Rozmawiamy z dr. Sebastianem Surendrą, językoznawcą i kulturoznawcą, o jego najnowszej książce pt. Portal internetowy – źródło wiedzy czy błędu? O mediach wczoraj, dziś i jutro, która ukaże się już w maju 2025.
Niedługo ukaże się nowa książka Pana Doktora. Poprzednie dwie były o poprawności językowej. Ta najnowsza też dotyczy tej problematyki, ale na pierwszym planie stawia media – prezentowane przez nich narracje, ich kondycję. To poszerzenie zainteresowań badawczych czy zmiana preferencji naukowych?
Na pewno nie zmieniłem zainteresowań naukowych – a czy one zmieniły mnie przez lata, to pozostanie pytaniem otwartym (śmiech). Od samego początku prowadzenia badań naukowych na pierwszym miejscu stawiam współczesną polszczyznę, ale zawsze interesowała mnie ona w szerszym kontekście, czyli społeczno-kulturowym. To, że język nierozerwalnie łączy się z kulturą, jest faktem, a nie moją opinią. Podkreślam to, bo widzę, nie tylko w świcie nauki (choć tu jest to szczególnie rażące), rosnącą tendencję ignorowania ustaleń naukowych i zastępowania ich swoimi preferencjami. Czasem po prostu, powiedzmy to szczerze, głupotą i fanatyzmem.
O mediach i poprawności językowej razem wziętych (choć czasem wygląda to nawet nie na związek bez przyszłości, ale wręcz toksyczną relację – tak wiele błędów jest w elektronicznych publikacjach) piszę od „naukowego zawsze” (uśmiech): pracę doktorską pisałem o poprawności językowej portali internetowych. W rozprawie samym mediom poświęciłem sporo uwagi, bo bez ich scharakteryzowania, bez przyjrzenia się uwarunkowaniom dziennikarzy, czyli autorów tekstów, analiza byłaby powierzchowna i miałka.
Czy pisząc teksty naukowe, czy popularnonaukowe, zawsze obok kwestii stricte językoznawczych umieszczałem odniesienia i do mediów, i do współczesnej kultury, i do życia codziennego, bo te wszystkie elementy wpływają na język. Bez niego zaś nie ma ich.
Moje dwie poprzednie książki, czyli Słownik ortograficzny współczesnego języka polskiego z poradnikiem i Poradnik językowy prosto pisany, mogą wydawać się po tytułach pozycjami stricte językoznawczymi, ale w nich ta relacja język – kultura także jest mocno obecna.
Moja najnowsza książka też łączy perspektywę językową z tą kulturową i medialną. To zatem kontynuacja, ale mam nadzieję, że twórcza (uśmiech). Teraz inaczej postawiłem akcenty: Na pierwszym planie nie jest poprawność językowa, ale inne wymiary języka: sposoby narracji, metody argumentacji. Słowem kluczem jest jednak informacja. Pokazuję dobre praktyki rzetelnej informacji, a także antyprzykłady treści wprowadzającej dezinformację.
Dezinformacja to jedna z największych zagrożeń czyhających we współczesnym świecie?
Tak, zdecydowanie. Poprawność językowa uważam za wielką wartość, zawsze będę namawiał każdego, by dbać o język, przykładać do tego dużą wagę. Temu przekonaniu daję wyraz w drugiej części książki, w której opowiadam czytelnikowi o błędach językowych, które analizowałem w materiale badawczym. Powiedzmy jednak szczerze: napisany piękną polszczyzną tekst zawierający fałszywe informacje, szczególnie takie, które mogą w skrajnym – ale wcale nie takim rzadkim – przypadku skutkować wrogością i aktami przemocy wobec jednostki czy grupy, jest czymś bez porównania gorszym niż błąd językowy w rzetelnym merytorycznie i etycznie artykule. To jak porównanie zbrodni i występku – trzeba walczyć z jednym i drugim, ale główny wróg jest oczywisty.
Jak odróżniać fake news od prawdziwej informacji?
Spreparowanie fikcyjnego zdjęcia, napisanie tekstu do złudzenia przypominającego rzetelny materiał itd. – to nigdy w historii świata nie było tak łatwe. Za to odróżnienie prawdy od fikcji bywa trudne. By to mogło się udać, konieczny jest zdrowy krytycyzm. Nie chodzi o kwestionowanie wszystkiego, bo w ten sposób daleko nie zajedziemy, ale o wyrobienie sobie nawyku weryfikacji. Przed zakupem czegoś przeglądamy opinie w internecie (oczywiście nie dotyczy to każdego przedmiotu, ale nawet różne produkty codziennego użycia jakoś weryfikujemy, choćby sprawdzając termin ważności). Z informacją jest tak, że z jednej strony nie sposób sprawdzać wszystkiego, co przeczytaliśmy, zobaczyliśmy, usłyszeliśmy, moją radą nie jest więc to, by każdą relację z jakiegoś wydarzenia sprawdzać w 10 czy 20 innych mediach. To nie jest możliwe czasowo, to nie jest też zdrowe (uśmiech). Warto jednak nie ufać ślepo jednemu medium, ale choćby od czasu do czasu przyjrzeć się też innym. To wzbogaca perspektywę, a czasem jest wręcz nieocenione, bo pozwala odkryć, że coś, co braliśmy za pewnik, jest iluzją. Warto też regularnie zapoznawać się z materiałami organizacji fact-checkingowych, czyli takich, których celem jest weryfikowanie prawdziwości informacji podawanych w przestrzeni publicznej.
