Aktualności

20250628_183553

Teleturnieje dostarczają i wiedzy, i rozrywki. Są także kopalnią wiedzy o… społeczeństwie i mediach, bo dostrzec w nich można wiele interesujących tendencji. Rozmawiamy o nich z dr. Sebastianem Surendrą, językoznawcą i kulturoznawcą. Niemała część uznaje, że wiedza nie jest im konieczna, a zdobywanie jej to marnotrawstwo czasu, skoro sztuczna inteligencja, w postaci choćby Podglądu AI w wyszukiwarce Google’a czy ChataGPT, wszystko im powie czy napisze w ciągu kilku chwil. Teleturnieje, w których trzeba mieć choć pewną wiedzę, wciąż są jednak popularne. Paradoks? A może dwa światy – wyznawcy AI myślą: „komu potrzebne są teleturnieje?” i nie oglądają tej formy intelektualnej rozrywki, a fani tych programów cieszą się, że wiedza wciąż jest w cenie?

Bardzo ciekawe pytanie i niezwykle trafny opis myślenia części populacji. Choć ze słowem „myślenie” to mocno przesadziłem w odniesieniu do ludzi, którzy homo sapiens są tylko w teorii (uśmiech). Też wiele razy słyszałem, że AI pozwala zaoszczędzić czas. Jest to oczywiście prawda, bo ona niezwykle przyspiesza różne procesy, ale wielokrotnie zastanawiam się, co ludziom daje ta oszczędność czasu – czy wykorzystują go na czegoś sensownego? Najczęściej – nie. Ale to temat na oddzielną rozmowę.

Wracając do postawionego przez Panią pytania: z pewnością fanatyczny wielbiciel AI nie będzie oglądał teleturnieju, chyba że dostanie radę od czata wszystkich czatów, że jednak ma to zrobić (śmiech). Abstrahując natomiast od AI (bo przecież część widzów teleturniejów nie używa w ogóle narzędzi sztucznej inteligencji bądź robi to incydentalnie), to nie sposób określić precyzyjnie, ilu widzów teleturniejów ogląda to z chęci uczenia się czegoś, a dla ilu priorytetem jest aspekt rozrywkowy, który od lat stanowi nieodłączny element większości teleturniejów, niekiedy będąc jego fundamentem. Mogę za to podać liczby bezwzględne dotyczące oglądalności kilku teleturniejów. Dane są najbardziej aktualne w chwili, gdy rozmawiamy (13 października 2025 r.), bo dotyczą aktualnej ramówki. Otóż teleturniej Floor (emitowany przez TVN) ogląda średnio 979 tys. widzów. 75 tys. osób mniej wybiera Milionerów, którzy teraz pokazuje Polsat[1]. Awanturę o kasę (także w Polsacie) ogląda średnio 780 tys. widzów[2]. Jeden z dziesięciu na TVP2 wiosną 2025 r. ośledziło średnio 830 tys. osób[3], a Va banque (w tej samej stacji) w tym samym okresie – prawie 800 tys. widzów[4]. Moim zdaniem to sporo. Oczywiście słowo „sporo” umieszczam w kontekście spadku oglądalności tego medium, o którym już rozmawialiśmy. Jako ciekawostkę podam, za portalem Onet[5], kilka rekordowych wyników polskich teleturniejów: Idź na całość 25 stycznia 1998 r. obejrzało aż 10,6 mln widzów, 5 marca 2000 r. przed telewizorami zasiadło 6,5 mln ludzi, by obejrzeć odcinek Milionerów, a 8 listopada 2002 r. Awantura o kasę przyciągnęła ponad 3,2 mln widzów. Takie liczby są obecnie nie do powtórzenia, bo żyjemy w innych czasach.

Co sprawia, że Polacy nadal chętnie oglądają teleturnieje? Wspomniał Pan już o dwóch czynnikach, czyli chęci dokształcenia się, a także o aspekcie rozrywkowym. Coś jeszcze by Pan dodał?

Z pewnością pula nagród ma znaczenie – potencjalna wysoka wygrana przyciąga uwagę widza. Przemiany technologiczne, które są także udziałem telewizji, też mają tu znaczenie. Widz nie musi oglądać niczego na żywo, bo ma do dyspozycji telewizję na żądanie – może nagrywać, cofać i przewijać. Może też obejrzeć odcinek w internecie. Zdaję sobie sprawę, że takich możliwości technicznych nie ma każdy – wzburzenie typu „czemu XYZ nie obejrzy tego na VOD?” to dla mnie agresywny przejaw głupoty i intelektualnego zaścianka.=. Niemniej, dla tych, którzy korzystają z takich opcji, to duże ułatwienie. Dla produkcji teleturnieju to wielki plus – bo zwiększa się widownia.

Wiem z naszej poprzedniej rozmowy, że to jeden z Pana ulubionych formatów telewizyjnych. Skąd się wzięło to zamiłowanie do teleturniejów?

