Rozmawiamy z dr. Sebastianem Surendrą, językoznawcą i kulturoznawcą, redaktorem językowym, autorem trzech książek, w tym publikacji Portale internetowe – źródło wiedzy czy błędu? O mediach wczoraj, dziś i jutro, które niezmiennie cieszą się zainteresowaniem czytelników.
Jest Pan Doktor autorem książki o portalach językowych, porusza w niej m.in. kwestię poprawności językowej mediów elektronicznych. Co gorsza, błędy językowe są we wszystkich mediach. Dziennikarze nie znają zasad poprawnej polszczyzny?
Część z nich na pewno nie zna. Jeśli w tekście dopełniacz państwa Dania pojawia się pięć razy i cztery razy jest forma poprawna, czyli z końcówką „ii”, a raz pojawia się błąd, to nie ma wątpliwości, że autor zna konkretną zasadę ortograficzną, a jednorazowy błąd nie wynika z niewiedzy językowej, lecz ma inne podłoże – po prostu coś nie zagrało na linii jego ręka – urządzenie, na którym pisał. Mówiąc „po prostu”, w żaden sposób nie usprawiedliwiam braku staranności, chodzi mi o to, że przyczyna błędu jest inna niż niewiedza.
Jeśli jednak widać lub słychać, że ktoś któryś raz używa błędnej formy, to sprawa jest jasna: kompetencje językowe pozostawiają wiele do życzenia. Jeśli w tekście bardzo mocno kuleje interpunkcja, to też nie ma wątpliwości, że przyczyną jest niewystarczająca wiedza o regułach językowych.
Sztuka stawiania przecinków i innych znaków interpunkcyjnych wygląda na wiedzę tajemną, czarną magię. Ogrom Polaków ma z tym problem.
To prawda, interpunkcja sprawia duże problemy piszącym. Jest wielką demokratką (uśmiech), bo gdy przyjrzeć się różnym badaniom najczęściej popełnianych błędów, to okazuje się, że praktycznie te same zagadnienia interpunkcyjne sprawiającą kłopoty każdej grupie użytkowników języka, łącząc nawet uczniów i… nauczycieli języka polskiego. To samo pokazują moje kilkunastoletnie doświadczenia redaktora językowego – wiele błędów powtarza się w każdym tekście, niezależnie od profilu zawodowego czy naukowego autora.
Zasady interpunkcyjne, tak całościowo patrząc, nie są łatwe do opanowania. Ale nie oznacza to, że nie są do opanowania. Moje podejście jest takie: ktoś, kto zawodowo nie zajmuje się tworzeniem tekstu lub nie uczy w szkole języka polskiego, nie ma obowiązku zagłębiać się w największe interpunkcyjne labirynty, choć oczywiście zawsze do tego zachęcam (uśmiech). Bo to jest nasz język, nasza wartość.
Od profesjonalisty profesjonalizmu za to wymagam. Jasne, dziennikarz to nie językoznawca, nie musi mieć interpunkcji w małym palcu, jednak chodzi o skalę błędów. Jeśli często brakuje elementarnej interpunkcji, to tu usprawiedliwienie zawiłością polskiej interpunkcji nie wchodzi w grę.
Jakie jeszcze błędy pojawiają się często na portalach?
Jest multum błędów klawiaturowych (związanych z pisaniem za pomocą klawiatury czy ekranu dotykowego) obejmujących całą paletę usterek: od literówek, przez błędy w zakresie znaków diakrytycznych. Tu nie ma wątpliwości, że to taki błąd nie jest wynikiem językowej niewiedzy. Rzecz w tym, że to wcale nie oznacza, że takie błędy można oceniać łagodnie. Wręcz przeciwnie!
W odbiorze tekstu niezwykle ważna jest jego zrozumiałość. Kubek napisany przez „ó” jest błędem ortograficznym, który nie powinien mieć miejsca. Jeśli jeśli ktoś nie ma dysortografii, to tego rodzaju błędy dyskwalifikują piszącego. Zdanie z takim błędem będzie jednak zrozumiałe. No a jeśli „kubek” zostanie omyłkowo zastąpiony „kurkiem”, to coś przecieka – na pewno sens i logika (uśmiech). Czasem taka literówka wywoła uśmiech na twarzy i nie czyni zdania niezrozumiałym, ale niekiedy zaburza percepcję.
