Nasza Autorka, dr Dominika Narożna, podejmuje jakże ważny obecnie temat…
Kolejne Święta Wielkiej Nocy upływają w Polsce w cieniu pandemii COVID-19. Coraz więcej ludzi choruje, coraz więcej ludzi umiera… Wirus puka do wielu drzwi… Nie odpuszcza. O zmianach kulturowych związanych z tym czasem z prof. UAM dr. hab. Remigiuszem T. Ciesielskim rozmawia Dominika Narożna.
Panie Profesorze, zbliżające się Święta Wielkanocne znów upłyną w cieniu pandemii COVID-19. Czy Pana zadaniem wpływa to na sposób celebrowania tego czasu?
Minął rok pandemii, trzeba coraz odważnej stawiać sobie pytania o to, czego nas ten rok nauczył, czego dowiedzieliśmy się o sobie w tym czasie próby. Bo chyba to doświadczenie, to przede wszystkim czas próby. Kiedy planowałem w czerwcu 2020 roku badania nad szeroko rozumianą przestrzenią duchowości w czasie pandemii, spieszyłem się, by to był zapis teraźniejszości, a nie odwoływanie się do pamięci doświadczeń. Sam miałem nadzieję na rychły koniec pandemii, a tutaj jesteśmy w przededniu kolejnego pandemicznego przeżywania Wielkiej Nocy. Rok temu byliśmy przede wszystkim w szoku. Poczynając od braku obrzędu święcenia potraw w kościele po telewizyjną mszę Wieczerzy Pańskiej. To co wydawało się nieprzekraczalnym minimum religijności polskiej, nagle zostało zawieszone. Nie zapomnę pierwszej lektury wyników przeprowadzonych przeze mnie badań, spłynęło do mnie ponad 300 ankiet od osób, które deklarowały, że są praktykującymi katolikami, i powtarzające się w nich zwroty: lęk o rodzinę i najbliższych, wiara w Opatrzność Bożą, lęk przed nieznaną nieuleczalną chorobą. Latem 2020 roku bardzo się baliśmy, ale czy boimy się nadal? To już chyba nie jest takie pewne. Część z nas przywykła do nowej sytuacji, część uzyskała potrzebną nadzieję w szczepionkach, część zaś postanawia podejmować zwyczajność funkcjonowania przed pandemią. Co ciekawe, nie chodzi tutaj o liczby, dane, przecież latem liczyliśmy w dziesiątkach, a nie w setkach, mam tu na myśli raczej proces reakcji na wciąż nieznane zjawisko. Dlatego te święta będą inne od tych sprzed roku, ale też inne od tych, jakie znamy z tradycji. W czasie, kiedy wreszcie w zabieganiu dotknęliśmy pojęcia czasu i co z tym czasem zrobić, zmieniło się nasze podejście do rozumienia zarówno święta, jak i codzienności. Odpowiadając na drugą, trudniejszą, część pytania Pani Redaktor najpełniejszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie; nie wiem. Pandemia nałożyła się w Polsce nie tylko na przemiany w przeżywaniu religijności, ale towarzyszą jej liczne kryzysy i skandale, które obejmują zarówno Kościół katolicki, jak i przestrzeń imponderabilii społecznych (wartości i pojęcia, których nie da się zmierzyć żadną miarą, ale mające ogromne znaczenie na przebieg danej sytuacji). To przekłada się na zakres kategorii święta i tego co, i jak świętujemy.
Czy duchowość Polek i Polaków na tym cierpi?
Dziękuję za to jasne słowo: „cierpi”. Bo tak należałoby nazwać te przemiany. Nie wyobrażam sobie, że w społeczeństwie dokonują się wybory, które wyrywają z utartych schematów i nie towarzyszy temu jakiś ból, więc cierpienie. Możemy zaobserwować dwie tendencje, dwa nurty reakcji na przeżywanie kryzysu, z jednej strony akty apostazji, odchodzenia od Kościoła, z drugiej zaś rosnąca liczba osób wybierających duchowość przedsoborową, uczestniczących w tzw. mszach trydenckich. Dlatego możemy być pewni jednego, duchowość, religijność polska po pandemii będzie zupełnie inna. Badania, którymi dysponujemy dzisiaj, należy traktować jako swoisty zapis stanu otwarcia czasu przemian. To, co dostrzeżemy za pięć może dziesięć lat, będzie właściwą relacją z tego, co się z naszą duchowością wydarzyło. Przypomnę jednak ważną uwagę amerykańskiego socjologia Petera Bergera dotyczącą sekularyzacji. Dotąd wszelkie przemiany religijne zachodzące w ponowoczesnym świecie traktowaliśmy jako przejaw sekularyzacji. Berger, jeden z teoretyków takiego sposobu wyjaśniania współczesnego świata, dość radykalnie zmienił rozumienie tego zjawiska. Religijność traktuje on dzisiaj raczej jako jedną z potrzeb, np. tak jak prezentuje potrzeby Maslow i zauważa, że dzisiejszy świat jest tak samo religijny, jak zawsze, a gdzieniegdzie nawet bardziej religijny. Nie oznacza to, że sekularyzacja nie istnieje, tyle tylko, że nie jest ona bezpośrednim skutkiem nowoczesności. Nie można nie zauważać, że w dużej części świata następuje silny wzrost znaczenia ruchów religijnych, nierzadko niosący ze sobą ogromne zmiany społeczne i polityczne. Duchowość, religijność nie wycieknie nam przez palce, ona się zapewne bardzo zmieni, ale zostanie i będzie miała dalej ogromny wpływ na nasze życie społeczne. Trudno jednak dziś określić, jaka ona będzie, dodam jedynie, że z prowadzonych przeze mnie badań wynika, że uczymy się przeżywać religijność prywatnie i chyba poprawniej byłoby procesy zachodzące w religijności polskiej czasu pandemii rozpatrywać w kontekstach prywatyzacji religii niż sekularyzacji.