W zasadzie od zawsze jestem ich fanem. Jako dziecko, a potem nastolatek oglądałem Wielką grę, Miliard w rozumie, Va banque, Jeden z dziesięciu, Koło fortuny. Oczywiście poza tym ostatnim nie znałem wówczas zbyt wielu odpowiedzi na zadawane pytania (uśmiech), ale klimat rywalizacji opartej na wiedzy mnie fascynował. I to się się zmieniło – od lat z żoną nie opuszczamy ani jednego odcinka Va banque, Jeden z dziesięciu, Awantury o kasę. Fanizm w czystej postaci, z którego… jesteśmy z Anną bardzo dumni i w ogóle się tego nie wstydzimy (śmiech). Sprawdzanie swojej wiedzy, zdobywanie nowych informacji – to naprawdę duża wartość teleturnieju wiedzowego. A do tego, powiedzmy to szczerze – trochę adrenaliny, gdy kibicuje się jednemu uczestnikowi, a innemu, niewzbudzającemu sympatii, życzy się wszystkiego najlepszego w życiu, z wyłączeniem danego teleturnieju (uśmiech).

Łezka mi się w oku kręci na wspomnienie jednego z wymienionych przez Pana teleturniejów. Wielką grę Telewizja Polska emitowała od 25 listopada 1962 do 2 września 2006. Prowadzony był przez Stanisławę Rychter. Teleturniej koncentrował się na określonej dziedzinie wiedzy, a amatorzy przepytywani byli przez specjalistów z danej dziedziny. Pytania były bardzo trudne, niekiedy były jednak zbyt szczegółowe. W Nonsopedii napisano o tym programie tak: „Był to też jedyny teleturniej, kiedy widz czuł się głupio, bo nie był w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie zadane w odcinku”[6].

Przyjrzenie się teleturniejom pokazuje przemiany telewizji, ale i zmiany społeczno-kulturowe. Wielka gra to dobry przyczynek do takich rozważań. Ten teleturniej miał swój, nomen omen, wielki czas, a Stanisława Ryster prowadziła go – by sięgnąć po jedno z często używanych przez nią słów – wyśmienicie. Ludzie masowo oglądali program, w którym nagradzano wiedzę – nie może mnie to nie cieszyć (uśmiech). Uczestnik, by miał szansę na wygraną, musiał mieć nie tylko świetną pamięć, ale też zaparcie, by tak dogłębnie przygotować się do programu. Super, że taki pogram był emitowany.

Żeby nie było też cukierkowo – Wielka gra wymagała bardzo dużej wiedzy, ale ultraencyklopedycznej. Umiejętność kojarzenia faktów, intelektualnej improwizacji miała marginalne znaczenie. Niektórych uczestników trudno było uznać za amatorów – traktowali to bowiem nie jako sprawdzenie się (tzn. może też, ale to na dalszym miejscu), lecz jako intratne zajęcie. Jeden pan z mojego powiatu wygrywał ten teleturniej kilkanaście razy i z wywiadów z nim kojarzę, że traktował to jak pracę. Trudno więc tu mówić o amatorze. On nie był wyjątkiem, takich osób było ileś. Gdy ci sami ludzie wygrywają ten sam teleturniej 10. czy 15. raz, to mamy statykę.

Obecnie widz oczekuje dynamiki, tzn. sam chciałby się sprawdzić, odpowiadając przed telewizorem na pytania, liczy na elementy zaskoczenia itd. Preferencje masowej widowni często są mi zupełnie obce, tu jednak podzielam nastroje społeczne. Cieszy mnie, że w Va banque czy w Awanturze o kasę padają i pytania z kanonu kultury (np. z klasyki literatury), i bardzo współczesne (np. dotyczące kultury popularnej, wydarzeń społeczno-kulturowych ostatnich lat), bo wymaga to od uczestnika otwartej głowy, niezamykania się na współczesność.

Tak jak Pan zauważył, teleturniej, jak i każdy inny gatunek telewizyjny, ewoluował, dostosowywał się do zmian społecznych. Nie miał zresztą wyjścia, bo w przeciwnym razie nikt by danego programu nie oglądał – vox populi… To, że nie cofnie się kijem Wisły, wiadomo nie od dziś. Ale już stanowi wody można się przyjrzeć. Skoro z takim zamiłowaniem ogląda Pan teleturnieje, to z pewnością ich jakość musi Pana satysfakcjonować. To pełna satysfakcja czy jakiś niedosyt jest?