Błędy klawiaturowe są też lepiej widoczne przez odbiorcę. Czytelnik nie zauważy wielu błędów interpunkcyjnych czy składniowych, bo jego kompetencje językowe mogą być podobne do autora tekstu. Brak ogonka czy czeski błąd zostaną jednak wykryte od razu. Nie tylko dojdzie do sceny ujawnienia, ale i do publicznej demaskacji – w komentarzu pod tekstem czy w mediach społecznościowych. No i wiele osób ma używanie. Z tego powodu finansowa wartość portalu nie spadnie, ale czy wzrasta zaufanie do jakości prezentowanych tam treści? Pytanie retoryczne. Zawsze stawiam praktykę ponad teorię, zatem konkretny przykład: w 2024 r. gazeta.pl poprosiła swoich czytelników o opinię na temat tego, co nie odpowiada im na portalach. Wśród grzechów głównych znalazły się błędy językowe (wskazano m.in. literówki)[1].
Ogrom błędów klawiaturowych w mediach elektronicznych świadczy o niechlujstwie wielu piszących. Szybkie pisanie tekstu wiąże się z różnymi ryzykami, takimi jak niedociśnięcie klawisza, zbyt mocno wciśnięcie go (skutkujące multiplikacją znaku). Można wyciąć zdanie i nie wkleić go omyłkowo w to miejsce, gdzie miało trafić. Tylko osoba, która w życiu niczego nie napisała na elektronicznym narzędziu, nie popełniła takiego błędu. Nie chodzi więc o krytykę takiego błędu, bo to byłby absurd, lecz o to, że weryfikacja napisanego tekstu w potężnym stopniu zredukowałaby skalę tych błędów.
Cóż, niektórzy ludzie zawsze znajdą czas, by sprawdzić liczbę lajków swoich postów w mediach społecznościowych, ale przerasta ich dwukrotne przeczytanie własnego tekstu. Pewnie każdy czy prawie każdy – prawie nie robi tu żadnej różnicy (uśmiech) – autor tłumaczyłby się pośpiechem. Oczywiście, to praca niezwykle dynamiczna, deficyt czasu jest w nią wpisany. No ale kto chciał rower, ten niech pedałuje. O ile czasopisma drukowane mają najczęściej korektora, to w mediach elektronicznych bardzo rzadko się to zdarza. Autor tekstu ponosi więc pełną odpowiedzialność za to, co publikuje. Powiedzmy szczerze – jeśli ktoś jest profesjonalistą, to zawsze wygospodaruje czas na to, co stanowi fundament jego pracy. Artykuły są zresztą coraz krótsze – to z reguły tytuł, lid i kilka zdań. To ile czasu może zająć powtórne sczytanie tego, co się napisało, przed opublikowaniem materiału?
Jeśli piszący jest średnio zainteresowany własnym artykułem, to dlaczego czytelnik miałby ekscytować się takim tekstem? Przy czym podchodzę realnie do życia i wiem, że to trudne do zmiany. Bo dla części czytających poprawność językowa nie ma większego znaczenia i ta grupa ludzi nie reaguje negatywnie na kolejne potknięcia językowe. Ci zaś, dla których dbałość o każde słowo ma istotne znaczenie, stoją przed alternatywą „czytać tekst z błędami czy nie czytać go wcale” – bo niestety błędy są wszędzie, to nie jest specyfika jednego czy drugiego portalu.
Oglądając serwisy informacyjne, zauważam wiele błędów w tzw. paskach czy informacjach spisywanych i podawanych na ekranie telewizora. Zgroza.
Paski, o które Pani Doktor, to na kilku poziomach bardzo ciekawa kwestia. Powinny
dotyczyć rzeczywiście istotnych wydarzeń w Polsce i na świecie. Tak jest najczęściej, ale nie zawsze. Jeszcze kilka lat temu (teraz na szczęście natrafiam na to rzadziej) na dole telewizyjnego ekranu jako „gorące newsy” pojawiały się także wyimki z właśnie transmitowanego wywiadu przeprowadzonego przez dziennikarza z gościem bądź rozmowy polityków czy felietonistów moderowanej przez prowadzącego. Nierzadko paski ujawniały jałowość tej rozmowy. W tej kategorii numerem jeden jest dla mnie rozmowa sprzed dobrych kilku lat z Markiem Kondratem w stacji TVN24. Rozmowa dotyczyła w głównej mierze pasji aktora, jaką jest winiarstwo. Kondrat, mówiąc o tym alkoholu, używał naprawdę wielkich słów, m.in. ogłosił: „Wino jest oznaką człowieczeństwa”. Minęło kilka chwil i na pasku z najważniejszymi informacjami dnia pojawił się napis: „Marek Kondrat: Wino jest oznaką człowieczeństwa”. Nie wiem, czy abstynenci lub ludzie niegustujący w winie zaczęli się wtedy zastanawiać, czy to oni zeszli na psy, czy też to telewizja tak upadła (śmiech), wiem za to, że granice absurdu zostały przekroczone.