Obecnie jesteśmy w czasie trzeciej fali pandemii. Liczba chorych i umierających jest niepokojąca (jeśli nie zatrważająca). Jak sobie z tym emocjonalnie radzimy?
Trudno powiedzieć, że sobie radzimy, jesteśmy na to raczej skazani. Osoby, które dotknęła śmierć najbliższych w czasie pandemii, inaczej odnoszą się zarówno do samej choroby, jak i do sposobów leczenia itp. Trudno to zjawisko komentować, może wystarczy tu zdanie jednej z pielęgniarek, które przeczytałem w ostatnich dniach w prasie, że najgorsze są telefony dzwoniące w torbach pacjentów. W tym krótkim zdaniu ukrywa się cała tragedia tej sytuacji. Trudno mi być tutaj obiektywnym badaczem zjawiska, sam obserwowałem, jak ludzie reagują na ten brak kontaktu z umierającym ich najbliższym. Nie znajduję słów, by opisać tę sytuację, bo to jest dramat.
Osoby umierające często odchodzą w samotności. Musi to być dla nich trudne…
Chciałoby się wykrzyczeć zdanie z Listu do Efezjan: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce”. Proszę sobie wyobrazić umierającą osobę, która nie zdążyła komuś przebaczyć, umierającą osobę, której nie zdążyliśmy przeprosić, powiedzieć jej „dziękuję” czy po prostu zapewnić ją o miłości, wdzięczności, powiedzieć jej, by się nie martwiła. Oby śmierć w czasie zarazy była dla nas nauką. Ci ludzie nie mogą przecież przeżywać samotności umierania na darmo. Niech choć czymś dobrym zaowocuje w nas to odczucie opuszczenia podczas umierania. Przecież w obliczu śmierci, przynajmniej taką mam nadzieję, wszystko inne blaknie, to nie czas na pielęgnowanie różnic, to czas czułości wobec tego, co nas łączy. Gdyby była jakaś nadzieja, że tak to odbierzemy, to pandemia byłaby błogosławieństwem. Nie jestem jednak naiwny, czytałem przecież jeszcze dzisiaj komentarze zamieszczone pod informacją, że jeden z dziennikarzy z powodu wirusa jest w ciężkim stanie w szpitalu. Więc niestety te tragedie opuszczenia podczas umierania są jednak chyba po nic. To przeraża najbardziej.
Z drugiej strony rodziny nie mają szans pożegnać z najbliższymi, którzy umierają w szpitalu. Czy może to rzutować na ich podejście do tego, w co wierzą?
Odpowiem Pani Redaktor krótką historią. Przez jakiś czas obserwowałem funkcjonowanie jednego z hospicjów. Zawsze była tam cisza, nawet ból chorych brzmiał cicho, opieka jest tam doskonała. Dwa razy usłyszałem tam krzyk, pierwszy raz, i o nim tylko powiem, przeraźliwy jęk rodziny po śmierci jednego z pacjentów, to był krzyk bólu i opuszczenia, także przez Boga. Następnego dnia jednak ten ból przemienił się w modlitwę o spokój duszy zmarłego. Umieranie jest zawsze tragiczne, przynajmniej dla tych, co zostają, oduczyliśmy się rytuałów umierania, śmierć została wyrugowana z naszych doświadczeń. Więc nie dziwi ten ból i zwątpienie. To w tej sytuacji naturalne. Świadomość tego, że nie widzimy ciała chorego na COVID-19, także po jego śmierci, w naszej kulturze jest jednak trudno wytłumaczalna. To zjawisko będzie miało swoje konsekwencje, bo musi mieć. Być może to będzie związane z naszym podejściem do obrzędów umierania, a być może następne pokolenia będą zupełnie inaczej postrzegać chorobę, cierpienie, umieranie. W kulturze nic nie dzieje się bez konsekwencji, o tym nie można zapomnieć.
Rytuały pogrzebowe ze względu na pandemię też uległy zmianom. Będzie rodzić to określone konsekwencje w sposobie podejścia do kwestii ideologicznych?