Pozostając przy zaproponowanej przez Panią metaforze akwenu: jeśli zobaczyłbym gdzieś dno, to szybko bym się oddalił (uśmiech). Nie mogą być też w tej wodzie sinice uniemożliwiające wejście do wody. To takie warunki brzegowe, by pomyśleć o zanurzeniu. Pojawiają się jednak czasem elementy za bardzo ochładzające, a tym samym odbierające radość z kąpieli. By nie lać już wody (uśmiech), wróćmy do ducha epoki. Skoro społeczeństwo się zmienia, to i uczestnicy teleturniejów posługują się często innym językiem, inaczej się zachowują niż ich poprzednicy sprzed np. 15 lat. Że to nieuchronne – to oczywiste. Ale to nie znaczy, że muszę się tym ekscytować. Mamy takie czasy, że wielu ludzi ma silną potrzebę zwracania na siebie uwagi – słowem, gestem, zachowaniem. „Show musi trwać, pod warunkiem że to ja jestem gwiazdą. W zasadzie: kto inny miałby być? Przecież jestem ja” – to tok myślenia niejednego współczesnego człowieka. W mikroskali ma to miejsce nawet w nastawionym na spokój, a nie na show, teleturnieju Jeden z dziesięciu, gdy uczestnicy, wymieniając swoje hobby, mówią np.: „Najbardziej lubię podrywać narzeczoną… przyjaciela”, „Jedyne, co mnie interesuje, to browarnictwo domowe i pierogi babci Zosi”. Rozróżnienie między byciem zabawnym a śmiesznym chyba całkowicie zanika. To w gruncie rzeczy nieszkodliwe ekscesy, bo teleturniej prowadzony przez Tadeusza Sznuka skupia się na zadawanych pytaniach, nie na uczestnikach. Ale już np. w Awanturze o kasę czy w teleturnieju The floor zawodnicy są mocno eksponowani, w myśl zasad rządzących mediami, że trzeba pokazać emocje, tworzyć dramaturgię itd. Co do zasady przyjmuję, że tak musi być, bo gdybym obrażał się na rzeczywistość, to nie mógłbym być badaczem współczesnej kultury. Niekiedy jednak infantylizm uczestnika, showmeństwo najgorszego sortu, błazeństwa, a czasem i piramidalna głupota połączona z wybujałym ego sprawiają, że w oglądanie zacnego skądinąd programu wkrada się niesmak. Niekiedy rozwiązaniem jest wyciszenie danego fragmentu albo „przepuszczenie” go (wielkie korzyści oglądania telewizji z wykorzystaniem nagrywarki, a nie na żywo). Z drugiej strony – nierzadko twardo oglądam i słucham, bo obserwacje tego rodzaju są bezcenne w refleksji nad otaczającym nas światem językowo-kulturowym.

Bez wątpienia do pewnych zachowań, takiego nadekspresjonizmu słowa i gestu, namawia na planie produkcja. To też pokazuje przemiany medialne.

Przy swoich wadach teleturnieje wciąż jednak przynoszą widzom wiele wartości, takich jak intelektualna zabawa, poszerzanie horyzontów, zapoznawanie się z różnymi ciekawostkami. Konsekwentnie uważam, że lepiej wiedzieć więcej niż mniej.

Z ciekawości zapytam: czy myślał Pan kiedyś o wzięciu udziału w jakimś teleturnieju? A może ma Pan już takie doświadczenia?

Przyznam, że mam (uśmiech). Wystąpiłem w dwóch teleturniejach, kilkanaście lat temu.

Zdradzi Pan więcej szczegółów czy to tajemnica?

Mogę zdradzić co nieco, bo wiem, że obserwacje od kuchni to zawsze inny wymiar opisu. W 2009 r. wystąpiłem w teleturnieju Milionerzy, jakoś dwa lata później w Jeden z dziesięciu. Zgłoszenie się do teleturnieju było spełnieniem trochę marzenia, trochę planu z dzieciństwa, a później wieku nastoletniego. Bo wtedy sobie myślałem, że byłoby to fajne doświadczenie życiowe. I teraz mogę potwierdzić: „tak, to było fajne doświadczenie” (uśmiech).

Zawsze warto marzyć, a jeszcze lepiej – te marzenia spełniać.

Bez marzeń nie wyobrażam sobie życia, przy czym jako ktoś stojący twardo na nogach te marzenia racjonalizuję, tzn. chodzą mi po głowie rzeczy realne do wykonania. W przypadku teleturniejów było tak, że chciałem zobaczyć, jak to wygląda od środka, sprawdzić siebie, to, na ile pytań jestem w stanie odpowiedzieć. Byłem też ciekaw, czy biorąc udział w eliminacjach, a później w ewentualnym programie, zachowam swoją niewątpliwie mocną stronę, czyli że się nie stresuję. No i chciałem przetestować, na ile mam szczęście, bo ono zawsze jest potrzebne, gdy nie znamy kategorii pytań i możemy spodziewać się wszystkiego. O tym ostatnim wspominam nieprzypadkowo, bo od zawsze jest mi bliska idea, że lepiej być specjalistą w określonych dziedzinach niż mieć powierzchowną wiedzę o wielu tematach. Ta koncepcja jest, tak uważam, bardzo dobra w życiu, także tym zawodowym, ale stanowi ogromną przeszkodę w teleturnieju. W zasadzie od zawsze jestem bardzo mocno sprofilowany intelektualnie, jestem 100-proc. humanistą. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że czuję się mocny w naukach humanistycznych, społecznych, w sporcie, bliskie są mi nauki prawne, za to o naukach ścisłych czy medycznych wiem naprawdę niewiele. Zupełnie szczerze przyznaję, że np. w dziedzinie astronomii jestem laikiem. I nie jest mi wstyd, bo nie da się wiedzieć wszystkiego. Prawdopodobieństwo, że gdzieś trafię wyłącznie na swoje kategorie, jest skrajnie małe. Ale powtórzę: nigdy nie nastawiałem się na wygraną, za to na wyzwanie – zdecydowanie tak!

Czy mógłby Pan, choć pokrótce, opowiedzieć, jak wygląda kwalifikacja do teleturnieju? Widz włącza telewizor, widzi uczestników, ale nie ma dostępu do różnych szczegółów, z którymi Pan zapoznał się osobiście.

Chętnie powiem o kilku rzeczach, które wydają mi się istotne i dla medioznawczych refleksji, i dla percepcji widza, który siedzi na sofie, popija kawę i komentuje to, co widzi na ekranie telewizora.