Inna specyfika pasków to robienie z nich przez telewizje niesmacznej tuby promocyjnej. Gdy dana stacja transmituje rozdanie nagród telewizyjnych, takich jak „Telekamery”, i na pasku podaje, ile statuetek otrzymała, to można to zrozumieć. Ale gdy stacja Polsat przez dwa tygodnie po charytatywnej akcji mikołajkowej informowała na pasku, jaką kwotę na ten cel przeznaczył Zygmunt Solorz, to jest to już niesmaczne – w mojej opinii oczywiście. Bo wychodzi trochę na to, że pieniądze zostały przekazane m.in. po to, by długo można się tym szczycić na pasku.
Informacje na paskach niekiedy stanowią jedyną treść dostępną odbiorcom. Myślę o sytuacji, gdy w jakichś poczekalniach są włączone telewizory, ustawione na kanał informacyjny, ale z wyłączoną albo bardzo mocno przyciszoną fonią – wówczas oglądający wie tyle, ile widzi na dole ekranu.
Do języka weszło też określenie „pasek grozy”. Obserwatorium językowe Uniwersytetu Warszawskiego odnotowuje: „Niektórzy ludzie paskiem grozy nazywają pasek, który ich zdaniem nie ma waloru informacyjnego, a jedynie służy propagandzie i manipulacji. Słowo wartościujące negatywnie”[2]. To szeroki problem. Ludzie lubią krótkie hasła, lubią też, gdy gdy ktoś pomyśli za nich i podpowie im gotową formułę do wygłoszenia. To znaczy nikt się nie przyzna, że „kopiuj-wklej” to jego sposób na życie – to jest taki paradoks, że tylu osobom wydaje się, że są są niepowtarzalne, a w rzeczywistości wtórność jest coraz większa. Za tą wtórnością idzie brak refleksji. Nie tylko zresztą to, bo przebywanie wyłącznie w jednej bańce informacyjnej zabija wymianę myśli. Ktoś z odmiennym poglądem staje się wrogiem. Autorzy pasków, podobnie jak każdego innego tekstu, powinni być odpowiedzialni za słowo. Ale nie są…
Do tego poprawność językowa, o którą Pani pytała – błędy na jednozdaniowym pasku to wyższa szkoła absurdu. Ten absurd rozgościł się w mediach mocno i nie zamierza nas opuścić.
Poruszyliśmy temat stacji telewizyjnych, zatem zapytam: czy pokusiłby się Pan Doktor o porównanie poprawności językowej na portalach i w telewizjach?
Myślę, że oba te media zbyt mocno różnią się pod względem używanego języka, by je porównywać. Portale oferują odbiorcom różne podcasty czy materiały wideo, jednak opierają się na słowie pisanym. Telewizja, z wyjątkiem wspomnianych pasków (które zresztą są charakterystyczne dla stacji informacyjnych, nie pojawiają się przecież w innych stacjach), to język mówiony. To ogromna różnica. Porównywać można by więc mocno ograniczoną liczbę błędów, np. składniowe, fleksyjne. To ważne kwestie, ale stanowiące część poprawnościowej układanki – a przecież nikt poważny nie zawiesi na ścianie puzzli, w których brakuje połowy elementów (uśmiech). Język mówiony, do tego w programie na żywo, wiąże się też z pewną spontanicznością, która sprzyja jakimś usterkom językowym. Sądzę zatem, że rozbudowane porównanie poprawności językowej w różnych mediach nie byłoby uczciwe intelektualne.
Nie oznacza to, że nie interesuje mnie język innych mediów niż portale – zarówno czytam prasę papierową i oglądam telewizję, jak i analizuję badania na ten temat. Kondycja mediów, dziennikarzy – to mocno mnie zajmuje, nie tylko w odniesieniu do portali. Język mediów, tak samo jak cała polszczyzna, to nie tylko poprawność językowa, lecz także kwestie etyki i estetyki słowa. Gdy te wszystkie elementy złożymy, to wtedy możemy z dumą prezentować puzzle – jeśli nawet mucha na nich siądzie, to przynajmniej ma na czym (śmiech).
Koniecznie zatem musimy niedługo ponownie się spotkać i o tym porozmawiać dłużej. Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała P.M. Wiśniewska
[1] R. Madajczak, Już wiadomo, co Was wkurza w portalach. Oto grzechy główne mediów, https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,31532098,juz-wiadomo-co-was-wkurza-portalach-oto-grzechy-glowne-internetu.html [dostęp: 11.07.2025].
[2] https://obserwatoriumjezykowe.uw.edu.pl/hasla/pasekgrozy/ [dostęp: 10.07.2025].