Nie wiem czy do zmian ideologicznych. Nam w ogóle trudno rozmawia się o śmierci z bliskimi tych, którzy odeszli. Teraz do tych trudów dołożono jeszcze dystans. Kiedy nie starcza nam słów, pozostają gesty. Objęcie niekiedy mówi wiele więcej niż sztampowe słowa otuchy. Sytuacja pandemii wymusza na nas nowy rodzaj zachowań, być może pomagają one w sytuacji, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć, tak jak dzisiaj słuchawki założone na uszach są doskonałym środkiem antykoncepcyjnym na niepożądane rozmowy czy kontakty. Niestety udało się błyskawicznie odstawić do kąta kaplice cmentarne, odmawiane w nich modlitwy za zmarłych oraz osobiste pożegnania nad trumną zmarłego. Domy pogrzebowe szybko przystosowały się do nowego sposobu funkcjonowania. Brak konsolacji, czyli tzw. „styp”, też będzie miał swoje konsekwencje. Epoka po pandemii będzie zatem zupełnie innym czasem, innych zachowań, innych lęków, mimo marzeń o jak najszybszym powrocie do zachowań z pierwszego kwartału 2020 roku, coraz trudniej mi uwierzyć, czy to w ogóle będzie możliwe. Przecież to samo zjawisko Pani Redaktor pewnie postrzega w funkcjonowaniu jednostek naukowych.
Jakie wyzwania mają przed sobą kościoły w obliczu szalejącej pandemii?
Chyba najtrudniej mówi się o przestrzeni własnego domu. Najtrudniej dostrzec to, co dzieje się najbliżej nas. Tak jak mówiłem, Kościół katolicki w Polsce stanął w tym samym czasie przed kilkoma naprawdę trudnymi kryzysami. Trudno byłoby wyjść nawet z jednego z nich, ta złożoność w ogóle utrudnia stawianie diagnoz czy sprawnych rozwiązań. Długo myślałem nad tym problemem, mimo targających emocji utrudniających jasne rozeznanie spraw, dzisiaj nie wiemy, jak wiele spraw jest jeszcze ukrytych? Mam nadzieję, że są jednak drogi wyjścia także z tak trudnej sytuacji. W moich czasach licealnych w polskich kinach miał premierę film Gandhi z niezapomnianą kreacją Bena Kinglsey’a. Chyba w ostatniej scenie tego obrazu pada zdanie, trochę patetyczne i pewnie dziś mało przekonywające, do którego jednak często wracam: „Kiedy jestem w rozpaczy, przypominam sobie, że w historii świata zawsze zwyciężała droga prawdy i miłości”. Sądzę, że tylko powrót do autentyczności, do prawdy, mimo wszelkich trudności związanych z podjęciem tej drogi rozwiązania kryzysów, może przynieść oczekiwane owoce.
Czy Kościół katolicki jest wstanie sprostać współczesnym wyzwaniom?
Jeżeli to będzie autentyczne, to na pewno.
Czego życzy Pan, Panie Profesorze, Polkom i Polakom na Święta Wielkiej Nocy?
Święta Wielkiej Nocy to święta nadziei wbrew wszystkiemu. W jedynym tygodniu od radości wjazdu Jezusa do Jerozolimy, przechodzimy do okrzyku „Na Krzyż z Nim”. To dni, kiedy przeżywamy tragedię zdrady, opuszczenia mimo wyznań, że choćby wszyscy zdradzili, to nie ja, by w końcu usłyszeć rozczarowanie, że myśmy się spodziewali. Po tym wszystkim nadchodzi jednak niedzielny poranek, kiedy Grób jest pusty, a Miłość i Prawda tryumfują. Zatem życzyć należy nam wszystkim, i mnie, i Pani Redaktor, ale przede wszystkim Czytelnikom wystarczającej ciszy, aby to wszystko przemyśleć, przemedytować, szczególnie w czasie, kiedy tego, czym obdarzy nas kolejny poranek, nie jesteśmy pewni. Najczęściej składamy teraz innym życzenia zdrowia, więc bądźmy zdrowi, ale i roztropni.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiała: Dominika Narożna
Remigiusz T. Ciesielski, historyk, doktor nauk o poznaniu i komunikacji, doktor habilitowany w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Autor monografii: Metamorfozy maski. Koncepcja Josepha Campbella oraz Kulturowe i społeczne konteksty modlitwy katolickiej. Problemy badawcze i propozycje ujęć. Zatrudniony na stanowisku profesora uczelni na Wydziale Antropologii i Kulturoznawstwa UAM, kierownik zakładu Hermeneutyki kultury w Instytucie Kulturoznawstwa UAM. Od 2020 roku dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych UAM. Współpracuje z Przeglądem Religioznawczym.
Zdjęcie: Monika Oliwa-Ciesielska
Dominika Narożna: Uwarunkowania funkcji rzecznika prasowego w Polsce