Z Milionerami było tak, że wysłałem SMS zgłoszeniowy (było pytanie, a potencjalny kandydat miał jak najszybciej udzielić poprawnej odpowiedzi w formie wiadomości), po jakimś czasie produkcja zadzwoniła, robiąc mi telefoniczny quiz. Zadano mi wiele pytań, musiałem m.in. podać daty wydarzeń historycznych, stolice państw, nazwiska malarzy danego obrazu. Pytania były z wielu dziedzin, a ich poziom trudności? Dla mnie były średnio trudne lub dość trudne. Obiektywnie zaś: to były pytania trudne albo bardzo trudne. Dostałem się do programu. W nim okazałem się najszybszy z uczestników, tzn. najszybciej odpowiedziałem na pytanie, i usiadłem przed Hubertem Urbańskim. Nawet udało mi się wygrać pewną kwotę, w czym niewątpliwie pomógł fakt, że nie miałem pytania ani z astronomii, ani z biologii, ani fizyki czy chemii (uśmiech).

Po iluś latach, tak ok. 2016 r., zgłosiłem się ponownie. Pierwszy etap był techniczny, tzn. albo SMS-owo, albo mailowo (teraz już nie pamiętam) trzeba było się zgłosić – po prostu wysłać zgłoszenie, nie było żadnego pytania. Dostałem mailem kwestionariusz do wypełnienia. On miał decydować (tak to przynajmniej rozumiałem), kto zostanie zaproszony do programu. Były tam takie kwiatki, jak np. „Podaj 10 rzeczy, do których może się przydać wsuwka do włosów” i największy hit: „Jesteś pięciogroszówką i wpadłeś do miksera. Co zrobisz, by się wydostać?”. Ręce mi opadły, gdy to zobaczyłem. Nie widziałem sensu, by wysyłać zgłoszenie. Co trzeba zrobić, by zgłosić się teraz? Może, trzymając się trendów, trzeba nagrać rolkę, jak skacząc na bungee, coś się wykrzykuje? (uśmiech). „Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem” (śmiech). A całkiem poważnie: ten teleturniej to dla mnie na pewno zamknięta historia.

A jak to wyglądało w Jeden z dziesięciu?

Eliminacje były ciekawym doświadczeniem – i bardzo pozytywnym, i nieco absurdalnym. Odbywały się w szkole. Wchodzę, na korytarzu kłębi się tłum ludzi w kolejce. Wielu z nich dzierży w ręce papiery i czyta je z wielką uwagą. W pierwszej chwili myślałem, że to umowa dotycząca udziału w programie. Myliłem się jednak – okazało się, że były to pobrane z internetu pytania i odpowiedzi z różnych wcześniejszych edycji. Te osoby miały przekonanie, że skoro niektóre pytania pojawiają się regularnie w różnych odcinkach (tak jest zresztą do dziś), to padną i na castingu. To zapewne było słuszne założenie (co jednocześnie pokazuje pewną słabość tego teleturnieju, tzn. czasem bywa wtórny), przy czym mnie by to nie przyszło do głowy, bo mam wielką radość ze zdobywania informacji i ćwiczenia szarych komórek, za to zakuwanie dla zakuwania mnie nie interesuje. Eliminacje wymagały wiedzy z różnych dziedzin, całkowity przekrój tematów. Udało mi się zakwalifikować do programu, co bardzo mnie ucieszyło (uśmiech).

Samo nagranie: dziesięcioro uczestników gotowych, standardowo każdy ma się przedstawić. Jeden pan mówi: „Nazywam się…” i… cisza – pan z nerwów zapomniał, jak się nazywa. Chwila przerwy dla uspokojenia i powtórka. Pan mówi: „Nazywam się…” i… cisza. Dalej nie mógł wydusić z siebie swego imienia i nazwiska. Dłuższa przerwa. Pan opanował stres i tak się rozpędził, że doszedł do finału. Mnie się to nie udało, choć odpadłem jakoś w środku rywalizacji, nie na początku. Proszę zgadnąć, jakie dziedziny mnie położyły? (śmiech)

Astronomia, biologia i fizyka?

Astronomia i dwa razy biologia. Kategorie pamiętam do dziś. natomiast pytań już nie – za duży upływ czasu. Zapewne obiektywnie to były proste pytania. Dla mnie były nie do odpowiedzenia, a przynajmniej nie w trzy sekundy. Powiem szczerze, że w studiu czułem mocną frustrację. Powtórzę: w żadnym razie, ani przez moment, nie nastawiałem się na wygraną. Ale gdy jestem tam, słyszę pytania – tu o noblistę z literatury, tu o sport, historię powszechną, malarstwo – na które znam odpowiedź, a przychodzi kolej na mnie i widzę astronomiczno-biologicznych prześladowców, to moja irytacja w tamtych chwilach chyba jest zrozumiała. Zwłaszcza że w pewnym momencie, gdy padł już ogrom pytań w odcinku, uświadomiłem sobie, że nie znałem odpowiedzi tylko na cztery, z tego trzy były kierowane do mnie…

Powiedział Pan o eliminacjach do teleturniejów, które choć stawiały wysoko poprzeczkę, to Pan ją za każdym razem pokonał. A czy wie Pan może, jak takie eliminacje wyglądają obecnie? Pytam, bo zdumiewa mnie niekiedy nisko poziom wiedzy uczestników tych programów? Społeczeństwo ma regres intelektualny? A może ludzie są coraz bardziej zestresowani i te nerwy im się udzielają w studiu, tak jak mężczyźnie, o którym Pan wspomniał?

