka%C5%BCdy+wie+lepiej-2022-10002753/ odczyt 08.05.2024
[3] https://www.filmweb.pl/reviews/recenzja-filmu-Ka%C5%BCdy+wie+lepiej-24336/ dostęp 08.05.2024
[4] https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/slub-po-piecdziesiatce-dzieciaki-uslyszaly-ze-sie-zakochalem-i-sie-zaczelo/rfjcs5s/ dostęp 08.05.2024
[5] https://www.projektpulsar.pl/czlowiek/1982856,1,poki-smierc-nas-nie-polaczy.read, (24.04.2024).
[6] https://www.filmweb.pl/film/Minghun-2024-10032952/ odczyt 08.05.2024
[7] https://www.edziecko.pl/rodzice/7,79361,29655426,wziela-slub-ze-szmaciana-lalka-teraz-chwali-sie-w-mediach-spolecznosciowych.html/ odczyt 08.05.2024