W Pana książce tego typu rad i sugestii jest więcej.
Zgadza się. Portal… to swoisty poradnik medialny. To znaczy to nie jest główna idea książki (tę stanowi analiza mediów pod kątem różnych wymiarów języka), ale celowałem w to, by nadać publikacji poradnikowy rys. Moim celem było pokazanie czytelnikom różnych mechanizmów medialnych i sposobów na to, jak sobie z nimi radzić.
W Portalu internetowym… widać Pana dbałość o to, by wszystko było nie tylko pisane zrozumiałym językiem, ale i przydatne dla czytelnika. Tak samo było w poprzednich książkach Pana Doktora. Raczej nie jest to przypadek?
Nie jest, to prawda. Mam absolutne przekonanie, że tekst ma komuś służyć. I doprecyzuję – tą osobą ma być czytelnik, nie autor (uśmiech). Zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć jak chwyt marketingowy. Tyle że za moimi słowami stoją fakty. Jestem badaczem niezależnym, niezwiązanym formalnie z żadną uczelnią, nie podlegam zatem ciemnej stronie zinstytucjonalizowanej nauki, czyli „punktozie”. Lubię popularyzować naukę – tego nie da się zrobić, używając napuszonego języka. Sam zresztą jako czytelnik takiego nie lubię (uśmiech). W Portalu internetowym… podtrzymuję też swój styl narracji, tzn. traktuję książkę jako rozmowę z czytelnikiem. Opowiadam mu o różnych rzeczach, dzielę się wynikami swoich badań naukowych, ich interpretacjami, ale też zachęcam do własnych przemyśleń, do dzielenia się nimi – także ze mną, bo każdego czytelnika zapraszam do kontaktu i szczerego powiedzenia, co mu się w książce podoba, a co niekoniecznie.
Tak jak Pan Doktor bardzo dba o przystępną formę, tak nie ucieka Pan przed trudnymi tematami, związanymi z przekonaniami, ideologią, polityką. Czym kierował się Pan, wybierając takie, a nie inne tematy do analizy?
Faktycznie uważam, że o nierzadko trudnych tematach warto rozmawiać. Podkreślę jednak, że nie wybierałem zagadnień, kierując się stopniem kontrowersyjności. Postawiłem na takie, które spełniają łącznie dwa warunki. Po pierwsze, pokazują rozmaite mechanizmy medialne – od doboru argumentów, przez środki językowe, aż po ewolucję gatunków dziennikarskich. Po drugie – pokazują coś istotnego w wymiarze kultury, prawa, polityki. Ta dziesiątka tematów, jakie wyselekcjonowałem, jest oczywiście z określonych powodów ważna sama w sobie, ale najbardziej interesowało mnie to, by na ich przykładzie podpowiedzieć czytelnikowi, jak odbierać dane przekazy medialne. Niezmiennie jestem za tym, by dawać ludziom wędkę, nie rybę – tą wędką jest w tym przypadku pokazanie mechanizmów medialnych. One, wbrew pozorom, zmieniają się dużo wolniej niż prezentowane tematy. Dzięki temu, mam przynajmniej taką nadzieję, książka nie straci jakoś bardzo szybko na aktualności (uśmiech). Czytelnik wyczulony po lekturze książki na różne strategie narracyjne może być bardziej czujny przy odbiorze zupełnie innego medialnego tematu.
Przyznam, że dobór pewnych tematów w części książki poświęconej rekonstrukcji dziennikarskich narracji mnie zaskoczył – myślę np. o paragonach grozy. Po lekturze byłam jeszcze bardziej zaskoczona, bo nie spodziewałam się, jak szerokie – i językowe, i ekonomiczne, i kulturowe – jest to zagadnienie. Bardzo precyzyjnie opisał Pan, że paragony grozy to nie są tylko michałki, ale dotyczą naprawdę istotnych kwestii. Skąd pomysł, by włączyć akurat ten temat?
Jestem zarówno naukowcem, jak i przedsiębiorcą. Od razu doprecyzuję: współtworzę firmę korektorską, a nie restaurację czy obiekt hotelowy, a do tych miejsc najczęściej dotyczą paragony grozy. Wyjaśniam to, by zastrzec, że nie piszę niczego, kierując się swoim interesem (uśmiech). Wymieniłem te dwie perspektywy (a mógłbym dodać też trzecią – jestem obywatelem zainteresowanym dobrymi praktykami życia publicznego), bo uważam, że one się dopełniają, a nie sobie przeczą. Interesuje mnie prawda naukowa, ale też patrzę na realia gospodarcze, społeczne. Bo to dopiero tworzy pełny obraz. Paragony grozy czasem informują o czymś czytelnika, a czasem dezinformują. Skutki jednego i drugiego są spore: dla członka społeczeństwa, jak i dla przedsiębiorcy oraz jednostek samorządu terytorialnego. O tym, co ważne, lepiej mówić więcej, a nie mniej (uśmiech).
Bardzo dziękuję za rozmowę i cieszę się, że książka ukaże się już niedługo.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska
Sebastian Surendra – dr n. hum., autor trzech książek (którymi są Słownik ortograficzny współczesnego języka polskiego z poradnikiem, Poradnik językowy prosto pisany, Portal internetowy – źródło wiedzy czy błędu. O mediach wczoraj, dziś i jutro), współredaktor naukowy trzech innych (m.in. Eksperymentów i badań na ludziach). Redaktor językowy, współwłaściciel firmy DOBRA KOREKTA.