Odrobina szczęścia, a czasem wręcz jego fura, jest uczestnikowi teleturnieju niezbędna. Szczęściu trzeba pomóc, o czym doskonale wiedzą także… producenci telewizyjni. Oba sposoby kwalifikacji do Milionerów, o których mówiłem, dzieliło tylko kilka lat, a różnica była kosmiczna. Od lat nie brałem udziału w żadnych eliminacjach, ale staram się regularnie zapoznawać z różnymi informacjami dotyczącymi funkcjonowania mediów. W kontekście tego, o czym rozmawiamy: co najmniej kilka razy natrafiłem na wypowiedzi osób, które brały udział w eliminacjach do Postaw na milion. Ci ludzie odpowiedzieli nie tylko poprawnie, ale i błyskawicznie na wszystkie pytania. Czekali na zaproszenie do programu, bo byli pewni, że po tak dobrych eliminacjach udział w odcinku jest formalnością. No i… nikt się z nimi nigdy nie skontaktował. Najwyraźniej byli za dobrzy, stwarzali za duże ryzyko, że wygrają większą kwotę. Czy to wyjątkowe sytuacje, czy reguła? Czy to dotyczy jednego programu, czy ich większej liczby? Jesteśmy skazani na spekulacje – moim zdaniem produkcja niejednego teleturnieju może stosować takie praktyki. Nie mówię, że każdorazowo, ale też nie na tyle rzadko, by mówić o incydentalnych sytuacjach. Producenci chcą, by program to był show, zatem szukają osób, które ten show zapewnią. Show nie musi być przeciwieństwem merytoryki, bo czasem to idzie w parze, ale częściej – nie idzie. No i potem nie idzie uczestnikowi w trakcie programu, ale ile zrobi przy tym dramy, to jego. No, nie tylko jego – medium jeszcze bardziej. Porównajmy dwie sytuacje: jedna osoba na zadane pytanie odpowiada z kamienną twarzą: „Niestety nie wiem”, a druga macha rękoma, łapie się za głowę, histerycznie się śmieje czy krzyczy: „szef mnie zabije, że nie wiem”. Która sytuacja lepiej nadaje się do montażu zapraszającego do obejrzenia tego konkretnego odcinka, tego konkretnego programu? Pani Doktor, jak przypuszczam, wolałaby pierwszą sytuację, ja też bym wolał, ale nic nie zrobimy. To znaczy można nie oglądać, czasem to dobre dla psychiki, ale nie da się odciąć całkowicie od tego typu rzeczy, chyba że całkowicie zamkniemy się w swoim świecie. Ale to na pewno nie jest dobre dla głowy.

A czy społeczeństwo ma regres intelektualny? Potężny. Nie dotyczy tylko Polski. Ten wątek wybrzmiewa w wielu naszych rozmowach, bo skoro rozmawiamy o kulturze języka, o języku kultury, o sprawach społecznych, to nie można przejść obojętnie obok faktu, że z jednej strony mamy niebywały postęp nauki, a z drugiej – zdumiewającą pauperyzację intelektualną, tzn. choć dostęp do wiedzy z każdym rokiem jest łatwiejszy, to część ludzi wykazuje coraz większy opór wobec zdobywania wiedzy. Mam taką smutną konstatację, że niewiedza jest pojęciem odchodzącym w niepamięć – bo ludzie albo nie mają odwagi powiedzieć, że czegoś nie wiedzą. albo szczerze są przekonani, że wiedzą wszystko.

Co do niewiedzy uczestników teleturniejów – czasem wynika to z silnego stresu, to oczywiste. Ale powiedzmy szczerze: nie każda błędna odpowiedź na elementarne pytanie wynika z emocjonalnego rozedrgania. Sądzę, że sądzę, że przynajmniej do pewnego stopnia można jakoś zobiektywizować elementarną wiedzę o czymś. Wrócę do tej mojej nieszczęsnej astronomii – to, że mam tu śladową wiedzę, to fakt, jednak wymienię planety, znam nazwiska kilku astronomów itd. Jakaś podstawa podstaw jest. 1 października 2025 r. oglądałem odcinek teleturnieju The floor. Jedną z rozegranych kategorii były lektury szkolne. Wyświetlano tytuły książek, a zadaniem graczy było podać nazwisko autora. Zapewne nie każdy nasz Czytelnik zna zasady tego programu, więc krótko to wyjaśnię, by mój wywód był zrozumiały. W każdej kategorii walczy dwóch uczestników. Mają nazwać to, co widzą na ekranie, albo np. dokonać jakiegoś powiązania logicznego typu miasto – państwo, symbol – pełna nazwa. Mają po 45 sekund – gdy jeden zawodnik udzieli poprawnej odpowiedzi, jego czas jest zatrzymywany, a inne hasło wyświetlane jest jego przeciwnikowi. Dopóki jego odpowiedź nie będzie poprawna, zegar bije (a przegrywa ten, komu minie czas). Można powiedzieć „pas” – wtedy zmieni się prezentowana grafika, ale karnie traci się za to trzy sekundy. Wróćmy do lektur: pojawia się pierwsza – Pan Tadeusz. Pan, nie Tadeusz (uśmiech), kilka sekund milczy, po czym mówi: „pas”. Kolejna lektura – w Pustyni i w puszczy. I znów „pas”. Wyświetliła się jeszcze m.in. Zemsta, a po niej podobne książki, którymi nie ma obowiązku się zachwycać, ale jest obowiązek znać autora. No ja przynajmniej uważam, że to jest obowiązek – nie prawny rzecz jasna, ale kulturowy już tak. Ten człowiek nie udzielił ani jednej poprawnej odpowiedzi. Ani jednej! Wyjaśnił na końcu z uśmiechem, że jest księgowym i lektury to nie jego świat. To co, humanista niemający dyskalkulii może nie znać tabliczki mnożenia w zakresie 100, nie znać kolejności działań arytmetycznych? Jest jeszcze coś: ten teleturniej ma taki format, że na początku każdy wybiera swoją ulubioną kategorię, ale jednocześnie nie tylko zna wszystkie pozostałe (a nigdy nie wiadomo, czy mecz odbędzie się na własnym boisku, czy obcym), ale ma możliwość choćby pobieżnego przygotowania się do nich, np. w przerwach między odcinkami ma dostęp do internetu. Mimo tego okazuje się, że można być i ignorantem, i totalnym leniem, któremu nie chce się zajrzeć nawet do Google’a. To niestety symbol części społeczeństwa. Na szczęście – tylko części (uśmiech).

Ja z kolei pamiętam z teleturnieju Milionerzy księdza, który nie był w stanie odróżnić sukienki od spódnicy, a to było jedno z pytań. Myślę, że to mógł być mądry i oczytany człowiek, ale brakowało mu wiedzy praktycznej, zwłaszcza z zakresu mody kobiecej.

Prowadzący ten teleturniej Hubert Urbański wiele razy mówił: „Proste są te pytania, na które znamy odpowiedź”. I jest w tym dużo prawdy. Raz, że przed telewizorem, z poziomu sofy odpowiada się łatwiej, niż będąc w studiu. Myślę tu i o tym, że we własnym domu nikt nie stresuje się w trakcie oglądania programu (no chyba że emocje towarzyszące temu, co oglądamy, są bardzo silne), a w telewizji dochodzą takie czynniki ryzyka, jak stres, presja czasu. Dwa, że każdy w czymś czuje się lepiej, w czym innym gorzej.  Jest też ta druga strona medalu, o której już mówiłem, czyli że można, przynajmniej do pewnego stopnia, zobiektywizować elementarz z danej dziedziny.  I w tym ujęciu można powiedzieć, że proste pytania jednak są.

W kontekście korelacji wiedza – teleturniej warto też zaznaczyć dwie inne kwestie. Po pierwsze, że absolutnie każdy program z tego gatunku ma swoją specyfikę, co sprawia, że sukces, nawet spektakularny, w jednym teleturnieju nie oznacza pewnego zwycięstwa w innym. Bo to nie działa przecież tak, że „tu wiedza i tam wiedza”. Wiedza to olbrzymi, niepoliczalny zbiór. Do tego zasady każdego programu są inne,  dochodzi kwestia strategii.

Strategia? W kontekście teleturnieju brzmi to i fascynująco, i nieco tajemniczo. Czy mógłby Pan podać przykłady?

W Awanturze o kasę, w obu etapach gry, grające drużyny po zobaczeniu dziedziny wiedzy, z której padnie pytanie, licytują, za jaką kwotę chcą udzielać odpowiedzi. W teorii to jest niezwykle proste: stawiać mało na nielubiane kategorie, a dużo – na te preferowane. W praktyce nie jest to takie łatwe zadanie. Drużyna nie funkcjonuje przecież w próżni, ale rywalizuje z innymi, które też mogą mieć dużą ochotę na odpowiadanie z danej kategorii. Co jeszcze ważniejsze, pula, z której się licytuje, jest dla wszystkich zespołów identyczna na początku, a później się oczywiście zmienia po każdym kolejnym pytaniu, a każdy musi mieścić się w swoim budżecie. Trzeba jeszcze brać pod uwagę to, że pytanie z kategorii, która na pierwszy rzut oka odpowiada uczestnikom, może okazać się bardzo trudne, a z kolei to z kategorii, której gracze woleliby uniknąć. będzie dla nich proste. Zdarzały się drużyny (zwłaszcza obfitował w to drugi sezon teleturnieju, emitowany wiosną 2025 r.), w których co najmniej jeden jej członek (a bywało, że więcej osób, łącznie z tym, że dotyczyło to całego zespołu) występował wcześniej w innych teleturniejach, nierzadko wygrywając je nie raz, nie dwa. W Awanturze o kasę zawodziła ich jednak strategia: albo zbyt asekurancka, albo zbyt brawurowa. W efekcie nie odnosili sukcesu.

Dla widza to chyba dobre rozwiązanie? Z jednej strony kibicujemy komuś, kogo już skądś znamy, ale z drugiej sportowa zasada „bij mistrza” też ma znaczenie.

Z pewnością odcinek teleturnieju trzymającego do końca w niepewności i uczestników, i widzów jest lepszy. Te emocje… (uśmiech).

Co do osób występujących często w teleturniejach jestem za tym, by ktoś po wygraniu odcinka danego programu miał zablokowany na kilka lat, np. co najmniej pięć, udział w tym konkretnym formacie (z wyłączeniem oczywiście finału finałów, do którego się zakwalikował). Dzięki temu w danym teleturnieju można by zobaczyć więcej nowych twarzy. Dla tych graczy byłyby inne teleturnieje, zatem widz szukający tego, kogo i zna, i tak nie był zawiedziony. Oczywiście nie jest powiedziane, że ktoś, kto raz czy więcej wygrał konkretny program, zwycięży w kolejnych jego edycjach, ale historia pokazuje, że często tak się dzieje. Inaczej wygląda to z udziałem w różnych teleturniejach. Są rzecz jasna tacy „zawodowi teleturniejowcy”, którzy wygrali, i to wielokrotnie, różne programy, jednak częściej okazuje się, że komuś format jednego programu jest zdecydowanie bliższy niż innego. Warto też pamiętać, że jeśli ktoś wygrał teleturniej X, a po jakiś czasie nie zwojował programu Y, to oznacza, że zaliczył regres, a jeśli byłaby odwrotna sytuacja – że odnotował progres.

Powiedzieliśmy już sporo o teleturniejach wiedzowych. Chciałabym teraz spytać o teleturniej o charakterze bardziej socjologicznym – o Familiadę. Pozornie niewymagający głębokiej i szerokiej wiedzy, lecz opierający się na znajomości stereotypów i realiów funkcjonowania społecznego. Taka socjologia w praktyce, znajomość natury ludzkiej i zwyczajów społecznych, bo chodzi o najczęściej udzielane odpowiedzi przez ankietowanych.

Takie teleturnieje też są potrzebne. Familiada jest emitowana od 17 listopada 1994 r., co jasno pokazuje, że wciąż ma widzów. To kawał czasu, ale też kawał telewizyjnej historii – ilu milionom ludzi ten teleturniej towarzyszył w trakcie weekendowego obiadu czy rodzinnego spotkania.  Odpowiedź „lama” na pytanie: „Więcej niż jedno zwierzę” weszła na stałe do języka (uśmiech).

A co do socjologicznego aspektu pytań – zdarzało się, że uczestnik w odpowiedzi używał jakiegoś terminu charakterystycznego wyłącznie w jego wąskim środowisku, a potem dziwił się, że usłyszał „puj!”, czyli dźwiękowy symbol błędnej odpowiedzi (uśmiech). To pokazuje, że także Familiada uczy czegoś ważnego – konieczności niepatrzenia wyłącznie na czubek swojego nosa.

Niemiecka edycja Milionerów była prowadzona przez wiele lat przez niezwykle elokwentnego, błyskotliwego i mającego niemal komputer w głowie Günthera Jaucha. To największy atut tego programu. Także w Polsce osoba prowadzącego teleturniej ma duże znaczenie, nie chodzi tylko o Milionerów.

Oczywiście, to, kto i jak prowadzi dany program, ma bardzo duże znaczenie. Widz często utożsamia teleturniej z prowadzącym. Jest zatem dla mnie absolutnie zrozumiałe, że Jeden z dziesięciu od zawsze prowadzi Tadeusz Sznuk – i życzę mu zdrowia, by prowadził jak najdłużej. Awanturę o kasę reaktywowano po 20 latach – ponownie prowadzenie zaproponowano Krzysztofowi Ibiszowi i to był ponownie strzał w dziesiątkę.

Myślę, że chwaląc taką kontynuację, warto też mieć na uwadze dwie kwestie. Po pierwsze, cenienie kogoś. szanowanie i lubienie nie powinno nigdy być tożsame z patrzeniem przez różowe okulary na danego człowieka. Jeśli widzimy jakieś niedostatki w sposobie prowadzenia, to śmiało – choćby we własnej głowie (uśmiech) – możemy nazywać rzeczy po imieniu. Wnikliwość i obiektywna ocena to przecież zupełnie coś innego niż czepialstwo. W przypadku Tadeusza Sznuka czymś, co mnie od lat uderza, jest wymawianie przez niego niepolskich słów, a także kwestia tego, czy daną odpowiedź uznaje, czy nie. Ewidentnie ten prowadzący zna język francuski i niemiecki (a przynamniej opanował dobrą wymowę w tych językach), jest mu za to obcy język angielski. Ma to niekiedy reperkusje dla uczestników, tzn. wiele razy pan Sznuk zakwestionował wymowę jakiegoś słowa po niemiecku i nie uznał odpowiedzi za poprawną. Dokładnie tę samą wymowę za poprawną przyjmują prowadzący innych teleturniejów, najwyraźniej wychodząc z jedynego racjonalnego założenia, że polski obywatel nawet w teleturnieju nie ma obowiązku znać obcych języków ani dobrej wymowy w nich. Z kolei zadając pytanie o coś, co dotyczy języka angielskiego (anglosaskie imię, nazwisko, tytuł utworu, jakieś słowo itp.), swoją wymową Tadeusz Sznuk potrafi wręcz zniekształcić dany wyraz.

Druga sprawa dotycząca prowadzenia programu przez konkretnego człowieka: czasem nie wyobrażamy sobie zmiany na tym stanowisku, a po jej dokonaniu okazuje się, że nadal jest dobrze, a może nawet lepiej. Tu jako przykład podam Va Banque. W latach 2020–2024 prowadził go Przemysław Babiarz. Był dobrze postrzegany przez widzów, tzn. gdy czytałem w różnych internetowych przestrzeniach opinie o jego roli w tym teleturnieju, to zdecydowana większość z nich była pozytywna. Też go oceniałem dobrze, choć np. raził mnie nadmiar dygresji z jego strony – wszystko byłoby z nimi w porządku, bo mądrego to i przyjemnie posłuchać (uśmiech), gdyby nie to, że czasami brakowało przez to czasu, by uczestnicy zdążyli odpowiedzieć na wszystkie pytania. Mimo tego nie byłem w pierwszej chwili zadowolony ze zmiany prowadzącego, bo przyzwyczaiłem się już do pana Babiarza. Okazało się, że Radosław Kotarski prowadzi program wybornie, jest przy tym inteligentny i zabawny. No i za jego „kadencji” nie zmianowało się ani jedno pytanie. Widzowie nadal oglądają Va banque, co potwierdzają wyniki oglądalności, o których już wspomniałem.

O prowadzących teleturnieje powstało wiele materiałów medialnych. Nie tylko o nich – o uczestnikach także. Przykładem jest Artur Baranowski, który dokonał niebywałego wyczynu i jako pierwszy w historii w finale odcinka Jeden z dziesięciu odpowiedział poprawnie na wszystkie pytania, zdobywając maksymalną liczbę punktów.

To bardzo ciekawy przypadek medialny. Artur Baranowski niewątpliwie zapisał się w historii tego programu – to pewne. Pewne jest też to, że nie wygrał Wielkiego Finału tamtego sezonu, bo… nie dojechał na nagranie. W trakcie finału wytłumaczono, że powodem była awaria samochodu. Czy rzeczywiście tak było, nie ustalimy. Wróćmy jednak do mediów po emisji odcinka z jego udziałem. Powstało o nim wiele tekstów, nawet portale plotkarskie publikowały materiały o wyczynie uczestnika Jeden z dziesięciu. I to jest absolutnie zrozumiałe, bo mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym wynikiem. Temat poruszał ludzi, stał się viralem – np. w mediach społecznościowych krążyło wiele memów, których bohaterem był Artur Baranowski. Oznaczało to z punktu widzenia np. portali pewność, że tekst o nim spotka się z zainteresowaniem odbiorców. Tylko że czymś innym jest napisanie o tym konkretnym odcinku czy potraktowanie go jako punktu odniesienia do materiału np. o przyszłość teleturniejów, a czymś innym jest medialne przenicowanie pana Baranowskiego. On nie udzielał wywiadów, nie błyszczał w mediach społecznościowych, być może zresztą ich nie miał – to jego wybory, które trzeba szanować. Powiedzmy to mediom… Rozmawiano z sąsiadami, dopytywano, jakim jest człowiekiem. Dobrze, że nie sprawdzono jeszcze, co jego przodkowie robili w trakcie wojen światowych… A może i takie pytania padły, tylko to przegapiłem? A to był przecież, tzn. jest, uczestnik programu telewizyjnego, nie kandydat na najważniejsze urzędy w Polsce – osoba biorąca udział w teleturnieju wyraża zgodę na upublicznienie wizerunku, lecz to nie jest tożsame ze staniem się osobą publiczną. Media (oczywiście siłą rzeczy generalizuję) nie zastanawiają się nad tym, czy danego człowieka nie przytłoczy popularność. Mogą tego nie rozważać, gdy to jednostka ma parcie na szkło. Ale tu nic podobnego nie było.

Ostatnia uwaga dotycząca Artura Baranowskiego, będąca nawiązaniem do wcześniejszych uwag: jakiś czas po Jeden z dziesięciu z nim w roli głównej widziałem go w Va banque. Nie wygrał odcinka. Nie róbmy z nikogo superbohatera, każdy jest tylko człowiekiem. I aż człowiekiem.

Pytania zadawała dr Paulina M. Wiśniewska

[1] TVN wygrywa starcie na teleturnieje. „The Floor” ma więcej widzów niż „Milionerzy”, https://www.wirtualnemedia.pl/tvn-wygrywa-starcie-na-teleturnieje-the-floor-ma-wiecej-widzow-niz-milionerzy,7205929065728768a [dostęp: 6.10.2025].

[2] M. Niedbalski, Wyniki oglądalności „Awantury o kasę” w Polsacie. Premiery w soboty i niedziele, https://www.press.pl/tresc/89449,wyniki-ogladalnosci-_awantury-o-kase_-w-polsacie_-premiery-w-soboty-i-niedziele [dostęp: 6.10.2025].

[3] 830 tys. widzów „Jednego z dziesięciu” w TVP2. Był to już 149. sezon, https://www.wirtualnemedia.pl/jeden-z-dziesieciu-wiosna-2025-r-ilu-widzow-mial-teleturniej,7179295843719297a [dostęp: 6.10.2025].

[4] M. Niedbalski, Średnio 789 tys. widzów ogląda w TVP 2 nowe odcinki teleturnieju „Va Banque”, [dostęp: 6.10.2024].

[5] L. Nowak, Teleturnieje z ogromną widownią. „Idź na całość” oglądało ponad 10 mln widzów, https://www.onet.pl/styl-zycia/plejada/teleturnieje-z-ogromna-widownia-idz-na-calosc-ogladalo-10-mln-widzow/zrvmnh6,0898b825 [dostęp: 1.10.2025].

[6] https://nonsa.pl/wiki/Wielka_gra [dostęp: 7.10.2025].